Nowy numer 13/2024 Archiwum

Sekret Marty

Lekarze mówili, że z tą chorobą już nie powinno jej być pośród żywych. Marta wie, że kredyt na życie dostała od Pana Boga. Całym jej życiem stały się ikony.

Każdy dzień Marty Chrzan wygląda podobnie. Od rana kilka godzin spędza przy sztaludze, lipowych deskach, ucieraniu kamieni. Pracuje w domu, w skromnym mieszkaniu, na jednym z wielu gdyńskich osiedli. Pisze ikony. Po południu wychodzi na spacer, by w pobliskim kościele spotkać się z Tym, któremu zawdzięcza wszystko, przede wszystkim życie. Potem do wieczora... tlenoterapia.

Marta urodziła się w Słupsku. Potem z rodzicami przeprowadziła się do Gdyni. Mukowiscydoza – to określenie wówczas zabrzmiało dla wszystkich jak wyrok. Z tą genetyczną, nieuleczalną chorobą ludzie żyją maksymalnie dwadzieścia kilka lat. Marta żyje o wiele dłużej. Lekarze nie są w stanie wytłumaczyć, dlaczego. Z medycznego punktu widzenia nie powinno jej już być wśród nas. Nieraz to od nich słyszała.

Złoto najwyższej próby
Ikony są jej pasją od kilkunastu lat. Kiedy uczyła się w liceum plastycznym, uważała je za malarstwo prymitywne. Dopiero gdy sama zaczęła je malować, odkryła w nich coś wyjątkowego. – W swojej prostocie zawierają wszystko. Teraz nie wyobrażam sobie bez nich swojego życia – wyznaje Marta. Jako pierwsza katoliczka ukończyła prawosławną szkołę pisania ikon w Bielsku Podlaskim. Odtąd zawsze zachowuje zasady kanonu i odwieczne receptury. Pigmenty uzyskuje z minerałów i kamieni półszlachetnych.

Używa też złota najwyższej próby. – To jest przecież ikona. Gdybym przygotowywała je z innych materiałów, byłoby to pewnego rodzaju oszustwo – mówi Marta. Pigmenty przygotowuje sama. – Czasami znajduję je nad morzem. Szukam kolorów ochry, czyli brązu, albo odcieni ceglastych – opowiada. Uciera hematyty czy malachity. – Naturalne pigmenty dają zupełnie inny efekt. To jest całkowicie inna gra świateł. Tym bardziej że z nieutartego do końca kamienia pozostają ziarenka kwarcu. To daje niesamowity efekt w świetle świec, które w cerkwiach płonęły przed ikonami. Nie do uzyskania farbami olejnymi, akrylem czy zwykłą temperą – wyjaśnia.

Gdy w czasie wakacji, jako mała dziewczynka, odwiedzała swojego dziadka, często bawiła się przy wyjątkowo pięknej lipie, która rosła na podwórku. – Dziadek nigdy nie pozwalał zrywać z niej gałęzi, żeby rosła prosto – wspomina Marta. Dzisiaj, wie, że dziadek przeczuwał, że drewno z lipy przyda się do czegoś wyjątkowego. I tak się stało. Pocięte na deski, posłużyło do wykonywania ikon. – Właśnie zużyłam przedostatni kawałek tamtej lipy – pokazuje Marta.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy