Na pielgrzymce Ewangelie czyta się w ludziach. Tych mijanych na drodze, w każdej z parafii, do której zawiodą ich kręte rowerowe ścieżki.
Tak, jak w Imielnie. Matka Boża, której pielgrzymi powierzyli się w Skrzatuszu, zaprowadziła ich do swojego domu w maleńkim imieleńskim kościele. Parafia niewielka, wszystkiego z 800 dusz. – Tu są ludzie biedni, ale bogaci w miłość – mówi o swoich parafianach ks. Andrzej Szyndler. Wie co mówi, proboszczuje im od dziewiętnastu lat. Zapewnia, że z tym wystawnym obiadem, którym podjęli pielgrzymów mieszkańcy, nie miał nic wspólnego. On tylko marzył, żeby przez jego parafię przechodziła pielgrzymka. Wprawdzie pielgrzymi nie idą ale jadą, ale cała wspólnota robi, co może, żeby ugościć strudzonych drogą.
Wzruszeń nie brakowało nie tylko przy stole, ale i w kościele. Rowerowa doczekała się „własnego” kapłana. Ks. Bartek Kuligowski, neoprezbiter, wyruszył pierwszy raz z pielgrzymką jeszcze jako kleryk. Teraz udzielił swoim braciom i siostrom „od kółka” prymicyjnego błogosławieństwa. Tylko po to dołączył na dwa dni do pielgrzymki. Na chwilę zajrzał też ks. Jacek Dziadosz, jeden z pomysłodawców pielgrzymowania rowerowego. Żeby jeszcze przed niedzielnym wylotem do Boliwii, gdzie będzie pracować na misjach, pożegnać się z pielgrzymami. Wzruszeni i jedni i drudzy. Imielnianie świadectwem drogi, pielgrzymi – dobrocią serca.
Karolina Pawłowska