To już nie są żarty

Niestety, mam wrażenie, że wciąż nie zdajemy sobie sprawy z powagi sytuacji. Jako Kościół, przypominamy łódź bezsilnie dryfującą na otwartym morzu z biegającymi po pokładzie marynarzami, którzy próbują złapać wiatr Ducha Świętego w zmurszałe ze starości żagle i grupą biernych pasażerów nostalgicznie przyglądających się, jak w oddali nikną im sprzed oczu inne łodzie – motorowe. I nie chodzi wcale o to, że nie wiemy dokąd płynąć, lub że brakuje nam sternika. Problem w tym, że Bóg może być dziś paliwem dla naszego silnika, a my wciąż uparcie wolimy posługiwać się wiosłami.

Metafora bywa oczywiście toporna i niedoskonała. Co nam się jednak pokaże, gdy zrzucimy jej zasłonę? Problem, który coraz wyraźniej kłuje w oczy zarówno na polu naszej relacji do wewnątrz eklezjalnej wspólnoty, jak i w naszych stosunkach ze światem. Zresztą, tych pól wciąż przybywa, w miarę jak coraz bardziej rozwija się i komplikuje otaczająca nas rzeczywistość technologiczno-społeczna – rozwija w sposób, za którym nie nadążamy. Gdy w drugim wieku naszej ery chrześcijaństwo musiało skonfrontować swój przekaz z dominującymi w świecie grecko-rzymskim koncepcjami religijnymi i prądami umysłowymi, podjęło żmudny wysiłek wyłożenia swych prawd w systemie pojęciowym filozofii greckiej. Minęło sto lat, zanim w taki sposób powstała pierwsza poważna, całościowa synteza chrześcijańskiej teologii (Orygenes, „O zasadach”), a następnych dwieście zajęło jej poprawianie (mniej więcej do „De Trinitate” św. Augustyna). Długo? Spójrzmy na to inaczej. W tym czasie chrześcijaństwo przemyślało i systematycznie rozwinęło całą swoją koncepcję zbawienia, stworzenia, Boga, człowieka i świata. Co więcej, wyraziło ją w pojęciach i w języku, który wówczas uznawany był za szczyt nowoczesności i nauki. Można było z Augustyńską wizją Boga dyskutować, polemizować, a nawet ją kwestionować. Lecz nie można było jej lekceważyć. Wszak koncepcja Trójcy Świętej i zjednoczenia duszy z Bogiem wyrażona została w oparciu o filozoficzne ustalenia neoplatonizmu – najbardziej liczącego się wówczas systemu greckiej metafizyki. To nie były wtedy jakieś mrzonki, dywagacje czy płytkie spekulacje. Dla ludzi przełomu starożytności i średniowiecza, filozofia stanowiła najwyższą naukę. Wiele można było ówczesnemu chrześcijaństwu zarzucić, ale na pewno nie brak nowoczesności. To tak, jakby dziś opowiedzieć najważniejsze kwestie z obszaru chrześcijańskiej antropologii, kosmologii czy dogmatyki, posługując się językiem neurobiologii lub mechaniki kwantowej. Efekt? Przez kolejne wieki to właśnie chrześcijaństwo dominowało w nadawaniu kształtu europejskiej nauce i kulturze. 

Dziś dalej chcemy mówić o człowieku, Bogu i świecie, jednak wciąż posługujemy się pojęciami, z których część powstała ponad dwa tysiące lat temu i należała do starożytnych systemów myślowych – wówczas nowoczesnych, lecz dziś już głęboko archaicznych. Mówimy wciąż o człowieku, że ma duszę, lecz próżno szukać takiego pojęcia w języku najnowszej psychologii. Czy i w jaki sposób możemy je dziś zastąpić? Jak przetransponować katolicką antropologię na język współczesnych nauk o człowieku? Nie inaczej jest w obszarze tego, co dla nas najświętsze. Przekonujemy, że w Eucharystii podczas przeistoczenia dokonuje się przemiana substancji chleba i wina w substancję ciała i krwi Jezusa, jednak z zachowaniem przypadłości tych pierwszych. Słusznie. Lecz mówiąc to, posługujemy się starymi arystotelesowskimi kategoriami, które blasku nabrały jeszcze za czasów Tomasza z Akwinu, lecz dziś niczego już nie mówią fizykom lub chemikom. Nie znaczy to, że są błędne. Oddają trafną intuicję, ale ze współczesnej, naukowej perspektywy czynią to archaicznie, naiwnie i nieporadnie. Jaki jest tego efekt? Między innymi taki, że coraz trudniej opisać nam ważne dla nas, chrześcijan prawdy w sposób atrakcyjny dla współczesnej nauki i kultury; że coraz bardziej mieszamy porządki, nie potrafiąc rozgraniczyć między duchowością a psychologią, między stanami emocjonalnymi a natchnieniami Ducha Świętego; że popadamy w błędy, a nawet tworzymy nowe wersje starych herezji; że podejrzliwie traktujemy współczesną naukę, nie wiedząc czy mamy się jej bać, czy ją akceptować; że operujemy językiem, który dla młodych brzmi dziwacznie a u starszych wywołuje wzruszenie ramionami w geście politowania. Przykłady takich nieadekwacji i pól, na których da się je zaobserwować, można mnożyć. Nie w tym rzecz. Chodzi o to, żebyśmy wreszcie sami je dostrzegli i możliwie szybko otrząsnęli się z intelektualnego marazmu, w którym tkwimy. To już naprawdę nie są żarty. 

Oczywiście, nie jestem naiwny. Nie sądzę, że da się powtórzyć coś na kształt wielkiej średniowiecznej syntezy i na nowo, w nowoczesny sposób, wyrazić klasyczne chrześcijańskie prawdy, nie zmieniając ich istoty, ale trafnie dopasowując do współczesnych wymogów naukowych. Nie jest to, moim zdaniem, możliwe chociażby dlatego, że sama nauka jest tak bardzo zdywersyfikowana, a zmiany w niej postępują tak dynamicznie, że tworzenie wielkiej teologicznej syntezy i budowanie czegoś na kształt nowoczesnego chrześcijańskiego systemu myślowego jest już nierealne. Dziś myślenie systemowe zostało zastąpione przez myślenie problemowe, a czas syntez przeminął. Nie zmienia to jednak faktu, że istnieje paląca potrzeba rozpoznania pewnych kluczowych z perspektywy kontaktu ze współczesnym światem obszarów problemowych, w których Kościół musi dogłębnie przemyśleć i na nowo opowiedzieć swoje nauczanie – nie po to, aby je rozmyć czy na siłę w kwestiach znaczących modyfikować, ale by ukazać jego piękno i wartość w sposób nowoczesny i faktycznie odpowiadający na dylematy współczesności. Do tego jednak potrzebne jest solidne przebudzenie chrześcijańskiego środowiska teologicznego, filozoficznego i naukowego. Dla mnie osobiście jest oczywiste, że istota chrześcijańskiego przesłania w jego wielu aspektach i przejawach nie tylko się nie zdezaktualizowała, ale wciąż niesie w sobie sens i ocalenie dla świata. Problem tylko w tym, jak tę oczywistość wykazać w sposób, który może przekonać dzisiejszego człowieka.    
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka