Złap sobie dorsza

Wielu rybaków znad Bałtyku porzuciło swoje zajęcie i trudni się turystyką wędkarską. A chętnych na połów ryb na morzu przybywa z roku na rok. I co ciekawe, wszystkim się to opłaca i prawie wszyscy są zadowoleni!

Julia Markowska

|

04.05.2007 13:00 GN 18/2007

dodane 04.05.2007 13:00

Siódma rano, port jachtowy w Kołobrzegu. Jest chłodno. Wieje lekki wiatr, a słońce przebija się przez chmury. – Świetny dzień na połów. Morze jest spokojne jak jezioro. Nawet nie będzie bujać – oznajmił Jan Świercz, szyper dowodzący jachtem „Feliks”. Uspokoił mnie, bo najbardziej bałam się choroby morskiej. Weszłam na pokład i… straciłam grunt pod nogami, bo łódź bujała się na wodzie.

– To zaraz minie. Przyzwyczai się pani – pocieszyli mnie wędkarze, którzy rozsiedli się wygodnie w kajucie łodzi i pili kawę z termosów. Relaksowali się po podróży, bo na rejs wypłynęli od razu z trasy. Przyjechali z Poznania i Gorzowa Wielkopolskiego. Samochodami, które zostawili w porcie. Jechali pół nocy. Wędkarze mieli rację. Szybko przyzwyczaiłam się do lekkiego bujania.

Na pełnym morzu poczułam, że życie jest piękne, a łowienie ryb to wspaniały relaks. Wypłynęliśmy ponad 20 kilometrów od brzegu Bałtyku. Ląd zniknął z horyzontu. Morze było błękitne i spokojne. Wędkarze wyszli na pokład z wędkami i pudłami ze spławikami i przynętami. Wędki zaczepili na barierce chroniącej przed upadkiem w toń. Niespodziewanie ciszę przerwał głośny dźwięk. Wszyscy momentalnie podbiegli do wędek i rozpoczęli łowienie. Po paru chwilach wyciągali już z morza dorsze, które lądowały w kontenerach z wodą na burcie. Po kilku minutach znów rozbrzmiał sygnał, tym razem podwójny. Rybacy grzecznie wyciągnęli wędki zza burty i skończyli łowić w tym miejscu. – Płyniemy za inną ławicą – poinstruował mnie szyper. – Jak ją znajdę? Mam echosondę. I na jej monitorze widzę, gdzie są ryby. Zaznaczone są czerwonym kolorem – tłumaczy.

Złowiłam dwa dorsze
Zanim kolejny raz szyper dał sygnał do łowienia, stałam już z wędką na pokładzie. – Ale proszę nie moczyć kija, tylko spuścić pilker (blaszkę imitującą małą rybkę) na samo dno. Trzeba puścić żyłkę i zablokować ją dopiero, jak przestanie się naprężać. I wtedy ruszać wędką, a nie stać nieruchomo – podpowiadał mi Benedykt Czub z Poznania, obok którego łowiłam. Okazał się wyśmienitym nauczycielem, bo… po godzinie wyciągnęłam z morza już nie tylko muszle, ale i … dużego dorsza. Wędkarze mieli już wtedy po kilkanaście sztuk w swoich kontenerach. Potem złowiłam jeszcze jednego, mniejszego.

Ryby wypatroszył pod koniec rejsu pan Jarek, szef wyprawy. Widząc moją przerażoną minę, zrobił mi z nich filety, takie jak zawsze kupuję w sklepie rybnym. Wędkarze sami obcinali rybom głowy i pakowali je starannie w worki. Nie robili filetów. – W domu kobiety muszą mieć co robić – żartowali. I gdy statek wracał do portu, już planowali kolejną wyprawę na dorsze. – To wciąga jak nałóg – nie ukrywał Benedykt Czub. Własnoręcznie złapana, świeża rybka smakowała niesamowicie. Tym bardziej że dostałam od rybaków przepis, jak należy przyrządzać dorsza. Absolutnie nie w jajku i bułce tartej tylko w cieście naleśnikowym.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..