Emocje, dziecięce emocje... Z nimi nikt już się nie liczy.
01.09.2014 13:11 GOSC.PL
Sześciolatki uratowane! A przynajmniej część. Ta część, która miała szczęście urodzić się w drugiej połowie 2008 r. Oraz te dzieci, którym udało się zdobyć odroczenie obowiązku szkolnego. I zamiast do przepisowej klasy pierwszej, idą do zerówki.
Wśród nich jest moja sześcioipółlatka. Czyta, pisze, gra na pianinie, konno jeździ i na nartach. I wyszczekana jest, że hoho. A mimo to, dziś rano, zamiast szykować się na rozpoczęcie roku szkolnego i interesować podręcznikami, rozłożyła na podłodze dziesięć koników pony oraz dwie lalki. Do tego zamek plastikowy i pozytywkę. I zrobiła zabawkom prawdziwy bal. Nie ma to jak dojrzałość szkolna, prawda?
Na szczęście, Klara ma zaściankowych rodziców, którzy to rzutem na taśmę zawalczyli o rok zabawy, a nie szkolnych ławek. Idzie do zerówki. Nie wszystkie sześciolatki mają to szczęście...
Obserwuję dzieci znajomych, 8-, 9-, 10-letnie, które w trybie eksperymentalnym (jeszcze wtedy), poszły do klasy pierwszej jako sześciolatki. I, niestety, nie są to optymistyczne obserwacje. Bo chociaż dzieciaki (ogromnym i bezsensownym często nakładem pracy) dają radę intelektualnie, to z miesiąca na miesiąc, z roku na rok widać, że posłanie wcześniejsze do szkoły, było błędem. Emocje, panie. Emocje... Dojrzałości emocjonalnej nikt w polskiej szkole już nie mierzy. I nikogo nie interesuje. Negatywne koszta tego za parę lat będą bardzo wysokie.
Tak się też składa, że moje najstarsze dziecko, obecnie ponad 12-latka, idzie do klasy 6. W której to będzie się pilnie przygotowywać do gimnazjum. Gimnazjum - wiadomo, trudny czas i dla dzieci, i dla rodziców. Córka, zgodnie z możliwościami intelektualnymi i emocjonalnymi, w zgodzie z naturalnym dziecięcym rytmem będzie przeżywać ten rok. I, mam nadzieję, z dobrym skutkiem. Dreszcz jednak przechodzi na myśl, że (gdyby poszła rok wcześniej do szkoły), już teraz rozpoczęłaby naukę w gimnazjum. Za kilka lat, pierwsze roczniki "wcześniejsze", dzieci dwunastoletnie, rozpoczną wszak edukację gimnazjalną. Nie chcę być złym prorokiem. Ale będzie, będzie się działo... Już teraz ministerstwo edukacji powinno przygotowywać jakąś lotną kampanię (za miliony złotych), która wytłumaczy społeczeństwu gorsze wyniki w nauce i (nie daj Bóg) wzrost przestępczości młodocianych. Przecież już teraz, przy dawnym systemie - największe problemy z nauką i dyscypliną - mają dzieci w drugiej i trzeciej gimnazjum. A im dalej w las, tym ciekawiej: wcześniejsze liceum, wcześniejsza matura...
Nie ma co liczyć na zmianę "genialnych" rozwiązań przez ministerstwo edukacji. Sześciolatki do szkoły wtłoczyli siłowo. Nie słuchając ani rodziców, ani specjalistów. Widać, jakiś jest w tym pokrętny (ministerialny) cel. Kolejna akcja, by "ratować maluchy" i dać rodzicom wybór: czy chcą dziecko posyłać do klasy I, czy do zerówki, chociaż sensowna i potrzebna, raczej się więc nie powiedzie. Koniec złudzeń...
Niektórzy rodzice decydują się więc, by przynajmniej przez pierwszy rok uczyć dziecko w domu. Edukacja domowa jednak problemu na masową skalę nie rozwiąże. Pozostaje więc poddanie się urzędniczej woli (co robi, z mieszanymi uczuciami, wielu rodziców). Lub też - propozycja dla bardziej zdeterminowanych rodziców - kombinacja i masowe "odraczanie" dzieci. I ta druga opcja, masowego problemu nie rozwiąże... Choć na szczęście wielu pedagogów i poradni problem rozumie i wydaje stosowne zaświadczenia...
Zacznie się naukowo-rodzicielska partyzantka. Przykry to pierwszy września.
Agata Puścikowska