O użyciu przez prezydenta USA określenia: „polski obóz śmierci” mówi amerykanista prof. Zbigniew Lewicki
Jarosław Dudała: Czy to był tylko lapsus językowy?
- Nie. To przejaw sposobu myślenia. Gdyby to była kwestia złego przygotowania tekstu, to prezydent by tego nie powiedział. Tak się w Ameryce bardzo często myśli o Polsce, o Polakach i II wojnie światowej. Nie twierdzę, że wszyscy, ale to jest powszechny obraz u ludzi, którzy się tymi sprawami nie interesują zawodowo.
Ale dopóki mówi tak jakiś podrzędny dziennikarz, to pół biedy. Jeśli jednak mówi to prezydent USA, to jest czarny sen polskiego PR.
- To jest czarny sen polskiego PR i jest to być może pewna nadzieja, że skandal, jaki powstaje, może okazać się przynajmniej po części sposobem na wytrzebienie takiego poczucia. Ale bądźmy szczerzy: jedyną realną możliwością, żeby odwrócić ten obraz, byłoby bardzo mocne i jednoznaczne stanowisko diaspory żydowskiej w Ameryce. Na to, niestety, nie można liczyć w sytuacji – co jest bardzo smutne – w Polsce rozmaite przejawy antysemityzmu są tolerowane i powszechne: te nieszczęsne graffiti, okrzyki...
A gdyby sam Barack Obama przeprosił za swoje słowa?
- Nie wyobrażam sobie, żeby prezydent USA mógł to zrobić. Takiego precedensu nie było. Na pewno będzie jakieś oświadczenie Białego Domu. Na razie było oświadczenie rzecznika Narodowej Rady Bezpieczeństwa, A to nie jest to samo, to jest instytucja podrzędna. Pewnie będzie oświadczenie na wyższym poziomie, ale nikt na to uwagi nie zwróci. To nie jest temat, który by się pojawił w amerykańskiej prasie, telewizji.
Proszę też zauważyć, że nawet gdy się używa poprawnej nazwy tych obozów, to się mówi o „faszystowskich obozach” (nazi), a nie niemieckich, tak jakby Niemcy nie mieli z tym nic wspólnego. Jacyś naziści, bliżej nieokreśleni: może hiszpańscy, może włoscy…Alternatywa jest taka: zrobili to albo Polacy, albo jacyś bliżej nieokreśleni naziści. A właściwie to kim są ci naziści? Jesteśmy więc z góry w fatalnej sytuacji i sami nie przekonamy do tego amerykańskiej opinii publicznej. A na wsparcie Żydów moglibyśmy liczyć, gdybyśmy sami nie pozwalali na to, żeby idiotyczne napisy, okrzyki były w Polsce na porządku dziennym. Może to margines, ale bardzo widoczny.
Ale to chyba Konstanty Gebert mówił, że na co dzień chodzi w Polsce w jarmułce i nigdy nie miał z tego powodu przykrości.
- To jest takie właśnie tłumaczenie: nie jesteśmy tacy źli, żeby kogoś bić. Ale to, co pokazało BBC, to nie są wydarzenia zainscenizowane. Proszę się przejść ulicą w Łodzi czy Warszawie. Myśmy się trochę znieczulili, ale gdy tu przyjeżdża np. Amerykanin, to własnym oczom nie wierzy, bo są tu rzeczy, które w cywilizowanym świecie nie są już tolerowane. A my to tolerujemy, ciesząc się, że nie dochodzi do aktów przemocy fizycznej. Jak długo nie będziemy się z tym mierzyć, tak długo nikt nam nie pomoże z poprawą PR na świecie. To nie jest miłe, ale samym zaprzeczeniem ministra czy Białego Domu tego nie zmienimy.
Przyzna pan jednak, że polska dyplomacja, a dokładniej: prowadzony przez nią PR jest słaby. I nie dotyczy to tylko Ameryki.
- Polska dyplomacja jest słaba, także w Waszyngtonie. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Ale to nie jest era, w której dyplomacja ma taki wielki wpływ na opinię publiczną. Jest Internet, stąd ludzi czerpią wiedzę i tak formułują swe przekonania.
Barack Obama i "polski obóz śmierci"
kpgizbo