Sejm obecnej kadencji jest zbyt podzielony i nie uchwali żadnego prawa ws. in vitro - ocenia w rozmowie z KAI Jarosław Gowin, twórca jednego z projektów ustawy ws. sztucznego zapłodnienia.
KAI: Jakiekolwiek uporządkowanie tego terytorium byłoby zatem plusem?
– Tak. Ale jednocześnie musimy mieć świadomość, że bardzo trudno będzie zmienić jakąkolwiek regulację dotyczącą ochrony życia poczętego sztucznie. Nawet więc gdyby charakteryzował ją niski poziom ochrony życia, to w przyszłości będzie bardzo trudno ów poziom podnieść. Dlatego uważam, że należy walczyć o to, by jakieś regulacje wprowadzono ale, z drugiej strony, by były to regulacje możliwie najpełniej chroniące życie. Spodziewam się, że w tej kadencji możliwa jest jedynie ratyfikacja konwencji bioetycznej, natomiast nie sądzę, aby udało się osiągnąć porozumienie w kwestiach ustawowych.
KAI: Prace nad prawnym uregulowaniem in vitro wywołały wzrost zainteresowania takim zapłodnieniem, bo wiele osób spodziewa się, że później może być o to trudniej. 55 polskich klinik, w których takie zabiegi są przeprowadzane, ma dziś pełne ręce roboty – to kolejny paradoks. Chyba nie musi być dla pana szczególnie miły?
– No ale jaka miałaby być na to rada? Alternatywą byłoby chowanie głowy w piasek i udawanie, że nie ma problemu. Kwestie bioetyczne należą do najbardziej skomplikowanych moralnie i prawnie zagadnień XXI wieku. Rozwój biotechnologii postawił nas przed dylematami moralnymi, których nie znały poprzednie stulecia. W bardzo wielu krajach europejskich istnieją w tym obszarze ogromne kontrowersje. Dość powiedzieć, że kraje dość odległe od „katolickiego fundamentalizmu”, jak Niemcy czy Szwajcaria wprowadziły bardzo konserwatywne rozwiązania bioetyczne. Nie ukrywam, że także na tych rozwiązaniach się wzorowałem bo, z jednej strony, zapewniają one wysoki stopień ochrony ludzkich embrionów, ich życia i godności a z drugiej oparte są na najnowocześniejszych odkryciach naukowych.
KAI: Kiedy media mówią o panu: religijny fundamentalista, polityk chodzący na pasku Kościoła itd. to się pan uśmiecha, irytuje czy może to po panu spływa?
– Spływa i to już od dawna. Myślę, że dokładnie zdaje pan sobie sprawę, jak bardzo niezasadne są takie określenia. Oczywiście, na łamach KAI byłoby dla mnie korzystniej przedstawiać się jako wierny wyznawca Kościoła, ale jak pan wie w kwestiach bioetycznych moje poglądy odbiegają od ortodoksji, bo opowiadam się za dopuszczalnością tej metody. Natomiast nieprzypadkowo to ja jestem głównym obiektem agresji ze strony środowisk lewicowych. Dla nich wygodne są projekty skrajne, np. PiS-owski projekt karania za in vitro. Natomiast naprawdę niebezpieczny jest dla nich nowoczesny konserwatyzm, który ja reprezentuję.
KAI: Jak pan sądzi, z czego biorą się te opinie o panu jako katolickim fundamentaliście, czego dowodzą?
– Dowodzą tego, że środowiska lewicowo-liberalne próbują wprowadzić pewien rodzaj intelektualnego i moralnego terroru, w którym każdy kto nie jest zwolennikiem zrównania praw związków homoseksualnych z prawami małżeństw, albo nie jest zwolennikiem bardzo szerokiej dopuszczalności sztucznego zapłodnienia – to z definicji ciemnogród, fanatyk, człowiek nietolerancyjny. Na razie batalia dotyczy łapania przez środowiska lewicowo-liberalne pierwszych przyczółków, ale jeżeli uda im się doprowadzić do uchwalenia liberalnego prawa bioetycznego czy legalizacji tzw. małżeństw homoseksualnych, to nie mam wątpliwości, że następne uderzenie będzie skierowane przeciwko obowiązującej obecnie, kompromisowej ustawie antyaborcyjnej.
