Panuje opinia, że dobry samorządowiec nie należy do żadnej partii. Zupełnie błędna.
17.09.2014 11:14 GOSC.PL
CBOS przeprowadził sondaż dotyczący podejścia Polaków do wyborów samorządowych. Ciekawsze od poparcia, jakim darzą ankietowani poszczególne ugrupowania jest to, że z wyborów na wybory rośnie chęć głosowania na kandydatów bezpartyjnych, nie związanych z żadnym stronnictwem. Na „partyjnych” głosować chce zaledwie 17 proc. badanych, zaś na „niezależnych” – aż 65 proc.
Wbrew pozorom politycy PO, PiS czy SLD nie powinni się martwić: to zapewne nie przełoży się na wyniki wyborów. Cztery lata temu na „bezpartyjnych” głosować chciało 55 proc. pytanych przez CBOS, jednak na komitety pozapartyjne w wyborach do rad powiatów głosowało "tylko" 38 proc. wyborców. Procent poparcia dla komitetów lokalnych był zbliżony do wysondowanej wartości w przypadku wyborów do rad gmin (nie licząc miast na prawach powiatu), ale i to nie powinno nas mylić. Partie ogólnopolskie zwyczajnie nie mają na tyle rozbudowanych struktur, by obsadzić swoimi kandydatami listy wyborcze bądź okręgi mandatowe w małych gminach. Przykładowo cztery lata temu w podlubelskiej gminie Niemce, w której kiedyś mieszkałem, spośród dużych partii politycznych kandydatów w wyborach do rady wystawiło tylko Polskie Stronnictwo Ludowe, a jeśli mieli oni przeciwko sobie jakichś konkurentów z PO, PiS czy SLD, to startowali oni w pojedynczych okręgach i to pod różnymi „niezależnymi” szyldami. Tu dochodzimy do drugiego ważnego elementu, który wpływa na duże poparcie dla „bezpartyjnych” w gminach – wystawianie przez partie polityczne kandydatów ukrywających się pod rzekomo apolitycznymi szyldami. Pewnie wśród czytelników tego tekstu znajdą się tacy, kórzy niegdyś głosowali na listy typu "Porozumienie Obywatelskie" lub "Porządek i Solidarność", myśląc, że wybierają ludzi nie związanych z żadną ogólnopolską siłą.
Z faktyczną niechęcią wobec kandydatów partyjnych jest więc różnie. Nie zmienia to jednak faktu, że w niemal powszechnym mniemaniu w wyborach samorządowych należy raczej wybierać społeczników, nie związanych z układami. Problem w tym, że jest to szalenie trudne. Przeszkadza temu w dużej mierze system wyborczy, skrojony pod partie polityczne. W powiatach i miastach na prawach powiatów głosujemy na listy wyborcze, które muszą przekroczyć 5-procentowy próg wyborczy, który faktycznie wynosi kilkanaście procent, ponieważ głosujemy w małych, kilkumandatowych okręgach. W efekcie do rad dostają się tylko duże komitety, najczęściej partyjne, chyba, że są powiązane z „bezpartyjnym”, najczęściej urzędującym prezydentem bądź burmistrzem. Bezpośrednie wybory włodarza dają mu niemal nieograniczoną władzę i dostęp do środków finansowych, dzięki którym może przekonywać wyborców do tego, jaki jest świetny – choć w rzeczywistości może zadłużać samorząd zaciągając kredyty na bezsensowne inwestycje. Układy lokalne są często co najmniej równie toksyczne, jak te ogólnopolskie.
Trudno powiedzieć, na ile tę sytuację zmieni danie wszystkim mieszkańcom gmin możliwość wybierania swoich przedstawicieli w jednomandatowych okręgach wyborczych. Są to z reguły o tyle małe ośrodki, że szansa na zmanipulowanie głosujących poprzez podstawienie anonimowego człowieka pod szyld firmowany przez partię bądź znanego kandydata jest raczej niewielka. Jednak bez względu na szczebel podziału administracyjnego nie warto w pierwszej kolejności patrzeć na to, do jakiej partii należy dany kandydat – i czy w ogóle do jakiejś należy. Lepiej zastanowić się nad jego dotychczasowym dorobkiem (politycznym, społecznym bądź zawodowym) i programem: tak naprawdę w przypadku działalności samorządów to, jakie kto ma podejście do kwestii ogólnopolskich, ma niewielkie znaczenie. Zdarza się, że partyjniacy podszywają się pod niezależnych i zdarza się, że ludzie zaangażowani w rozwój swojej miejscowości przeskakują z partii do partii (nawet tak odległych poglądowo, jak np. SLD i PiS), byle tylko w naszym, nieprzystającym do realiów samorządowych systemie wyborczym, mieć szansę na reelekcję i dalej móc np. lobować na rzecz swojego osiedla lub dokładniej kontrolować transparentność finansową urzędów. Tutaj szyld naprawdę nie ma znaczenia.
Stefan Sękowski