W maju na szczyt Everestu weszło rekordowe 885 osób. Na szlaku tworzyły się zatory, które mogły być powodem śmierci 11 wspinaczy. Na Nepal spadła krytyka za wydawanie zbyt dużej liczby pozwoleń. Zdaniem władz winna była pogoda i umiejętności wspinaczy.
Spośród 885 osób, które zdobyły najwyższy szczyt świata w maju, 644 wspinaczy weszło od strony Nepalu, a 241 z terytorium Chin. W poprzednim roku na Czomolungmie stanęło 807 osób.
Z południa, od strony Nepalu, na szczyt weszło o 81 osób więcej, a od północy, z Chin o 3 mniej niż przed rokiem.
Świat obiegły zdjęcia zatorów z 22 maja, kiedy wspinacze długo czekali na wejście i zejście ze szczytu. W sezonie zginęło 11 wspinaczy i część środowiska wspinaczkowego krytykowała władze Nepalu za wydawanie zbyt wielu pozwoleń, które doprowadziły do zatorów.
"To nieprawda, że zagęszczenie na szlaku zabiło alpinistów; nawołujemy wszystkich, żeby nie ulegali tym nieprawdziwym informacjom" - mówił mediom w Katmandu Dandu Raj Ghimre, dyrektor departamentu turystyki, który wydaje pozwolenia na region Everestu.
W tym roku departament wydał 381 pozwoleń dla wypraw na najwyższy szczyt świata. W poprzednim roku wydano o 35, a w 2017 r. o 15 mniej niż w 2019 r. Zdaniem Ghimre nie jest to znacząca różnica.
W tym roku na szczyt weszło 281 wspinaczy, klientów organizatorów wypraw, oraz 378 świetnie wyszkolonych tragarzy i przewodników wysokogórskich, nazywanych "szerpami", którzy tylko w części rekrutują się z grupy etnicznej nepalskich Szerpów.
Zdaniem przedstawicieli departamentu za śmierć wspinaczy należy winić trudne warunki pogodowe, niedostateczne wyszkolenie oraz oszczędzanie na butlach z tlenem członków wypraw, którzy starają się ograniczać koszty.
"Oczywiście, że pogoda ma ogromne znaczenie w górach" - tłumaczy PAP Maya Gurung, nepalska wspinaczka, która zdobyła Everest z grupą nepalskich kobiet. Gurung prowadzi agencję trekingową i jest działaczką społeczną.
W kwietniu cyklon Fani nad Zatoką Bengalską zmienił pogodę w Himalajach i linie poręczowe prowadzące na szczyt zostały położone przez szerpów później niż zazwyczaj. Opóźnienie dało w efekcie mniejszą liczbę tzw. okien pogodowych, kiedy można się wspinać na Everest.
Zazwyczaj oficer łącznikowy departamentu turystyki Gyanendra Shrestha stara się przydzielić określoną liczbę wspinaczy na dany dzień dobrej pogody. Podczas takiego okna między 14 i 16 maja tylko kilku alpinistów wyruszyło na szczyt, bo większość wypraw nie dotarła jeszcze do bazy pod Everestem, lub dopiero przechodziła aklimatyzację wysokościową.
Następne okno pogodowe pojawiło się 22 maja i wtedy aż 250 wspinaczy ruszyło na szczyt. "Jest wielka presja ze strony klientów, żeby nie czekać, tylko za wszelką cenę wchodzić. Bo następnego okna pogodowego może już nie być" - tłumaczy Gurung.
"Oczywiście widać tłum na fotografiach, ale to normalne, bo wchodzący i schodzący wspinacze używają tej samej liny" - tłumaczy oficer łącznikowy Shrestha. Władze bronią się, że podobne zatory już się zdarzały, a jeden z największych powstał w 2012 r., kiedy na szlaku zginęło czterech alpinistów.
Jednak 22 maja tłum wspinaczy był widoczny rekordowo nisko, daleko poniżej tzw. stopnia Hilarego - na Południowym Szczycie na wysokości 8690 m n.p.m.