KAI: Kiedyś w końcu im się uda?
– Myślę, że nie. Co do związków partnerskich jestem przekonany, że nie, bo jak się okazało Sejm zdecydowaną większością zdecydował o zdjęciu z porządku obrad debaty nad lewicowymi projektami ustaw w tej sprawie. Natomiast co do kwestii bioetycznych, to ze smutkiem stwierdzam, że prawdopodobnie żaden projekt nie zostanie w tej kadencji przyjęty, w tym także ten lewicowo-liberalny. Nie mam tu na myśli projektu poseł Kidawy-Błońskiej, która w obecnej kadencji mocno ten projekt zmodyfikowała i w tej chwili w wielu punktach jest on zbieżny z moim.
KAI: A jak ocenia pan recepcję projektu Gowina przez Kościół hierarchiczny?
– Nie opuszcza mnie poczucie goryczy, że nie uzyskał on poparcia w okresie poprzedniej kadencji, bo gdyby tak się stało to dziś byłby już uchwalony. Natomiast mam wrażenie, że w tej kadencji nastąpiła wyraźna zmiana nastawienia, to znaczy wielu ludzi Kościoła inaczej definiuje to, co realne. O ile w poprzedniej kadencji wielu biskupom realne wydawało się wprowadzenia całkowitego zakazu in vitro, o tyle dzisiaj stanowisko Kościoła jest dużo bardziej elastyczne. W społeczeństwie tak spluralizowanym jak polskie zakaz jest niemożliwy i nikomu nie uda się go wprowadzić. Odbieram wiele sygnałów dużo cieplejszego niż w tamtej kadencji nastawienia do mojego projektu.
KAI: Czyli były takie fazy, w których miał pan nadzieję na bardziej jednoznaczne sygnały poparcia ze strony Kościoła?
– Tak, zaraz po tym jak przedstawiłem swój projekt, w grudniu 2008 był taki moment, że wszystko zależało od poparcia Episkopatu, bo gdyby nie to, że z jednej strony atakowały mnie środowiska lewicowo-liberalne a z drugiej strony pojawiły się ataki ze strony Kościoła, to sądzę, że Platforma zaakceptowałaby mój projekt. Natomiast w sytuacji, w której był on kontestowany i z prawa i z lewa, to nie było po prostu politycznych argumentów, by go forsować i wtedy pojawił się alternatywny – autorstwa poseł Kidawy-Błońskiej. Satysfakcjonował on lewicowo-liberalną część uczestników wojny kultur, toczącej się we współczesnym świecie. Mam świadomość, że mój projekt prowadzi wąziutką ścieżką kompromisu, ścieżką trudną do zaakceptowania zarówno dla jednej jak i dla drugiej strony. Wydaje mi się, że jest on – spośród wszystkich ustawodawstw obowiązujących dziś w Europie – najbliższy nauczaniu Kościoła, choć tego nauczania nie odzwierciedla.
KAI: Czy marzy się panu sytuacja, w której Episkopat zadeklaruje jasno, że pana projekt jest najbliższy nauczaniu Kościoła? W encyklice „Evangelium vitae” papież apeluje do wierzących polityków by w debacie nad ustawami dołożyli starań na rzecz ograniczenia szkodliwości takiej ustawy, zmniejszając jej negatywne skutki. W encyklice chodziło co prawda o kwestie aborcji i eutanazji, ale można ten głos odnieść także do procedury in vitro. I, jak sądzę, także do idei „projektu Gowina”.
– Nie wydaje mi się, żeby taki głos Episkopatu był czymś słusznym.