Żonglowanie wygodnymi dla siebie wypowiedziami hierarchów wprowadza dezorientację co do rzeczywistego stanowiska Kościoła.
Zadzwonił do mnie znajomy ksiądz z pytaniem, czy to prawda, że kard. Burke wypowiedział się przeciw kursom Alpha. Nie wiedziałem nic o tym, ale dowiedziałem się niebawem. Otóż na portalu PCh24.pl pojawił się tekst pod tytułem „Kardynał Burke: kurs »Alpha« jest poważnym zagrożeniem dla katolickiej wiary”.
Cóż było robić – pochyliłem się nad tekstem, zajrzałem też do informacji źródłowej. Z tej drugiej dowiedziałem się, że „news” jest nieco stary, bo pochodzi z 3 grudnia 2015 r. o czym nie poinformowano na stronie PCh24.pl. A ma to znaczenie, bo gdyby stanowisko kard. Raymonda Burke było czymś więcej niż wyłącznie jego opinią, to Kościół w ciągu dwóch lat, jakie minęły od tamtego czasu, z pewnością zareagowałby, wydając odpowiednie zarządzenia zakazujące organizacji tych kursów, bądź korygujące ich kształt. Nic takiego się jednak nie zdarzyło.
Rzeczony tekst był napisany dla członków Apostolatu Katechetów Maryi, których kard. Burke był przełożonym. Kardynał „po przestudiowaniu programu wspomnianego kursu, zarówno z pozycji doktrynalnej, jak i metodologicznej”, zdecydował, że kurs Alpha nie może być stosowany w tymże Apostolacie. Nie wskazał wprawdzie żadnych konkretów, jakie miałyby dyskwalifikować Alpha jako narzędzie ewangelizacji, jednak członków wspomnianego Apostolatu zarządzenie to obowiązuje – aż do ewentualnego odwołania. Widocznie było im to potrzebne.
„Te trudności, które cię tak boleśnie dotykają, są potrzebne dla twego uświęcenia i dla wykazania, że dzieło to Moim jest” – mówi Jezus św. Faustynie.
Zawsze tak jest. Dzieła Boże z zasady są poddawane próbie, a najcięższą z prób jest sprzeciw w łonie samego Kościoła, i to ze strony osób szczerze oddanych Bogu. Tak było z kultem miłosierdzia Bożego i tak było chociażby z Ruchem Światło-Życie. Były sprzeciwy teologów, były kłody rzucane zewsząd. A jednak okazało się, że dla Boga nie stanowi to żadnej przeszkody. Istotne było tylko to, czy ludzie poddani próbie pozostali wierni i posłuszni Kościołowi. W obliczu wątpliwości zasadnicze pytanie brzmi więc, czy mamy do czynienia naprawdę z dziełem Bożym. Jak to sprawdzić?
Po pierwsze – błogosławieństwo Kościoła. Katolickie kursy Alpha odbywają się za zgodą odpowiednich władz kościelnych.
Brałem udział w wielu kursach, ale nawet do głowy by mi nie przyszło robić je bez zgody Kościoła. I nie wystarcza nam nawet to, że biskup pozwala – zawsze prosimy o błogosławieństwo proboszcza parafii, na której terenie odbywa się taki kurs (często zresztą oni sami o to proszą). Nie wyobrażam sobie, że mogłoby to dziać się bez jego zgody. I oczywiście zapraszamy go do obecności na każdym spotkaniu. Jeden z proboszczów stwierdził kiedyś, że ponieważ kurs odbywa się w restauracji (w tym przypadku tak było), to on nie musi wyrażać zgody. Zwróciłem mu jednak uwagę, że restauracja jest na terenie jego parafii. – Jeśli ksiądz nam nie pobłogosławi, to my tego nie robimy, bo się to nam nie uda – powiedziałem stanowczo. Pobłogosławił. Więc i Bóg pobłogosławił.