Shrestha uważa, że powyżej Przełęczy Południowej (7906 m n.p.m.) ani rząd, ani organizatorzy wypraw nie mogą już nic zrobić. "Wszyscy wyruszyli z tej przełęczy w tym samym czasie. Niektórzy powinni poczekać kilka godzin" - twierdzi dodając, że alpiniści i organizatorzy powinni koordynować wyjścia i konsultować się między sobą w tej sprawie.
Zdaniem organizatorów wypraw, taka rola powinna spaść na rządowych oficerów łącznikowych. Ekspedycje płacą ok. 2,5 tys. USD za pomoc oficerów łącznikowych, którzy powinni pozostać z wyprawą przez cały okres zdobywania szczytu, zazwyczaj przez 2-3 tygodnie. Tymczasem w 2016 r. departament turystyki odkrył, że ledwie 17 z 32 łączników dotarło do bazy pod Everestem, z czego sześciu wróciło tego samego dnia, a pięciu kilka dni później.
Zagraniczni wspinacze uważają, że w zamian za drogie rządowe pozwolenia nie otrzymują wiele. Samo pozwolenie na wejście na szczyt kosztuje ok. 11 tys. USD na osobę, a koszty wyprawy mogą wynieść 40-90 tys. USD w zależności od renomy firm organizujących wyprawy. Krytycy władz mówią o wydawaniu zbyt dużej liczby pozwoleń, które są ważnym źródłem dochodów w biednym kraju.
"To jakaś bzdura, wystarczy przyjrzeć się liczbom" - mówi PAP Anup Tamang, konsultant w jednej z firm doradczych z Katmandu.
Bezpośrednie przychody z pozwoleń to 500 mln rupii (ok. 16,8 mln zł), a ogólne wpływy z podatków i ceł, oraz innych opłat do rządowego budżetu wynoszą 981 mld rupii (ok. 32,9 mld zł). Wpływy z pozwoleń za wejście na Everest stanowią ledwie 0,05 proc. całkowitych wpływów do państwowego budżetu.
Zdaniem Tamanga może istnieć pewna presja na zwiększanie wpływów do budżetu, ale rząd nieporównywalnie więcej otrzymałby z podniesienia ceł na samochody i motocykle, które obecnie są obłożone 250-procentowym cłem. "Cło jest przenoszone na kupujących, a i tak gwałtownie rośnie liczba samochodów w Katmandu, łącznie z najdroższymi terenowymi" - tłumaczy.
Departament turystyki jako przyczynę wypadków w górach wskazuje kiepskie wyszkolenie alpinistów.
"Widziałam osoby bez podstawowych umiejętności wspinaczkowych, które polegały wyłącznie na szerpach" - mówiła agencji AFP Ameesha Chauhan, która 22 maja na 20 minut utknęła w korku w drodze na szczyt. "Rząd powinien ustalić kryteria kwalifikujące do wspinania. Tyko wyszkoleni alpiniści powinni otrzymać pozwolenia na Everest" - podkreślała.
Po fali krytyki 7 czerwca ministerstwo ds. turystyki zdecydowało o powołaniu 5-osobowej komisji do zbadania wypadków i wydania rekomendacji. Dyrektor departamentu turystyki zaręcza, że rekomendacje zostaną wprowadzone.
Władze zastanawiają się nad wprowadzeniem badań lekarskich przed wyjściem na trasę oraz obowiązku przejścia kursu wspinaczkowego. Co prawda wspinacze obowiązkowo załączają zaświadczenia lekarskie, ale urzędnicy nie wiedzą jak sprawdzić ich prawdziwość.
"Tlen w butlach wielu wspinaczy wyczerpywał się i niektórzy zmarli z powodu własnego zaniedbania. Naciskali na zdobycie szczytu nawet wtedy, kiedy się kończył" - twierdzi Ameesha Chauhan. W 2018 r. rząd wprowadził obowiązkowe minimum 5 butli na alpinistę podczas wyprawy, lecz przepis nie jest egzekwowany, a niektórzy klienci oszczędzają na kosztach drogiej wyprawy.
"Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że w całej dyskusji o bezpieczeństwie na Evereście pomija się szerpów, którzy najwięcej ryzykują w górach" - uważa Maya Gurung. Około jedna trzecia śmiertelnych wypadków w górach dotyka tragarzy wysokościowych.