Nasz Kościół trochę przypomina piorunochron. Podczas każdej burzy przyciąga wszystkie pioruny. Jeżeli z nieba lecą gromy, można być pewnym, że trafią w Kościół.
Dzieje się tak z wielu powodów, ale jeden zdecydowanie wybija się na czoło. Otóż Kościół jest bardzo odważny, by nie powiedzieć, że wręcz zuchwały. W czym przejawia się owa zuchwałość? Kościół ma czelność mówić, że najlepiej zna się na człowieku, świecie i oczywiście Bogu. Wie, skąd człowiek pochodzi i jaki jest jego ostateczny cel. Mówi, co jest dobre, a co złe, a w związku z tym domaga się takiego urządzenia świata, by ludziom łatwiej było wybierać dobro. Zawsze znajdą się tacy, którym tego rodzaju odwaga się nie spodoba, stąd nieustanne próby uciszenia Kościoła. Kiedy w pierwszych wiekach chrześcijanie opowiadali o swojej wizji życia, byli nazywani wichrzycielami i burzycielami porządku społecznego. Dzisiaj Kościół uważany jest przez wielu za głównego hamulcowego na drodze do modernizacji. Każda burza jednak ma to do siebie, że kiedyś się kończy, zwykle bardzo szybko. Tak było również z nawałnicą, która przez prawie trzy pierwsze stulecia przetaczała się nad głowami uczniów Chrystusa. A potem nagle się skończyła. Jeszcze w 303 roku cesarz Dioklecjan wydał cztery edykty, których celem było całkowite zlikwidowanie chrześcijaństwa. A już 10 lat później historia zmieniła kurs o 180 stopni. Emerytowany cesarz Dioklecjan żył jeszcze w swoim pałacu w Splicie, z zamiłowaniem uprawiając warzywa, gdy w Mediolanie spotkali się cesarze Konstantyn z Licyniuszem i rozgonili ciemne chmury wiszące nad Kościołem. Było to 15 czerwca 313 r. W bardzo krótkim czasie chrześcijanie z prześladowanych stali się wolnymi i szanowanymi obywatelami. Więcej o Edykcie mediolańskim i cesarzu Konstantynie piszemy na ss. 18–22. Historia sprzed 1700 lat wcale nie musi się powtórzyć w naszych czasach. Ale skoro wtedy stała się rzecz trudna do przewidzenia – a warto wiedzieć, że chrześcijanie z lękiem czekali na rozwój wypadków, gdy do władzy doszedł Konstantyn – to nie można wykluczyć, że i my będziemy świadkami podobnego zjawiska. Cóż to byłby za przyjemny widok, gdyby na przykład francuski prezydent François Hollande, obecnie czołowy propagator niemoralnych rozwiązań prawnych w Europie, zajął się co najwyżej uprawą pietruszki, bo w wielkiej polityce nie byłoby dla niego miejsca. Co zresztą przy wzbierającej fali społecznego oporu we Francji jest wielce prawdopodobne. Zaś w Polsce szef Ruchu Palikota mógłby się poświęcić uprawie konopi, oczywiście tylko na własny użytek. Dodatkowo mógłby eksperymentować z różnymi odmianami ziemniaków, nieodzownymi przecież do produkcji wódki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk