Ateista w kościele

Myślę sobie, że dla mnie i takich jak ja też jest miejsce w małym kościółku, bo jeśli można dotknąć prawdziwej polskości, może nawet odzyskać wiarę, to chyba tylko tu, pod monumentalnym krzyżem z surowego drewna.

Przybyłem na Mazury po latach przeżytych w wielkomiejskim zgiełku,  ustawicznego pośpiechu, stresu i poczucia niespełnienia. Jakiś wewnętrzny głos szeptał mi, że tu, wśród zielonych lasów, jezior, malowniczych wiosek zamieszkałych przez spokojnych, skromnych ludzi, odnajdę w końcu radość i satysfakcję codziennego życia. Czy się myliłem? Raczej nie, choć jesteśmy tu dopiero dwa lata i trudno jednoznacznie ocenić krok, na jaki zdobyliśmy się wraz z rodziną.

W dzisiejszych czasach życie na wsi nie jest trudne. Sądzę, że łatwiejsze niż w wielkim mieście. Niewielka gmina, w której mieszkamy, zapewnia nam wszystko, czego potrzeba współczesnemu człowiekowi. Dodatkowo nie trwonimy czasu i pieniędzy, stojąc w korkach czy plącząc się niemal codziennie bez żadnego celu po galeriach handlowych. Brak kina? Teatru? Znakomicie rekompensuje spacer po lesie, kąpiel w jeziorze czy też zwykła pogawędka z sąsiadem. 

Jednak moim największym odkryciem, jakiego dokonałem na mazurskiej wsi, jest kościół. Nie ten duży, światowy Kościół powszechny, ale ten mały, niepozorny wiejski kościółek.                                                                       Skromne toto i ciasne, złotych ram i kandelabrów jak na lekarstwo, a jednak siła, jaka w nim drzemie, zgniotłaby niejedną archikatedrę czy nawet bazylikę!

 W każdą niedzielę wypełnia go ciasny tłum znających się dobrze, odświętnie ubranych ludzi – krewnych, kuzynów, sąsiadów i znajomych. Witają się uprzejmie skinieniem głowy, uśmiechem albo uściskiem dłoni. Pod kościołem parada kolorowych, czystych samochodów zaparkowanych, gdzie się da. Wszyscy ci ludzie nie przyjechali tylko do kościoła, nie przyszli wyłącznie by wziąć udział we mszy świętej. Przybyli także, aby spotkać się ze sobą, przywitać, zamienić parę słów, popatrzyć na siebie, skomentować ostatnie wydarzenia z własnego podwórka  i te z wielkiego świata. Zdarza się często, że po mszy św. zapraszają się do domów na kawę  i specjalnie upieczone na tę okoliczność ciasto.

 Choć nie lubię patetycznych sformułowań, to jednak muszę powiedzieć, że oto na moich oczach odbywa się wielka rzecz – misterium społeczne, ucieleśniona realna wspólnota narodu. Nikt nie kazał tu nikomu przyjść, nikt nikogo nie nakłaniał, ci ludzie dobrowolnie  przychodzą w niedzielę do swego kościoła i w tym między innymi wyraża się ich narodowa tożsamość. Ten mały wiejski kościół to coś więcej niż miejsce kultu religijnego, to namacalna gwarancja tożsamości i ciągłości narodowej.

Tak  jest do wieków, tak jest dziś w niedzielę i oby tak było w przyszłości.

W naszej wsi ksiądz zna na wszystkich i wszyscy jego znają. Cieszy się autentyczną sympatią i szacunkiem. Jest człowiekiem skromnym i kulturalnym. Nie dręczy wiernych polityką, ani nie nudzi wyszukanym, intelektualnym kazaniem. Nigdy nie dopomina się pieniędzy. Pamięta za to, żeby wspomnieć najstarszą parafiankę i złożyć jej pod czas mszy św. życzenia. Pamięta, aby podziękować z imienia i nazwiska wszystkim dobrodziejom parafii, czy pożegnać naszych sąsiadów, którzy właśnie wyemigrowali do Australii. Po mszy św. częstuje dzieci słodyczami, a latem odprawia msze św. nad jeziorem, żeby łatwiej było przyjść turystom.                                                                                          

Mamy też w gminie chór, który ksiądz wspiera i pozwala na jego koncerty w kościele. Chór z roku na rok jest coraz lepszy, a po każdym kolejnym koncercie dostaje większe brawa i pochwały od księdza. Tutejszy ksiądz, to nie tylko proboszcz, to ktoś więcej, to ambasador małej ojczyzny, jaką jest nasza wieś, nasza gmina.

Chociaż w ostatnich latach źródełko wiary przyschło w moim sercu, chociaż mimo katolickiego wychowania, jakie wyniosłem z domu rodzinnego, oddaliłem się od Kościoła, to muszę przyznać, że nasz mały wiejski kościółek z monumentalnym krzyżem z surowego drewna, wiszącym za ołtarzem, robi na mnie większe wrażenie niż freski Michała Anioła na sklepieniu bazyliki św. Piotra. Tamte dają tylko smak, a to tu daje prawdziwą strawę i co za tym idzie siłę i nadzieję.

Myślę sobie, że dla mnie i takich jak ja też jest miejsce w małym kościółku, bo jeśli można dotknąć prawdziwej polskości, może nawet odzyskać wiarę, to chyba tylko tu, pod monumentalnym krzyżem z surowego drewna w małym kościółku 20 kilometrów od Olsztyna, pośród lasów i jezior.

Paweł Hubert

 

 

« 1 »