Czy faktycznie papież potrzebuje metanoi, tej przemiany myślenia, w sprawie wojny na Ukrainie, czy to raczej my powinniśmy spróbować przepracować sobie w głowie nasz sposób podejścia do tych spraw?
14.05.2024 09:31 GOSC.PL
Przed kilkoma dniami internet zapłonął po wypowiedzi wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza, było nie było ministra obrony narodowej, który publicznie wyznał, że ma przygotowany plecak ewakuacyjny. Choć słowa zostały wyrwane z kontekstu, trudno się dziwić, że publicznie wywołały skojarzenia z ucieczką polskiego rządu do Rumunii we wrześniu 1939 roku. Tym bardziej, że w momencie publikacji tych słów w Moskwie trwała właśnie defilada z okazji Dnia Zwycięstwa, która po raz kolejny przypomniała nam o zagrożeniu czyhającym ze wschodu.
Choć w ostatnich tygodniach Polacy żyją innymi tematami, a z nagłówków zniknęły dominujące jeszcze wczesną wiosną alarmujące ostrzeżenia, że Rosja zaatakuje nas w ciągu najbliższych 2-3 lat, wojna jest rzeczywistością realną. Przekonują się o tym każdego dnia zarówno ukraińskie, ale i rosyjskie rodziny, które otrzymują informacje o śmierci ich bliskich na froncie. Dlatego dziś w ramach wielkanocnego cyklu poświęconego przemianie naszego myślenia chciałbym zastanowić się nad wojną, pokojem i tym, co o tych dwóch rzeczywistościach mówi papież Franciszek.
Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że papieskie wypowiedzi na temat wojny rodzą w Polsce zdziwienie lub zażenowanie, a wśród naszych greckokatolickich braci i sióstr na Ukrainie żal, a nawet wściekłość. W ostatni piątek debatując w gronie członków chrześcijańskich wspólnot usłyszałem nawet, że powinniśmy zaprosić przedstawicieli Watykanu, by wyprowadzić papieża z błędu i sprowadzić go na właściwą drogę.
Czy jednak faktycznie papież potrzebuję metanoi, tej przemiany myślenia, w sprawie wojny na Ukrainie, czy to raczej my powinniśmy spróbować przepracować sobie w głowie nasz sposób podejścia do tych spraw? Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że Franciszek ma zaburzony obraz rosyjskiej agresji na Ukrainę ze względu zarówno na swoje latynoamerykańskie pochodzenie, jak i doradców, którym jest otoczony. Jakąś rolę w tym gronie odgrywa profesor Jeffrey Sachs, ten sam, który stał za terapią szokową dla Boliwii, a później konstruował strategię transformacji gospodarczej w Polsce, znaną błędnie pod nazwą „planu Balcerowicza”. Sachs jest dość wyjątkowym przypadkiem człowieka, który często doradza i który jednocześnie niemal zawsze się myli. Swoją drogą to absolutnie niezwykłe, że od prawie 40 lat wciąż cieszy się globalną estymą.
Zostawmy jednak Sachsa, zdaniem którego wojnę sprowokowało CIA. Nawet jeśli Franciszek ma spaczony obraz źródeł tego konfliktu, nie neguje to jednocześnie całej jego refleksji. Tym bardziej, że nie jest ona pozbawiona sensu. Wojna określana jest nieraz mianem „wielkiego wyrównywacza” – niemal wszyscy tracą i muszą zacząć od początku. Jednak to, co postrzegane jest jako skutek, może być równocześnie przyczyną. Źródłem wojny może być chęć zdobycia czegoś, co w czyimś rozumieniu mu się należy. Może ona wynikać z chorej imperialnej ideologii, ale równie dobrze z nędzy i głodu.
Czytaj też: Globalny porządek dziobania
Może zatem warto się zastanowić, czy jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pewne potrzeby, zanim doprowadzą one do wybuchu wojny. Pewnie w przypadku rosyjskiej idei imperialnej będzie to trudne. Ale jednocześnie na front wciąż trafia wielu ochotników z całego terenu Federacji Rosyjskiej, bo zwyczajnie w świecie uznają to za bytową szansę. Są tak zdesperowani, że nawet groźba śmierci nie powstrzymuje ich przed podjęciem służby w zamian za sowitą nagrodę. Czyż podobna emocja nie towarzyszy uciekinierom z afrykańskich krajów pochłoniętych głodem, zarazą i wojną domową, którzy ryzykując życiem swoim i swoich dzieci próbują przedostać się na pontonach przez Morze Śródziemne?
Trudno się dziwić Ukraińcom na ich wściekłość, kiedy papież Franciszek nie potrafi opowiedzieć się jednoznacznie po jednej stronie konfliktu. My powinniśmy mieć jednak, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, więcej zrozumienia dla opinii, że na jakimś poziomie Rosjanie są ofiarą tej wojny w takim samym stopniu co Ukraińcy, nawet jeśli na pierwszy rzut wydaje się to nam absurdalne. Jeśli pomyślimy o tym w ten sposób, łatwiej będzie nam zrozumieć, że to może wcale nie rosyjskie czołgi są dla nas największym zagrożeniem. Zdesperowani żołnierze z dalekiej Syberii, którzy w rosyjskich mundurach mordowali i gwałcili w Borodziance, Buczy czy Irpieniu, w obliczu beznadziei mogą przybyć do Europy już bez mundurów. Jeśli nie pomyślimy zawczasu, jak im pomóc, mogą dołączyć do grup przestępczych i mordować oraz gwałcić, tyle że po cywilu. Czujemy się z tym bezpieczniejsi?
Wbrew internetowym geopolitykom pokój to nie równowaga mocarstw i siła militarnego odstraszania, ale coś znacznie głębszego. Coś, co bierze początek w naszych sercach i otwartości na potrzeby bliźniego. Brzmi naiwnie? Pewnie tak. Jeśli jednak naprawdę chcemy zachować pokój, nie myślmy tylko o tym, jak przygotować się do wojny.
Ewakuacja ludności z terenów obwodu charkowskiego, będących w ostatnich dniach pod ciągłym ostrzałem Rosjan PAP/EPA/SERGEY KOZLOV
Marcin Kędzierski