Słowo „dom” dla wielu ludzi młodych nie niesie dziś pozytywnych skojarzeń i jest to wynik relacji w nim panujących. Tym ważniejsza jest refleksja dotycząca tego tematu, podjęta w wymiarze naukowym.
Co to znaczy, tłumaczyła praktycznie prof. Katarzyna Olbrycht, odpowiadając na pytanie, jak propagować takie podejście do rodziny. Wspólnota nie będzie rozumiana, jeśli nie pojmiemy najpierw człowieka - podkreślała. Zanim zaczniemy mówić o miłości mówmy o człowieczeństwie. Miłość jest zakorzeniona w człowieku jako osobie.
A konkretnie? Konkretnie chodzi przede wszystkim o szacunek. Dla drugiego członka rodziny. Dla każdego człowieka obok mnie. Jeśli chcesz zacząć działać, okazuj ludziom szacunek. Zwracaj na nich uwagę. Dostrzegaj ich. W ten sposób naprawdę można zmienić bardzo wiele.
Badania wskazują, że rodzina i dom są dla dzisiejszych ludzi wartością. Powstaje jednak pytanie, jak te pojęcia są rozumiane. Otóż okazuje się, że rodzina jest postrzegana jako wartość utylitarna. To znaczy coś, co ma być przydatne. Ma mi coś dać. A co konkretnie? Szczęście przede wszystkim. Często oczekuje się od niej automatycznej gwarancji dobrostanu fizycznego i psychicznego. Rodzina dla wielu jest po to, by mogli być szczęśliwi, by mogli się realizować. Skutkiem często jest kompletna atomizacja: warunki samorealizacji może i wspaniałe, ale więzi brak. Do tego stopnia, że siostra na pytanie, czy brat jest w domu odpowiada: „ nie wiem”.
Nic dziwnego, że tak wiele żyje dziś dorosłych z rodzin rozbitych. Niekoniecznie prawnie.
Tymczasem i rodzina i dom powstają w wyniku celowych, świadomych działań. Ich wartość wyraża się w byciu razem i wspólnym działaniu. Powinna zapewniać wsparcie i być źródłem wartości. Zwłaszcza tych większych niż utylitarne – mówiła prof. Olbrycht. To w domu może się młody człowiek dowiedzieć (powinien móc?), że są wartości, dla których zachowania warto coś stracić. Upewnić się, że nie wszystko musi się opłacać.
Przedpołudniowa konferencja odsłoniła wiele problemów, z których skali być może wielu nie zdawało sobie sprawy. Ci, którzy w niej uczestniczyli, to jednak nie mała grupka frustratów. To ludzie, którzy wiedzą, że zostali obdarowani, którzy czują się depozytariuszami pewnych wartości, i chcą je pokazać innym. To ludzie, którzy wierzą, że nawet ze zła Bóg może wyprowadzić dobro. To ludzie, którzy chcą wychodzić naprzeciw innym i budować wspólnotę.
To jedyna droga, by zanieść te wartości ludziom. Bo czy ktoś nie chciałby mieć grupy ludzi, przebywanie wśród których i działanie razem z nimi pozwala doświadczyć wzajemnego szacunku, potwierdzenia i afirmacji?
Czy dom jest – może być - szkołą wspólnotowości. Bez wątpienia. Uczy (lub nie) relacji z drugim człowiekiem. Uczy szacunku. Uczy w końcu pomagania. Jak zauważyła dr Katarzyna Braun z KUL, 80% młodzieży która angażuje się w wolontariat ma przykład pomagania w domu. Niekoniecznie pomagania oficjalnego, są to jednak domy otwarte. Domy, w których pomaganie innym jest pewną oczywistością. Z drugiej strony, wolontariat otwiera na drugiego człowieka, uczy dostrzegania problemów innych, niedoceniania, empatii. Być może proporcja ta byłaby inna, gdyby nie… protest rodziców. Pytania: co z tego będziesz miał? co ci to da? nie są rzadkością…
To, jakie będzie społeczeństwo, w dużej mierze zależy od kondycji rodzin. Warto o nią walczyć.
Joanna Kociszewska