Nowy numer 11/2024 Archiwum

Czarny wtorek

Proponuję, by 12 maja ogłosić dniem żałoby narodowej. Po straconym ładzie prawnym. Dlaczego akurat 12 maja?

Bo to rocznica zgłoszenia przez posła PO Roberta Kropiwnickiego poprawki do projektu ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która umożliwiła poprzedniemu Sejmowi wybór "nadliczbowych" sędziów TK i zapewnienia nominatom centrolewicy niemal wszystkich foteli w trybunale. Od tego tak naprawdę rozpoczął się kryzys konstytucyjny, który mamy w tej chwili. Rozumiem, że nawet jeśli Kropiwnicki sam wpadł na ten "genialny" pomysł, to nie przeprowadziłby go bez poparcia swej partyjnej góry. Dlatego odpowiedzialność ponosi cała PO, a także PSL i SLD, które dały się wciągnąć w tę grę. Ktoś jednak rzucił kamień, który pociągnął za sobą lawinę. Tym kimś był poseł Kropiwnicki, doktor prawa konstytucyjnego, co jest dla niego okolicznością obciążającą, bo z racji wysokiego wykształcenia powinien przewidywać, jakie konsekwencje będzie miało jego oburzające postępowanie. Zrzeczenie się przez niego mandatu poselskiego powinno być oczywistością. Ale gdzie tam, poseł stroi się teraz w piórka obrońcy demokracji...

Nie bez winy jest sam TK, zwłaszcza jego prezes, który współpracował z parlamentarzystami przy tworzeniu fatalnej, jak się okazało, ustawy. Nie mam dowodów, by twierdzić, że prof. Andrzej Rzepliński spiskował z politykami PO, czyli partii, z której rekomendacji kandydował na rzecznika praw obywatelskich. Może po prostu profesorowie z TK postanowili sami dopilnować, by zasiadający w Sejmie przysłowiowi zootechnicy i pielęgniarki nie wysmażyli im ustawowego narzędzia pracy, nad którym sędziowie TK klęliby przez kolejne lata. Tak czy inaczej, Trybunał został wciągnięty, a po części sam dał się wciągnąć w grę polityczną, od której powinien stronić.

Winę za zaistniałą sytuację ponosi też PiS, bo mógł poprzestać na zastąpieniu "nadliczbowych" sędziów wybranymi przez nowy Sejm, akceptując wybór tych, co do których takich zastrzeżeń nie było.

To, co stało się później, wynikało jedynie z tego, że wszystkie strony konfliktu postanowiły zachowywać się konsekwentnie. Jak to się trywialnie mówi: iść w zaparte.

W Polsce zmienia się sposób postrzegania rzeczywistości prawa. Paradygmat - jak mówią mądrale. Gdybym miał używać nazwisk, ilustrujących tę sytuację, to rzekłbym, że wizję Hansa Kelsena i Andrzeja Zolla zastępuje spojrzenie Carla Schmitta i Stanisława Ehrlicha. Do czego zaprowadzi nas nowa sytuacja - nie wiadomo. Zwłaszcza, że prawnicy mają kaca, ale ogół społeczeństwa interesuje się tym coraz mniej.

Pisałem przedwczoraj, że prawdopodobnie niemożliwe jest rozwiązanie obecnego konfliktu. Możliwa jest raczej jego dezaktualizacja. Nadal jednak nie mam pojęcia, jak do tej dezaktualizacji dojdzie.

Może ktoś z Państwa wie?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała

Redaktor serwisu internetowego gosc.pl

Dziennikarz, z wykształcenia prawnik, były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 r. pracuje w „Gościu Niedzielnym”. Jego obszar specjalizacji to problemy z pogranicza prawa i bioetyki. Autor reportaży o doświadczeniach religijnych.

Kontakt:
jaroslaw.dudala@gosc.pl
Więcej artykułów Jarosława Dudały