Sąd skazał lekarza, ale potępił tych, co korupcję ujawnili. Słowami nie z sądu rodem.
04.01.2013 15:30 GOSC.PL
Skazany za korupcję został dr. G., ale sporo miejsca podczas ogłaszania wyroku sędzia Igor Tuleya poświęcił działaniom CBA i ministerstwa sprawiedliwości. To bardzo znamienne, bowiem Mariusz Kamiński i Zbigniew Ziobro nie zasiadali na ławie oskarżonych. Tymczasem sędzia w stosunku do wyżej wymienionych użył dużo mocniejszych słów niż wobec skazanego za korupcję lekarza. Gdyby nie sentencja wyroku, można by odnieść wrażenie, że to zupełnie inny proces.
Sędzia uznał, że taktyka organów ścigania w sprawie dr. Mirosława G. może „budzić przerażenie”. Porównał je do „czasów największego stalinizmu”. Mówił, że lekarz „został poddany atakowi”. Jakże blado wobec tych słów zabrzmiało stwierdzenie, że dr. G. „nie miał prawa przyjmować pieniędzy” albo „trudno przypuszczać, żeby nie widział kopert kładzionych na jego biurku”. Po jednej stronie mamy więc terror rodem ze stalinowskiej nocy, po drugiej lekarza, którego winą jest to, że nie umie odmawiać. Więc kto tu tak naprawdę jest ofiarą, a kto przestępcą? Dura lex sed lex. Wyrok musiał zapaść, ale winni są ONI. Taki był wydźwięk tego, co mówił sędzia Tuleya.
Dostało się także tym świadkom, których zeznania przeciw doktorowi nie zostały uznane za wiarygodne. Sąd określił je jako „wysoce absurdalne”. Miał takie prawo, ale ciekawe na jakiej podstawie mówił o świadkach, że „ich właściwości psychologiczne powinny budzić wątpliwości”? Powinny, znaczy sędzia znów nie mówi o faktach lecz swoich odczuciach. Podobnie jak w przypadku oceny materiału CBA z zatrzymania lekarza który wg pana Tuleyi był „fałszywy i zmanipulowany, sporządzony przez kiepskiego reżysera”.
Inną miarą należy mierzyć to, co piszą publicyści, albo co mówią politycy. To język perswazji, działający na emocje. Sąd powinien słowa ważyć. I stronić od określeń, które nie odnoszą się do faktów, ale świadczą o jego własnych emocjach.
Piotr Legutko