Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Wizytówka Rwandy

Goryli górskich nie znajdziemy w żadnym ogrodzie zoologicznym na świecie. Żyją tylko na wolności i jak magnes przyciągają do Afryki turystów z całego świata.

Jestem tuż pod równikiem. Rześkie powietrze poranka przypomina, że Rwanda nie bez powodu jest Krajem Tysiąca Wzgórz. Leżąca niedaleko miasteczka Ruhengeri (Musanze) baza wypadowa do Narodowego Parku Wulkanów znajduje się prawie na wysokości Rysów. Stąd wyruszę na spotkanie z jednym z najrzadszych zwierząt. Przy porannej kawie przewodnicy wyznaczają dziesięć 8-osobowych grup, bo tylko tyle gorylich rodzin żyje w Rwandzie. Są one wizytówką Rwandy. Rząd stara się, by kraj nie był postrzegany tylko przez pryzmat ludobójstwa. Dlatego Rwanda reklamuje się jako perła afrykańskiej agroturystyki, a wizerunek goryli widnieje zarówno na wizie wjazdowej, jak i na miejscowych banknotach. Z goryli kraj czerpie też niezłe zyski. Za możliwość spotkania ich trzeba zapłacić 500 dolarów. Ale chętnych nie brakuje.

Długa lista zakazów
– Czy nie jest Pani przeziębiona? – pytanie przewodnika zbija mnie z tropu. Chodzi o zdrowie goryli. W kontakcie z człowiekiem mogą zarazić się wieloma chorobami. Stąd też mieszkańcy leżących u podnóża parku wiosek są regularnie szczepieni np. przeciwko grypie, a dla turystów wprowadzono zakaz zbliżania się do zwierząt na odległość bliższą niż 7 metrów. – Nie wolno gorylowi patrzeć prosto w oczy, bo może odebrać to jako zaczepkę. Nie wolno naśladować ruchów zwierząt. Nie wolno używać lampy błyskowej – przed wyjściem w trasę słyszymy całą listę zakazów. Rodzina Bwenge, do której zmierzamy, mieszka na zboczach wulkanu Karisimbi. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów rozpoczynamy dwugodzinną pieszą wędrówkę. Każdy dostaje bambusowy kij do podpierania się na śliskim terenie. Dwaj uzbrojeni w karabiny żołnierze przypominają, że tereny, na których jesteśmy, wciąż nie należą do bezpiecznych. W lasach kryją się rebelianci, zdarzają się też napady. Goryle górskie mieszkają w jednym z najbardziej zapalnych regionów Afryki, na pograniczu Rwandy, Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga. Właśnie tu leży Park Virunga – najstarszy park narodowy Czarnego Lądu, a zarazem jeden z największych w Afryce. UNESCO wpisało go na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego. Mijamy okrągłe gliniane chaty. Gdzieniegdzie z ziemi wystają wulkaniczne głazy przypominające o pochodzeniu tych terenów. Podnóże parku poprzecinane jest maleńkimi poletkami, na których obok bananów królują ziemniaki. Zbiera się je dwa razy do roku. Pola dochodzą pod sam park, jakby chciały wydrzeć kawałek buszu. Nic dziwnego. Rwanda jest mikroskopijnym krajem o największej gęstości zaludnienia w Afryce, stąd każdy skrawek ziemi jest tutaj skarbem. Przed laty co sprytniejsi Rwandyjczycy zaorywali kawałki parku, stąd zaostrzone kontrole i kamienny mur wyznaczający granicę rezerwatu.

Ogromne czarne zwierzaki
Dwaj przewodnicy wycinają maczetami drogę w zaroślach. Jest to jeden z najbogatszych w Afryce ekosystemów pierwotnego lasu równikowego o charakterze górskim. To tutaj w 1902 r. niemiecki kapitan Robert Oskar von Bering natknął się na ogromne czarne zwierzaki i dwa z nich ustrzelił. Trafiły do berlińskiego ogrodu zoologicznego, gdzie okazało się, że to nieznany dotąd podgatunek goryla, nazwany od jego nazwiska Gorilla Beringei. Następny goryl został zabity „dla nauki” przez amerykańskiego biologa wysłanego po trofeum przez nowojorskie Muzeum Historii Naturalnej. Kiedy jednak Carl Akeley spojrzał w oczy zabitego zwierzaka, zrozumiał, że źle zrobił, i przyczynił się do powstania Parku Narodowego Alberta (obecnie Virunga).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy