Gdzie miejsce dla ateisty w programie Kościoła!

Joanna Bątkiewicz-Brożek

|

GN 37/2011

publikacja 15.09.2011 00:15

– Co jest istotą Ducha Świętego, co jest najważniejsze, by móc głosić Dobrą Nowinę? – Miłość! – Otóż nie! – Wiara! – Nie! To pokora? Nadzieja!? – Nie, nie! – krzyczał do kapucynów Kiko Argüello. Więc co? – Gorliwość! Zaległa cisza.

Gdzie miejsce dla ateisty w programie Kościoła! Kiko Arguello, inicjator Drogi Neokatechumenalnej, w czasie spotkania w Krakowie, w klasztorze kapucynów TOMASZ JODłOWSKI

Widok nieczęsty w kościele: świecki wymachujący rękami, z ochrypłym od krzyku i palenia papierosów głosem poucza 170 duchownych, jak mają głosić Chrystusa. – Musicie mieć ogień, żeby głosić Dobrą Nowinę! Ogień i gorliwość, bo jak nie, to się w ogóle do tego nie zabierajcie. Hiszpan porywa nagle stojący na środku sali krzyż: – Nie gorszcie się! – krzyczy – ale to jest wasze przeznaczenie! Krzyż! Musicie się przybić do krzyża i nawrócić, tu i teraz. Kapucyni biją brawo.

– Pan Bóg mówi do Kościoła i działa przez różnych ludzi – podkreśla o. Jacek Waligóra, prowincjał Braci Mniejszych Kapucynów. – Byłoby grzechem zaniechania, gdybyśmy nie czerpali z tej świeżości, która pojawia się w Kościele.

A ta świeżość to wrażliwość na słowo Boże i autentyczność. – Potrzeba dziś żywych dowodów, że w postmodernistycznym świecie da się żyć Ewangelią. Pytanie tylko, jak porwać do niej ludzi – dodaje przełożony kapucynów. Dlatego na ostatniej Kapitule Namiotów bracia mniejsi słuchali przedstawicieli Odnowy w Duchu Świętym (o. Raniero Catalamessa, kaznodzieja papieski), Ruchu Focolare (o. Theo Jansen) i Drogi Neokatechumenalnej (Kiko Argüello). Bez wątpienia najbardziej oczekiwany był ten ostatni.

Kamień, który uwiera w bucie

– Kto to jest neon? To heretyk! – kwituje ironicznie Kiko. Hiszpan wznosi ręce ku górze: Panie, dzięki Ci, że jestem prześladowanym, a nie prześladowcą!

Inicjator Drogi Neokatechumenalnej ma 72 lata. Jest wziętym w Hiszpanii malarzem, twórcą m.in. monumentalnego Chrystusa Pantokratora w madryckiej katedrze, z cytatem w otwartej księdze Ewangelii: „Kochajcie waszych nieprzyjaciół – niebawem przyjdę”. Uczeń Pabla Picassa. Do złudzenia przypomina Van Gogha (szczególnie z kreacji filmowej Kirka Douglasa w „Pasji życia”): wysmukły kontur twarzy, spiczasta, siwa już bródka, ostre brwi i subtelnie pofalowane włosy. Ogień w oczach, porywczy, gwałtowny. Jak ulał pasuje do niego stwierdzenie, że niebo zdobywają gwałtownicy. Boży szaleniec. Kiko budzi skrajne emocje: jest jak wulkan, krzyczy, mówi całym sobą. Dlatego wielu nawraca się w czasie jego katechez. Gdyby nie aura współczesności, można by ulec złudzeniu, że to św. Paweł. Nie owija w bawełnę, nie zostawia suchej nitki na dzisiejszym Kościele: „Jest źle!”. Trudno nie zgodzić się, kiedy rozpalony do czerwoności pyta, gdzie jest miejsce dla ateisty w programie Kościoła? Jak rozliczymy się z ewangelizacji nieochrzczonych, obojętnych, nienawidzących Kościoła? Jesteśmy za nich odpowiedzialni! – woła.

Kiko z rozmachem szkicuje obraz. Budynek sakralny otoczony wysokim murem z kapłanem pośrodku. Obok ludzie trzymający się za dłonie. – Co robi dla nich duszpasterz? – pyta Kiko. – Chrzci ich, udziela Komunii, ślubów, pogrzeby odprawia. Ciężko haruje. Dobrze! A gdzie tu jest Chrystus? W Eucharystii, w sakramentach, w tabernakulum, w biskupie, kapłanie, w papieżu. Dobrze, jest. No to powiedz to teraz ateiście! – krzyczy: „Jezus jest w tabernakulum i w biskupie”. Czy ruszy go to? Żeby uwierzyć, że Chrystus jest w tym wszystkim, potrzeba najpierw wiary. A on jej nie ma.

Kiko maluje dalej. W jego prowokacji najbardziej boli prawda. – Bo co oferuje Kościół ateiście? – pyta raz jeszcze. Nic! Nic! Ateista nienawidzi kleru, struktur, nie rozumie teologicznych argumentów, skostniałych formuł, to go nie dotknie.

Malarz kreśli gigantyczny krzyż z przybitym ciałem Chrystusa. – To go ruszy! Że Jezus wszedł na krzyż za niego, to Jego szaleńcza miłość! Że żyjemy tym, co powiedział: miłujcie się tak, jak ja was umiłowałem. Ale trzeba to przekazać z żarem, palić się jak ogień, żyć w jedności. Wtedy nie tylko ateistę dotknie, ale go rozpali.

Bez wątpienia Kiko przyciąga ludzi i przeciąga ich do Chrystusa. Dlaczego?

– Obserwuję w całej Europie pragnienie powrotu do życia bardziej radykalnego, głód ognia Ewangelii – mówi generał zakonu kapucynów br. Mauro Jöhri. Jego przejawem są m.in. rodzące się wspólnoty braci wędrownych. Żyją na ulicy, bez pieniędzy, żebrzą o chleb, ewangelizują na stopa, śpią i jedzą z bezdomnymi, wśród nędzarzy. Ojciec Waligóra: – Mamy już trzy takie wspólnoty. Dla jednych braci są dobrym znakiem, a dla innych czymś niepotrzebnym. Bo są znakiem sprzeciwu, jak kamień, który uwiera w bucie.

Głód Słowa

Neokatechumenat zatacza coraz szersze kręgi, rozrósł się do blisko 20 tys. wspólnot na całym świecie. Mimo że statut Drogi zatwierdził papież, stworzona przez Kiko potęga często drażni. Szczególnie w kwestiach liturgii („neoni” mają swój porządek liturgii, niechętnie uczestniczą w tradycyjnej parafialnej), przez co często przypisuje im się niesłusznie miano sekty, oskarża o izolację.

Mimo to coraz więcej księży i braci zakonnych wciąga neokatechumenat. Mówią, że pali ich głód Słowa, a w samym założycielu, Kiko, jakby upatrują św. Franciszka XX wieku. Podobieństw jest kilka. Ma swoją Klarę. Carmen Hernandez, temperament południowy, makijaż, biżuteria, szorstki głos i spojrzenie. Zanim się poznali, ratowała prostytutki, szukając im pracy. Z Kiko spotkali się w slumsach Madrytu w 1964 roku. Pociągnął ich radykalizm Ewangelii, przerażał widok nędzarzy, upośledzonych przez życie i zniszczonych ludzi. – Co zobaczyłem w tych ludziach? Chrystusa ukrzyżowanego, a nie to, o czym mówi Nietzsche, czy Bóg może lub czy nie może im pomóc – mówi Kiko. Artysta szukał najpierw intelektualnej odpowiedzi na pytanie o sens i cel życia. Lektura Nietzschego i Sartre’a wciągała w otchłań. Trwał w tradycyjnej religijności, w której wzrastał w zamożnym domu. – Duch Święty wreszcie dotknął mnie do głębi – mówi. Kiko zostawił wszystko i zamieszkał na peryferiach. Miał ze sobą tylko Ewangelię. Z Carmen żyją jak celibatariusze świeccy. Wspólnie z ks. Mario Pezzim wypracowali zasady Drogi w oparciu o tzw. trójnóg: słowo Boże, liturgia i wspólnota.

Wyjść na place

– W Szwajcarii, skąd pochodzę, Kościół ogranicza się do coraz węższego grona ludzi. A co z resztą? Jak dotrzeć do pozostałych? – pyta br. Mauro Jöhri. Z takich, m.in. inspirowanych duchem kikiaryzmu (tak mówi o neokatechumenacie sam Kiko), pytań zakiełkowała niedawno w Watykanie idea nowej ewangelizacji, bo to, co stare, wyblakło, nie trąci już gorliwością. Benedykt XVI powołał nową dykasterię, która m.in. przygląda się temu, co robią nowe ruchy charyzmatyczne w Kościele. Skoro przyciągają tłumy, mają receptę na kryzys. – Są jak św. Paweł, który, kiedy wyrzucano go z synagogi, szedł nauczać na place. Musimy więc nauczyć się wychodzić na te place, do konkretnych osób – dodaje brat Jöhri.

– Chrystus radził, by pomagać sobie w konkretach, nie tylko być gotowym do pomocy – mówi Kiko. – A czy twój proboszcz wie, ile masz dzieci, gdzie pracujesz, kto w twojej rodzinie jest chory, żeby móc ci pomóc w konkrecie? Kiko chwyta się za głowę: – Jak oni mają czynić gesty miłości, jeśli nie znają parafian, jeśli się nimi nie interesują?

Ojciec JÖhri: – Fotografia, którą kreśli Kiko, jest po części prawdziwa, bo często ograniczamy się do kręgu znanych nam osób. Ale nie zawsze możliwe jest poznanie każdego parafianina. Pewne jest, że musimy wyjść z murów kościołów, by ewangelizować. Dyskutowałbym z metodami neokatechumenatu. Nie można przecież koncentrować się jedynie na emocjach i sercu. By ewangelizować, potrzebne są też kompetencje na poziomie wiedzy, teologii osoby. A Kiko to odrzuca. Jest radykalny i proponuje jedno tylko rozwiązanie: albo w to wchodzisz, albo nie. Tymczasem, żeby dotrzeć do ludzkiego serca i rozpalić w nim pragnienie Boga, ten „kikiarowski” ogień, trzeba poznać go także na poziomie intelektu. Nie wystarczy krzyknąć: „nosisz w sobie śmierć, ja cię z niej wyciągnę, nawróć się tu i teraz”. Człowieka trzeba zrozumieć, nic mu z impetem nie narzucać, bo wiara musi zakiełkować. Ale słusznie nas upomina, że nie mamy się przyjaźnić, a miłować. To dwie różne rzeczy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.