– Po kolanach nas poznają – mówi s. Karolina, klaryska kontemplacyjna. – Porobiły nam się takie stwardniałe odciski od klęczenia. Ale kto widzi kolana pod habitem?
Chcę odpowiedzieć, że Pan Bóg widzi każdy szczegół. Całą urodę 31 kobiet, które przywdziały stroje mniszek i mieszkają za kratami klasztoru sióstr klarysek klauzurowych w Starym Sączu. Kryją włosy pod welonami jak ich fundatorka, święta matka Kinga. Na pogrzebie męża – księcia Bolesława Wstydliwego, z którym przeżyła 40 lat – włożyła welon z części prześcieradła, na którym umarł, na znak, że nie przejmuje po nim zaszczytów książęcych, ale chce zostać skromną zakonnicą. – Nie mamy zwyczaju kremowania nóg. Może wtedy te zgrubienia na kolanach by się zmiękczyły – mówi matka Teresa Izworska, ksieni, od 35 lat w zakonie. – Ale tutejsza woda ma dużo wapnia i zostawia osad, to trzeba choć trochę na noc czymś nawilżyć tę cielesną powłokę – dodaje z uśmiechem, bo przyjechaliśmy rozmawiać o sprawach ducha, a tu o uwagę dopomina się ciało. Gruba skóra na kolanach zrobiła im się od 8 godzin codziennej modlitwy. – Moja mama nie chciała się pogodzić z tym, że idę do tego klasztoru – opowiada s. Karolina Kobylarz. – Wyobrażała sobie, że tu zaraz umrę, bo przerażały ją kraty, grube mury, posty, duża ilość modlitw – zło fizyczne dla ciała. „Nie umrę” – na przekór jej obawom postanowiła sobie po wejściu do klasztoru. I żyje w nim 25 lat, modląc się o życie wieczne dla nas i dla siebie. Co dzień budzi się z poczuciem bezmiaru jak pośrodku oceanu: – Nie jestem zamknięta kratami w jednym miejscu, przez modlitwę dotykam spraw całego świata, sięgam wszędzie.
Ufaj, córko
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych