Ojciec Pio – sługa konfesjonału

To nie cudowne przenikanie duszy penitenta, czytanie z wnętrz ludzkich ani szorstkie traktowanie grzesznika, który unika przemiany, czyniło ze świętego ojca Pio charyzmatycznego spowiednika, lecz upór w doprowadzeniu człowieka do misterium zmartwychwstania.


Tekst pochodzi z numeru „Gościa Extra”, poświęconego św. ojcu Pio. Można go nabyć w sklepie internetowym sklep.gosc.pl.

Przez ciemności nocy przesuwa się tłum pielgrzymów, któremu towarzyszy światło. Pochodnie, lampiony, latarki pomagają nie potknąć się na drodze krzyżowej, która w cieniu wysokich drzew biegnie zboczem wzgórza Castellano. Wije się serpentynami w górę, przecinając „schody do nieba”, jak nazwano szeroki kamienny trakt o długości 150 metrów. Wielu pielgrzymów wraca nimi na przykościelny plac. Francesco Messina, projektant i wykonawca tej drogi, której budowę rozpoczęto w 1967 roku, osiemnaście lat wcześniej, po spotkaniu z ojcem Pio, przeżył nawrócenie. Cztery lata później poświęcił ją arcybiskup Neapolu, kardynał Corrado Ursi. Przy piątej stacji ojciec Pio zastępuje Szymona Cyrenejczyka i pomaga Chrystusowi nieść krzyż. Trudno lepiej oddać rolę włoskiego mistyka w drodze krzyżowej Chrystusa. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę sakrament pokuty i pojednania, którego był niestrudzonym szafarzem, zwanym często „więźniem konfesjonału”. Od tego założenia trzeba wyjść, aby właściwie zrozumieć, dlaczego ojciec Pio był spowiednikiem, oględnie mówiąc, specyficznym.

Czy szorstki, chwilami niemiły spowiednik, który potrafi odesłać penitenta bez rozgrzeszenia, może być skuteczny? Owszem, o ile nazywa się ojciec Pio.

Czytaj też: Święty, o którym nie da się zapomnieć 

Szorstki święty

Spowiedź u niego rzadko trwała dłużej niż pięć, sześć minut. Ba, stosunkowo często kończyła się po kilku sekundach… wyrzuceniem penitenta. „Siedział na krześle, często opierając stopę o dolną część klęcznika lub ramię o jego górną część” – napisał Luigi Peroni w dwutomowej biografii świętego, dodając: „Czasami bawił się dużą, błękitną chustką, a czasami sprawiał wrażenie skupionego na starannym wydzielaniu porcji tabaki. Gdy słuchał spowiadającego się penitenta, często utkwiwszy w nim spojrzenie, powolnym ruchem uderzał się w pierś. Słuchał uważnie; rzadko przerywał, prosząc o sprecyzowanie wypowiedzi. Tuż przy konfesjonale ci, którzy czekali na swoją kolej, aby się wyspowiadać, stali pogrążeni w głębokim milczeniu. Jakże inaczej odczuwali istotę sakramentu, do którego wielokrotnie w innych miejscach zbliżali się z nadmierną lekkością”. Te odmienne niż zazwyczaj emocje mogły towarzyszyć penitentom z rozmaitych przyczyn – spowiednik znany był przecież zarówno z nadzwyczajnych darów, dzięki którym przenikał duszę spowiadającego się – wiedząc nawet, co ten ukrywa, jak i z szorstkiego momentami zachowania. Stąd oczekiwanie na spowiedź często było nerwowe i pełne niepokoju, nierzadko towarzyszyło mu drżenie i strach. „Święta szorstkość ojca Pio” – zatytułowano jedną z ulotek rozpowszechnianych wśród członków Grup Modlitwy ojca Pio, w której przytoczono słowa kapucyna wypowiedziane do jednego ze współbraci, którego odprawił z konfesjonału bez rozgrzeszenia: „Jak bardzo cierpiałem! Tak bardzo chciałem go objąć!”. Te szorstkie, czasem obcesowe zachowania nazywał „kuksańcami”, którymi przywołuje do porządku swoje dzieci. Czy w epoce, w której neguje się stosowanie jakichkolwiek kar, a cielesnych szczególnie, wobec dzieci, ten typ spowiednika miałby kogo spowiadać? Czy garnęłyby się do niego tłumy? Czy przełożeni nie kazaliby mu powtarzać studiów pastoralnych? Trudno stwierdzić. Zapewne podręczników do penitencji pisać nie powinien, co nie znaczy, że ci, których wyspowiadał, mają czego żałować. I że żałować nie powinni ci, którzy spowiedzi u niego nie dostąpili.

Ciężki krzyż trybunału

Ponoć święty z San Giovanni Rotondo powtarzał często, że zasiadanie „w trybunale konfesjonału” jest bardzo trudnym obowiązkiem. Skojarzenie z Cyrenejczykiem nasuwa się po raz drugi – czy „przymuszony” do zmiany planów, napotkany po drodze zmęczony wędrowiec obarczony krzyżem przeszedłby w jakikolwiek inny sposób do historii? Robert Janson, słynny polski muzyk, na jednej ze swoich płyt nagrał piosenkę „Father Pio”. Zaśpiewał: „Ojcze Pio. Przyszedłem do Ciebie, gdyż cierpię (…) Między dziecięcymi grami i wojnami kretynów, między torturami i ulgą pomóż mi znaleźć mój dom”. W tej literackiej wizji święty ojciec Pio odpowiada: „Synu, jesteś tylko narzędziem losu, małym kawałkiem wieczności. Synu, możesz zmienić swoją drogę. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie”. Jansonowi udało się uchwycić sedno charyzmatu świętego spowiednika. Choć towarzyszyły mu cudowności, których większość posługujących w sakramencie pokuty i pojednania nie doświadcza, nie one były najważniejsze. Owszem, pomagały w różnych momentach. Na przykład wtedy, gdy pewien mężczyzna nie był w stanie przypomnieć sobie, ile czasu upłynęło od jego ostatniej dobrej spowiedzi. Wiedział doskonale, że jego spowiedzi od wielu lat były świętokradcze, ponieważ przystępował do nich właściwie tylko ze względu na swoją żonę. Ojciec Pio pomógł mu natychmiast, przypominając, że jego ostatnia dobrze odprawiona spowiedź miała miejsce zaraz po powrocie z podróży poślubnej.

Największym jednak charyzmatem spowiednika nie było przypominanie przeszłości, lecz pomoc w wewnętrznej przemianie. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie, zdawał się mówić kapucyn z San Giovanni Rotondo.

Jeśli więc przed tą zmianą uciekałeś, a pomimo tego klękałeś przy kratkach konfesjonału, trudno mu się dziwić, że cię odsyłał. Nie da się pomagać Chrystusowi nieść krzyża, nie biorąc go jednocześnie na swoje ramiona!

Zmartwychwstanie grzesznika

W siódmym roku swojego pontyfikatu Jan Paweł II podpisał adhortację apostolską Reconciliatio et poenitentia poświęconą tematyce sakramentu pokuty i pojednania. Napisał w niej między innymi, że każdy człowiek jest jak syn marnotrawny „owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulegający pokusie; zwiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny, zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności z Ojcem”. To udręczenie człowieka pragnieniem powrotu zdawało się w życiu ojca Pio być główną przyczyną umiłowania posługi w konfesjonale. Peroni napisał: „Słowa: Ego te absolvo (Ja odpuszczam tobie grzechy) często wypowiadane przez spowiednika z wysiłkiem, przerywanym głosem, i ręka, która wzniesiona w geście rozgrzeszenia, nierzadko opadała jakby obciążona tajemniczym ciężarem, stanowiły żywy symbol tragedii penitenta i spowiednika. Jednak wraz z wypowiadaniem kolejnych słów formuły odpuszczenia grzechów poczucie odprężenia i radości napełniały spowiednika i penitenta, ponieważ zostały odrzucone więzy z szatanem, zaś drogi wiodące do życia wiecznego zostały przetarte na nowo. Misterium wielkanocne, misterium zmartwychwstania grzesznika zostały prawdziwie odprawione”.

Znów przypomina się droga krzyżowa ze wzgórza Castellano: na jej początku ustawiono figurę świętego ojca Pio. Na jej końcu – zmartwychwstałego Chrystusa. Trudno bardziej obrazowo przedstawić życie i posługę świętego kapucyna jako „więźnia konfesjonału”. Ojciec Tarcisio z Cervinary ujął to dosadnie: „Stygmatyk z Gargano jest jedynym widzialnym znakiem pośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty, który symbolizuje misterium męki i zmartwychwstania Chrystusa”.

Nauczyciel spowiedników

Czy faktycznie spośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty i pojednania ojciec Pio był „jedynym”, jak to ujął Tarcisio, „widzialnym znakiem”? Trudno ocenić. Sakrament pokuty przynależy do najbardziej intymnych spotkań człowieka z Bogiem, w których – pomimo intymności – uczestniczy trzecia osoba. Jakkolwiek by nie interpretować zachowań świętego zakonnika w konfesjonale, zamiast dziwić się (czy gorszyć!) pozornym brakiem empatii wobec zestresowanego penitenta, warto raczej wsłuchać się w to, co sam o spowiedzi mówił. Zawsze po zakończeniu spowiadania udawał się do kościoła, gdzie długo się modlił skoncentrowany przede wszystkim na ogromnej odpowiedzialności, której się podjął, odpuszczając grzechy. Tę zasadę warto przypominać zarówno współczesnym penitentom, jak i ich spowiednikom. „Szukam najważniejszego błędu” – tłumaczył kapucyn, dodając: „Szukałem przez całe życie, lecz nie mogłem go znaleźć. Odchodzę od konfesjonału i oto pojawia się wątpliwość: czy dobrze wykonałem swoje zadanie, czy może źle? I nie mogę znaleźć argumentów, które by mnie oskarżały, ani takich, które by mnie usprawiedliwiały. Potrząsam głową i idę naprzód, łudząc się tym, aby uspokoić duszę. Spowiadam i mówię, że wyspowiadałem, nawet jeśli w wielu przypadkach popełniłem błąd, ale wątpliwość nigdy mnie nie opuszcza. Sądzisz, że to niewielkie cierpienie? Dręczy mnie to w dzień i w nocy i zadaję sobie pytanie, kim jestem? Nie wiem. Tym, który sam siebie łudzi? Nie wiem”. Biorąc pod uwagę obiegowe opinie na temat surowości ojca Pio jako spowiednika, skądinąd uzasadnione, trzeba przyznać, że powyższe słowa, będące zapisem wewnętrznego zmagania spowiednika, świadczą przede wszystkim o tym, jak poważnie traktował pełnioną przez siebie posługę. Nie o cukierkowate skojarzenia czułych pocieszeń wszak powinno chodzić, ale o przemianę człowieka. A zarówno ci penitenci, którym ojciec Pio rozgrzeszenia udzielił, jak i ci, którym go odmówił, odchodząc od konfesjonału, byli przekonani, że nie wydarzyło się nic rutynowego czy banalnie formalnego, ale dokonał się właśnie akt prawdziwej walki o siebie. To kolejna nauka zarówno dla spowiedników, jak i dla spowiadających się: zamiast tracić czas na pocieszanie, warto zająć się konkretną pomocą w walce. Bo bez niej – w kontekście grzechu – ani rusz. O ile chce się poważnie potraktować siebie, „w głębi swej nędzy udręczonego pragnieniem powrotu do Ojca”.

 

« 1 »

ks. Adam Pawlaszczyk