Po drugie – owoce. To Jezus podał nam to kryterium dla oceny, czy coś jest dobre czy złe. Wczoraj wieczorem byłem na cotygodniowym spotkaniu naszej wspólnoty. Blisko 300 osób uczestniczyło we Mszy św., prawie sto procent obecnych przyjęło Komunię św. (co oczywiste, bo jesteśmy świadomymi katolikami, którzy nie dopuszczają myśli o możliwości życia bez łaski uświęcającej). Po Mszy uwielbialiśmy jeszcze przez niemal godzinę Jezusa wystawionego w Najświętszym Sakramencie. Gdy patrzyłem na te rozjaśnione twarze, wpatrujące się w Jezusa, uświadomiłem sobie, że znaczna część tych ludzi przyszła do Kościoła lub do niego powróciła dzięki kursowi Alpha. Dziś codziennie czytają Pismo św., modlą się, prowadzą regularne życie sakramentalne, uczestniczą w formacji (całkowicie katolickiej – np. piąty poziom ma w tym roku temat „Maryja – ikona Kościoła). Angażują się w diakoniach, opiekując się chorymi, przygotowując do bierzmowania więźniów, pomagając w prowadzeniu kursów ewangelizacyjnych (całkowicie katolickich). I tak dalej. Mnóstwo tego jest, nie jestem w stanie wszystkiego tu wymienić. Większość tych ludzi nie przyszłoby jednak ani do wspólnoty, ani z takim żarem do Kościoła – gdyby nie Alpha. A to przecież tylko część tej wielkiej rzeszy ludzi, których relacje z Jezusem, więc i z Kościołem, zostały odnowione właśnie na kursie Alpha.
Wiem, że z Kościoła wypływa źródło życia. Gdy ludzie z niego skosztują, nie trzeba już ich będzie przekonywać, dlaczego warto być w Kościele. Żeby jednak chcieli skosztować, muszą być czymś pociągnięci. Nie znam skuteczniejszego narzędzia przyciągnięcia ludzi niż właśnie Alpha. I widzę, że wspaniałe owoce to norma.
Rozumiem, że może to kogoś boleć, że to wymyślili „jacyś anglikanie”. Ale chwileczkę: czy Duch Święty nie ma prawa pokazać nam czegoś nowego? Nie ma prawa oświecić naszych umysłów tak, abyśmy widzieli dalej i więcej? Gdzie to jest powiedziane, że u naszych braci chrześcijan wszystko jest złe? Gdzie to Kościół mówi, że nie wolno nam czerpać z ich doświadczeń? Gdzie jest mowa, że u nich Bóg nie działa?
Kursy Alpha podejmują uniwersalne treści chrześcijańskie. Nie ma w nich nic niekatolickiego. Zgoda – może nie być tam wszystkiego, co katolickie. Ale czy ktokolwiek jest w stanie przeprowadzić takie rekolekcje, w których zawrze wszystko, co katolickie? A jeśli to naprawdę Duch Święty chce posłużyć się takim narzędziem? Co jeśli chce, żebyśmy spokornieli? Nie ma do tego prawa? Będziemy Mu wmawiali, że nasz upór przy wciąż tych samych formach duszpasterskich to zawsze Jego wola?
Przecież to Kościół wzywa nas do otwarcia się na inne wyznania chrześcijańskie, to biskupi i księża chodzą na wspólne nabożeństwa wzajemnie do swoich kościołów, dając przykład, w jaki sposób mamy się traktować. I nie chodzi tylko o okazanie sobie szacunku, lecz także o uznanie, że mamy sobie wzajemnie coś do podarowania.
To oczywiste, że hierarchowie troszczą się o czystość nauki w Kościele, to ich obowiązek. Nieuczciwe jest jednak wykorzystywanie incydentalnych wypowiedzi autorytetów kościelnych, padających w różnych kontekstach, do budzenia wątpliwości. Jeden biskup mówi to, drugi tamto. Mówią nawet takie rzeczy, od których episkopat musi się odcinać. Sami też widzimy, że są i tacy „ortodoksi”, co nawet papieża nazywają heretykiem. Żonglowanie wygodnymi dla siebie wypowiedziami hierarchów nie przynosi wzrostu wiary, lecz wprowadza zamęt i dezorientację co do stanowiska Kościoła.
Trzeba ufać Kościołowi. Gdyby Kościół przez swoich kompetentnych przedstawicieli zakazał robienia Alpha czy czegokolwiek innego – nie będziemy tego robić, świadomi, że Bóg oczekuje od nas przede wszystkim wierności i posłuszeństwa. Ale Kościół pozwala robić kursy Alpha.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.