Cmentarz zawsze każe nam myśleć o Bogu. Nie da się myśleć o śmierci, nie myśląc o Bogu.
1. W Dzień Zaduszny odprawiam zwykle rano Mszę na cmentarzu w Katowicach na ul. Francuskiej o godz. 8.00. Parę metrów od kaplicy jest grób mojego ojca. Po drugiej stronie grób mojego proboszcza, który prowadził mnie do ołtarza. Nieco dalej leży kościelny z rodzinnej parafii w Katowicach, poczciwy pan Roman. Na tym samym cmentarzu spoczywa mój ojciec chrzestny, pani Ania – samotna niewidoma staruszka, której przynosiłem węgiel w ramach kółka charytatywnego. I jeszcze kilka osób mi bliskich. Gdy byłem dzieckiem zmarli wydawali mi się ludźmi z innego świata. Należeli do jakiejś odległej historii, tak jakby od zawsze byli zmarli. Teraz na cmentarzu przybywa grobów ludzi, których znałem osobiście, z którymi byłem związany, których kochałem. To już nie są osoby z dalekiej historii, to ludzie, którzy stanowią cząstkę mojej historii, mojego życia. Noszę w sobie nie tylko pamięć o nich, wspomnienie, ale coś z ich życia, z ich dobroci, z ich światła żyje we mnie. Dzień Zaduszny to dzień pamięci o nich wszystkich. Oni jakoś żyją w nas. Czekają na naszą wdzięczność, modlitwę. Można (trzeba!) nadal ich kochać.
2. Miłość próbuje pokonać śmierć. Chcemy zatrzymać przy sobie tych, których kochamy. Wbrew śmierci. Pisze pięknie Benedykt XVI: „Nasze cmentarze ze swoimi znakami przywiązania i wierności są właściwie próbami takiej miłości, by drugą osobę jakoś zatrzymać, dać jej jeszcze kawałek życia”. Tabliczka czy pomnik z imieniem i nazwiskiem, zapalone znicze, kwiaty. Nie na groby ostatecznie przychodzimy, ale do nich… Ich ciała złożone w ziemi nadal pełnią, choć już nieco inaczej, rolę znaku osoby. Chrześcijanie w pierwszych wiekach mieli większe wyczucie tej „sakramentalnej” roli ciała ludzkiego, nawet gdy już jest martwe. Dlatego chrześcijanie przeciwstawiali się kremacji, która kryła w sobie jakiś rodzaj nihilistycznego przesłania, że śmierć to koniec, nicość, proch. Dlatego kładli całe ciała w groby. Jak ziarna, które muszą dojrzeć do zmartwychwstania. Kościół w jakimś sensie zdezerterował, godząc się na współczesną modę na kremacje. Autentycznie chrześcijańskie myślenie o ludzkim ciele i o śmierci, nie godzi się na kremację. Naturalny grób, taki jaki miał Jezus, o wiele lepiej wyraża naszą nadzieję.
3. Cmentarz zawsze każe nam myśleć o Bogu. Nie da się myśleć o śmierci, nie myśląc o Bogu. Filozofia starożytna twierdziła, że jeśli człowiek chce być większy niż śmierć musi przyjąć możliwie dużo z tego, co wieczne. Czyli co? Prawdę, dobro, sprawiedliwość. Trzeba związać z czymś, co jest wieczne, aby przetrwać śmierć. Chrześcijaństwo podejmuje tę intuicję w nowy sposób. O wiele bardziej realny. Musisz związać się z Kimś. Nie z wieczną ideą, ale z wieczną Osobą. Z Chrystusem, który jest śmiertelnym człowiekiem i wiecznym Bogiem. On przeprowadzi cię, przez śmierć. Bo sam przeszedł przez nią. To jest nasza nadzieja. Nie przypadkiem w katakumbach najczęstszym wizerunkiem Chrystusa jest dobry pasterz niosący na ramionach owcę. On nas poniesie jak „zagubioną w śmierci” owcę na drugą stronę. Przez Niego, w Jego miłości odnajdziemy także tych, których odwiedzamy na cmentarzu.
Ks. Tomasz Jaklewicz