Ja nic nie mogę Boże, ale Ty możesz wszystko

Moja mama ciągle chorowała. Tata mówił, że na serce, a tak naprawdę mama miała psychozę dwubiegunową.

Od dzieciństwa już miałam swój ogromny kompleks. Pociły mi się mocno ręce. Jednak ze swoim problemem nie umiałam pójść do mamy ani taty. Moja mama ciągle chorowała. Tata mówił, że na serce, a tak naprawdę mama miała psychozę dwubiegunową. Często z tego powodu leżała w szpitalu psychiatrycznym. Moi rodzice byli dosyć religijni, ale była to taka religijność tradycyjno-ludowa. Ja i siostry miałyśmy wpojoną codzienna modlitwę, obecność na Mszy Świętej w niedzielę i święta, majowe, różańcowe, godzinki itp. Pięknym wzorem była moja babcia Scholastyka. Swoim rozmodleniem i prawdziwym Bożym pokojem promieniowała na innych. Kiedy umarła byłam pewna, że poszła prosto do nieba.

Mój tata był do niej podobny. Myślę, że starał się ją naśladować. Kiedy w wieku 47 lat miał zawał i leżał w stanie krytycznym w szpitalu, moja babcia z mamą, siostrami i ze mną zrobiłyśmy prawdziwy szturm na niebo. Codziennie chodziłyśmy na wieczorną Mszę Świętą oraz razem w domu odmawiałyśmy różaniec. Mój tata leżał na intensywnej terapii, a lekarze mówili mojej mamie, że nie ma szans na przeżycie. A mimo to udało się. Pan Bóg wysłuchał naszych modlitw i tata stopniowo wracał do żywych.

Niestety napięcie psychiczne  związane z jego chorobą okazało się zbyt silne. Moja mama, jeszcze kiedy tata wciąż leżał w szpitalu, wpadła w ciężką psychozę. Pogotowie zabrało ją do szpitala. Ja i siostry zostałyśmy jakby bez rodziców. Moja najstarsza siostra miała wówczas 17 lat , średnia 14, a ja 13. Jakiż straszny był dzień, kiedy moja najstarsza siostra wróciła ze szpitala z wiadomością, że moja mama na zamkniętym oddziale psychiatrycznym wyskoczyła przez okno. Pomimo dużej wysokości, bo było to drugie piętro, nic się jej zupełnie nie stało. Lekarz powiedział wtedy, że Pan Bóg podłożył mamie pierzynę. Znowu bardzo silnie odczułyśmy, że Pan Bóg nad nami czuwa.

Tymczasem mijały lata. Skończyłam studia, zaczęłam pracę. Jednak coraz bardziej izolowałam się od świata. Mój problem z poceniem się dłoni zaczął mi przesłaniać wszystko, bałam się kontaktów z ludźmi. Myśl, że czeka mnie choćby podanie dłoni napawała mnie irracjonalnym lękiem. Chociaż marzyłam żeby założyć rodzinę, nie wyobrażałam sobie żebym kiedykolwiek znalazła męża. Nigdy bowiem nie miałam chłopaka i wydawało mi się to nierealne. I znowu Pan Bóg mi dopomógł. Kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką, mama opowiadała mi, że ona modliła się zawsze do Boga o dobrego męża. Rzeczywiście takiego dostała. Mój tata, pomimo jej strasznej choroby, bardzo się nią opiekował, zawsze ja szanował. Zaczęłam, więc za przykładem mojej mamy modlić się o męża.

Jeszcze przed 25 urodzinami poznałam Bogdana. Od początku wiedziałam, że to ten wymodlony, dla mnie. Po roku zostaliśmy małżeństwem. Po 4 latach urodziła się Kasia, a po niej Jaś. Coś co wydawał się zupełnie nierealne, dzięki Bogu stało się możliwe. Miałam rodzinę.

Jaka była wówczas moja wiara? Zawsze w ważnych momentach przypominałam sobie o Panu Bogu. Czciłam Go też bardzo regularnie swoimi słowami rano, wieczorem, w niedziele i święta. Nie robiłam jednak specjalnie nic, aby moją wiarę pogłębić, aby nią naprawdę żyć. I znowu Pan Bóg sam zadziałał. Nagle zmarł mój ojciec. Jego śmierć to był czas wielkiej łaski dla mnie od Pana Boga. Wtedy bardzo realnie odczułam Jego obecność w Duchu Świętym we mnie. Wielka radość i nadzieja przepełniała moje serce w tym czasie, bo wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę wierzę w życie wieczne. Właśnie w momencie śmierci ojca, za sprawą łaski, uwierzyłam, że to nie jest koniec naszego życia, że to dopiero początek. Nie umiem tego opisać jaki pokój, nadzieję i radość wlało to w moje serce. Czułam się tak jakbym posiadła niezwykłą tajemnicę. Miałam ochotę fruwać. Na wszystko patrzyłam nowymi oczami. To była moja góra Tabor, czas łaski i chwały Boga.

Później jednak powoli zaczęła się wkradać szarość dnia, moje zadawnione kompleksy znowu powyłaziły  z zakamarków, moje zranienia zaczęły mieć nade mną górę. Mój wyolbrzymiany od dziecka problem z potliwością zaczął znowu swoją władzę nade mną. Ciągła kontrola, aby nikt przypadkiem nie dowiedział się o moim poceniu czyniła we mnie poważną destrukcję. Byłam osobą znerwicowaną, do tego stopnia, że drobne sytuacje stresowe zaczęły być dla mnie trudne do opanowania. Momentalnie serce zaczynało mi walić jak młotem, ręce i głos drżeć, doznawałam paraliżu umysłu. Życie przerażało mnie i znowu szukałam pomocy i ratunku w Bogu. On nigdy mnie nie zawiódł.

Trafiłam na Seminarium Odnowy Wiary. To było wielkie doznanie żywej wiary. Pamiętam kiedy na  spotkaniu w małych grupach zaczęłam narzekać na swojego męża. Nie umiał on zrozumieć mojego zwrotu do Boga. Od czasu śmierci mojego taty wciąż słyszałam, że poprzewracało mi się w głowie, bo raptem zaczęłam się więcej modlić, częściej uczestniczyć w spowiedzi i we Mszy Świętej itd. Po moim ataku na niego, usłyszałam od naszej animatorki, że nie powinnam oceniać mojego męża i jego wiary. Następnego dnia szukałam w Piśmie Świętym fragmentu na ten dzień. Było to nasze codzienne zadanie. Kiedy otworzyłam Pismo i zaczęłam czytać Słowo Boże trafiło jak strzała do mego serca. "Jeden jest Prawodawca i Sędzia, w którego mocy jest zbawić lub potępić. A ty kimże jesteś, byś osądzał bliźniego?" Jk4,12.

Seminarium było wielkim krokiem w Duchu Świętym. Zaczęłam widzieć działanie Boga w moim życiu. Moje problemy wciąż istnieją. Trudne relacje z mężem są moim krzyżem. Pocenie nadal mnie przeraża. Jednak wszystkie słabości ofiarowuje Bogu, w nim moja nadzieja. Wołam wytrwale do Niego: "Ja nic nie mogę Boże, ale Ty możesz wszystko".

Dorota

« 1 »