„Tremendum”. Wobec Boskiego Majestatu

„Tam, gdzie ludzie nie boją się Boga, stają się straszni dla siebie nawzajem” – powiedział ks. Joseph Ratzinger. Warto pielęgnować w sobie postawę bojaźni wobec Boga. Warto pamiętać o sytuacjach, które ją budują.

Rudolf Otto, który stał się „przewodnikiem” moich tegorocznych adwentowych rozważań, w pewnym momencie swego życia doznał czegoś, co zmieniło jego twórczość i niego samego. Otóż w szabatowy wieczór (w marcu 1911 roku) podczas swej podróży po Maroko usłyszał wydobywające się z napotkanej synagogi pół-recytowane i pół-śpiewane dźwięki: „Kadosh, Kadosh, Kadosh Elohim Adonai Zebaoth” („Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów” – por. Iz 6, 3). Słowa te tak nim wstrząsnęły, że nazwał je „najbardziej wzniosłymi słowami, które kiedykolwiek wyszły z ludzkich ust”. Nieraz przychodziło mu słyszeć je w różnych językach, ale tego dnia niezwykłe słowa wstrząsnęły nim dogłębnie. Otto uświadomił sobie, że wzywają one do uczestnictwa w tajemnicy wyższej rzeczywistości – tajemnicy pełnej grozy („tremendum”). 

„Tremendum” (groza, [coś] przerażającego) to pierwsze słowo, które według niemieckiego badacza religii określa tajemnicę daną w doświadczeniu religijnym. Gdy zostaję dotknięty tajemnicą Boga, przeżywam przerażenie, bojaźń, a nawet strach. Dzieje się tak dlatego, że zostaję wyrwany z bezpiecznego obszaru rzeczy, nad którymi mam panowanie. Można powiedzieć, że staję przed Kimś, kto pod każdym względem mnie przerasta. Odczuwam więc swoją małość, znikomość, niemal nicość. Jestem jakby przygnieciony Bożą wielkością, wzniosłością, wspaniałością. Oszałamia mnie nieskończoność Boskiego Majestatu. 

„Mysterium tremendum” lub „mysterium maiestatis” może objawiać się w naszym życiu w różnych sytuacjach, nie tylko w kontekstach religijnych. Aby to unaocznić, Otto przytacza fragment reportażu z podróży po południowej Afryce. W jej trakcie – po przebyciu wielkiej afrykańskiej równiny – autorka reportażu słyszy od tubylca, który jej towarzyszył, następujące słowa: „Kiedy jesteś sama w takim stepie jak ten, a słońce świeci tak silnie na busz, czy nigdy nie wydaje ci się, że coś mówi? Nie słyszysz tego uchem, ale jest tak, jakbyś stawała się coraz mniejsza i mniejsza, a ktoś inny coraz większy. Wtedy rzeczy na świecie wydają się być niczym”. 

Powyższe słowa – słowa prostego człowieka, który na co dzień zajmował się hodowlą bydła – pokazują, jak wielki potencjał religijny może nosić w sobie zwykłe doświadczenie rozległej przestrzeni. Dla kogoś nie będzie ono miało żadnego znaczenia, dla kogoś innego wywoła tylko lekkie wrażenie estetyczne lub zachęci do dalszych badań terenowych. Dla naszego bohatera jednak doświadczenie to było sposobem uświadomienia sobie własnej małości w obliczu kogoś lub czegoś, kto lub co nas absolutnie przerasta. 

Cała historia religii i znaczna część historii filozofii to dzieje poszukiwań owego kogoś lub czegoś – kogoś lub czegoś, kto lub co nas absolutnie przerasta. Niewątpliwie, poszukiwania te były ograniczane brakami naszej wiedzy, ale jeśli towarzyszyła im odpowiednia wrażliwość,  docierały one do swojego celu. Być może wspomniany tubylec, nie znając nic większego, bezpośrednio czcił rozległość afrykańskiego stepu lub jego boga. Jeśli jednak autentycznie przeżywał on „mysterium tremendum”, to w głębi swego serca odnosił się nie tyle do tego, co dla niego aktualnie największe, ale do tego, co absolutnie czy nieprzekraczalnie największe. Do bytu, któremu św. Anzelm z Canterbury nadał miano „czegoś, ponad co nie może być pomyślane nic większego”. 

Przypomnijmy sobie sytuacje, gdy z trwogą przeżywaliśmy śmierć bliskiej osoby; gdy z nadzieją, ale też z lękiem oczekiwaliśmy na narodzenie naszego dziecka; gdy z bojaźnią odczuwaliśmy niepodważalny nakaz lub wyrzut sumienia; gdy z trudem przyswajaliśmy sobie ogrom zastanej wiedzy lub z wielkim wysiłkiem próbowaliśmy odkryć coś nowego; gdy z przerażającym zachwytem wpatrywaliśmy się w górski widok; gdy (parafrazując słynną maksymę Kanta) z podziwem i czcią kontemplowaliśmy „niebo gwiaździste nad nami i prawo moralne w nas”… To wszystko są naturalne sytuacje, w których mniej lub bardziej świadomie przeżywaliśmy „mysterium tremendum” i stawaliśmy przed Boskim Majestatem. 

Pomimo wielu okazji, nie zawsze jest tak, że nasze przeżycie „mysterium tremendum” jest pełne, i że przechodzi ono w trwałe akty religijne. Aby tak się stało, musi w nas być gotowość umniejszania się lub (ściślej) przyjęcia prawdy o naszej małości. Taką radykalną gotowość okazał Jan Chrzciciel, mówiąc: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u jego sandałów” (Mk 1, 7) lub „po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie” (J 1, 30). Znamienne, że słowa te (lub słowa do nich podobne) wybrzmiewają właśnie w Adwencie. 

Postawa bojaźni Bożej – postawa uniżenia wobec nieprzekraczalnej wielkości Boga – nie jest dziś (w aktualnej sytuacji kulturowej) łatwa. Pamiętajmy jednak, że postawa ta wiąże się z jednym z najwznioślejszych przeżyć ludzkich – z przeżyciem „mysterium tremendum”. Pamiętajmy też, że – jak mawiał ks. Joseph Ratzinger (jeszcze zanim został papieżem) – 
„tam, gdzie ludzie nie boją się Boga, stają się straszni dla siebie nawzajem”. Tak. Przecież pokusa panowania nad innymi rodzi się właśnie wtedy, gdy nie uznajemy żadnej instancji nad nami… 

PS. Magdalena Czyż postanowiła wyśmiać w „Gazecie Wyborczej” mój tekst na temat in vitro (https://www.gosc.pl/doc/8585198.Tak-czy-nie-dla-in-vitro). Nie będę przerywać mych rozważań adwentowych, by prostować jej wypowiedź. Zresztą w numerze 49/2023 „Gościa Niedzielnego” (https://www.gosc.pl/att/8595646.GN-49-2023) czytelnicy znajdą kompetentne i wyważone wyjaśnienia tego złożonego problemu etycznego. Natomiast do samej techniki wyśmiewania (z niekompetentnym, wulgarnym i bluźnierczym podtekstem!) postaram się odnieść w przyszłości. 
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak