Prezydent dla „GN”: To nie konfesjonał

ks. Marek Gancarczyk, Andrzej Grajewski

publikacja 30.06.2011 07:13

O śledztwie smoleńskim, kompromisach w sprawach bioetycznych i sporach dzielących społeczeństwo z prezydentem RP Bronisławem Komorowskim rozmawiają ks. Marek Gancarczyk i Andrzej Grajewski.

Bronisław Komorowski Bronisław Komorowski
PAP/Paweł Supernak

Prezydent RP Bronisław Komorowski Z wykształcenia historyk, w latach 70. XX w. działacz opozycji anty­komunistycznej. Był drukarzem, dziennikarzem, kolporterem i wydawcą prasy podziemnej. W ciągu wielu lat działalności opozycyjnej był wielokrotnie aresztowany i represjonowany, w stanie wojennym internowany. Od 1991 do 2010 roku był posłem kolejnych kadencji Sejmu, gdzie reprezentował Unię Wolności, Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe, a ostatnio Platformę Obywatelską. Pełnił urząd ministra obrony narodowej oraz marszałka Sejmu. Przed rokiem wygrał wybory prezydenckie.

Ks. Marek Gancarczyk, Andrzej Grajewski: Panie Prezydencie, co Pan myśli, oglądając wrak polskiego samolotu od ponad roku leżący na lotnisku w Smoleńsku?

Bronisław Komorowski: – Myślę o moich przyjaciołach i znajomych, którzy tam zginęli, a przede wszystkim o ich rodzinach. Także o tym, czy sam widok wraku przypominającego tamto bolesne wydarzenie nie jest dla nich źródłem dodatkowych cierpień. Pewnie podobnie myśli również wielu dziennikarzy, bo trudno nie zauważyć, że coraz rzadziej widok ten gości w mediach. Dzisiaj wrak to głównie dowód rzeczowy, obiekt zainteresowania prokuratury.

Nie chodzi jednak tylko o stronę formalną tej sprawy, ale i emocjonalną. Dla wielu ludzi jest to widok bardzo bolesny.

– Właśnie o tym mówiłem. Emocje ludzkie należy szanować, ale pierwszeństwo muszą mieć potrzeby śledztwa, także śledztwa polskiego.

Czy to, że nie udało się tego wraku sprowadzić do Polski, nie jest jednak symbolem słabości polskiego państwa?

– Wrak trafi do Polski i będzie dowodem w śledztwie prokuratorskim, a w miejscu katastrofy – w wyniku mego porozumienia z prezydentem Miedwiediewem – stanie pomnik trwale upamiętniający dramat katastrofy.

A z przebiegu śledztwa w sprawie katastrofy jest Pan zadowolony?

– Za wcześnie, by wyrazić zadowolenie czy dezaprobatę. Przecież nie są jeszcze znane ani wyniki śledztwa rosyjskiego, ani polskiego. Mogę jedynie wyrazić moje zastrzeżenie co do sposobu prezentacji raportu rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Jednak podkreślam, że sprawy śledztwa i ustaleń komisji, której przewodniczącym jest minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller, nie należą do zakresu odpowiedzialności prezydenta.

W porozumieniu zawartym 21 lipca ubiegłego roku przez Kurię Metropolitalną Warszawską, Kancelarię Prezydenta RP oraz harcerzy strona kościelna oraz Pana reprezentanci zobowiązali się niezwłocznie do „podjęcia działań, zmierzających do godnego upamiętnienia ofiar katastrofy”. Pana Kancelaria wywiązała się z tego zobowiązania?

– To strona kościelna miała kłopoty z wypełnieniem przyjętych zobowiązań. Godne przeniesienie krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego do kaplicy w kościele Świętej Anny zostało uniemożliwione przez agresywne zachowanie wobec księży ze strony tzw. obrońców krzyża. Ostatecznie krzyż przenieśli nie księża, lecz urzędnicy Kancelarii. Jeżeli chodzi o realizację zobowiązań drugiej strony, to przypomnę, że oznaczało to organizację ogromnej części obchodów żałobnych oraz upamiętnienie ofiar katastrofy tablicą na budynku Pałacu, w kaplicy pałacowej, w gmachu Sejmu. Przypomnę również, że stanął już pomnik na warszawskich Powązkach i że powstanie trwałe upamiętnienie katastrofy w Smoleńsku.

Wielu Polaków chciałoby jednak postawienia pomnika ofiar katastrofy w centrum stolicy.

– Jest demokracja i każdy ma prawo oraz możliwość podejmowania takiej inicjatywy.

Będzie ją Pan wspierał?

– Powtórzę raz jeszcze, że pomnik ofiar katastrofy powstał już na Powązkach. Widać z tego, co się wokół tej sprawy dzieje, że nie chodzi o pamięć o ofiarach katastrofy, ale prowadzenie wojny politycznej w tej sprawie. Każdy pretekst będzie w niej wygodny, lokalizacja, kształt czy rozmiary monumentu, aby zanegować inny aniżeli własny punkt widzenia. Moim zdaniem, rację mają narody, które uważają, że do upamiętnienia takiej tragedii należy podchodzić z pewnym dystansem. Hiszpanie czekali 5 lat, zanim zdecydowali się uczcić pamięć ofiar ataku w madryckim metrze. Chcieli w ten sposób uniknąć upolitycznienia tej kwestii. A w Polsce sposób upamiętnienia katastrofy smoleńskiej jest w najwyższym stopniu uwikłany w konflikt partyjno-polityczny. Podzielam w tej kwestii opinię biskupa Pieronka i uważam, że potrzebny jest większy dystans czasowy.

Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że w Polsce, zgodnie z prawem, każdego roku zabijanych jest kilkaset dzieci nienarodzonych. Najczęstszą przyczyną są stwierdzone w czasie badań prenatalnych poważne choroby. Czy Pan godzi się na taki stan rzeczy?

– To oczywiście smuci, ale warto zrobić statystykę porównawczą, pokazującą ilość aborcji przed wejściem w życie obowiązującej ustawy i gdy zaczęła działać, a przypomnę, że obowiązuje ona już od wielu lat. Mam nadzieję, że obrońcy życia nienarodzonego widzą tu ogromny postęp. Dawniej nie istniały przecież większe ograniczenia dla dokonywania aborcji. Dzisiaj – z mocy prawa – może ona mieć miejsce tylko w przypadku ciąży zagrażającej życiu dziecka lub matki i w przypadku ciąży powstałej w wyniku gwałtu czy kazirodztwa. Jednak i w takich sytuacjach nikt nie musi przerywać ciąży i każdy może podjąć decyzję na własne ryzyko i w zgodzie z własnym sumieniem. Także decyzję – w moim przekonaniu – pełną heroizmu o urodzeniu dziecka pomimo dramatycznych okoliczności.

Ale przecież zawsze jest możliwość, aby ten stan prawny poprawić.

– Owszem, ale radzę uważać z naruszeniem kruchego kompromisu politycznego w tej sprawie. Jakkolwiek by na sprawę spojrzeć, jest to kompromis chroniący życie nienarodzone w stopniu o wiele dalej idącym niż w ogromnej większości krajów europejskich. Krytykują i kwestionują go głównie radykalne środowiska żądające prawa aborcji na życzenie.

Czyli gdy pod koniec czerwca będzie przez Sejm rozpatrywany społeczny wniosek, pod którym podpisało się prawie 600 tys. osób, domagających się całkowitej ochrony życia dzieci nienarodzonych, także chorych, to Pan go nie poprze?

– Byłem jednym ze współautorów pierwszej ustawy antyaborcyjnej. Poparłem obowiązującą dziś ustawę, gdyż w moim przekonaniu chroni życie nienarodzone w stopniu maksymalnie możliwym. Nie potrafiłbym narzucić innym heroizmu obowiązkowego urodzenia dziecka powstałego w wyniku gwałtu czy z kazirodztwa. Postawy heroizmu muszą wynikać z własnego przekonania i nakazu moralnego, a nie z przymusu prawnego. Obecne inicjatywy nowelizacji czy zmiany obowiązującego prawa wpisują się – moim zdaniem – w kampanię wyborczą.

SLD zapowiada ofensywę światopoglądową, domagając się liberalizacji ustawy o ochronie życia, legalizacji związków homoseksualnych oraz adopcji dzieci przez homoseksualistów. Jakie jest Pana zdanie w tym względzie?

– To też przykład aktywności przedwyborczej, a nie realnego odczytania oczekiwań społecznych czy realnego układu sił w parlamencie koniecznego do przeprowadzenia takich zmian w prawie. Ja swoje poglądy w tej kwestii wyrażam życiem jako ojciec, który wraz z żoną wychował pięcioro dzieci. Pomysły, o których ksiądz mówi, mogą zdestabilizować polskie prawo, a rolą prezydenta jest jego stabilizowanie i nieuleganie naciskom ani z lewej, ani z prawej strony.

W kwestii in vitro poglądy Pana Prezydenta są sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Jak godzi Pan taką postawę z tym, że jest Pan członkiem tego Kościoła?

– Moje poglądy w tej sprawie są znane. Także dlatego że jestem ojcem piątki dorosłych już dzieci, a dzisiaj też dziadkiem rosnącej gromadki wnucząt. Nigdy jednak nie stanąłem w obliczu osobistego dramatu niemożności doczekania się dziecka. A takich sytuacji jest dzisiaj coraz więcej. Ja już nie będę musiał dokonywać wyboru: doczekamy się dziecka czy też uznamy, że nauka Kościoła zamyka drogę zapłodnienia poprzez metodę in vitro. W sensie osobistym, choćby ze względu na wiek, to już nie jest mój problem. Będąc za życiem i znając szczęście ojcostwa, nie mogę żądać od innych rezygnacji z marzeń o własnym dziecku. I znowu uważam, że ewentualnego heroizmu – w tym wypadku heroizmu rezygnacji – można oczekiwać od siebie, a nie powinno się zmuszać innych poprzez system prawa. Dzisiaj zabiegi in vitro w zasadzie są ograniczone jedynie przez cenę zabiegu.

To również nie jest sprawiedliwe. Proszę jednak zauważyć, iż o ile w ogóle wejdą w życie jakieś rozwiązania ustawowe, to przecież nie będą one zmuszały kogokolwiek do stosowania tej metody zapłodnienia. Każdy, kto będzie miał wątpliwości natury moralnej, będzie mógł wybrać inne rozwiązanie i inne metody zgodne z jego sumieniem i nauką Kościoła. Ostatnio w środowiskach obrońców życia dużo mówi się o naprotechnologii i ją się propaguje. To dobrze. Nie oceniam jej wartości, ale uważam, że każdy ma prawo do swobody wyboru metody zapłodnienia. Żaden polityk i żaden prezydent nie może być władcą czy właścicielem sumienia obywateli. Trzeba uszanować różnorodność i wrażliwość poglądów w jak największym stopniu. Tu znowu otwiera się ewentualne pole do politycznego, a nie moralnego kompromisu. Ten kompromis to także poszukiwanie jak najdalej idącej ochrony zarodków stworzonych w wyniku metody in vitro.

Muszę jednak powiedzieć, że to, co Pan Prezydent mówi, jest sprzeczne z nauką Kościoła, która jest jasna i odrzuca in vitro nie tylko ze względu na to, że w jej trakcie dochodzi do zabijania poczętego życia.

– To opinia księdza. Dla mnie najważniejsza jest zgodność praktyki własnego życia z nauką Kościoła. Proszę odróżnić imperatyw moralny od praktyki życia społecznego. Kościół nie powinien akceptować kompromisów moralnych, chociaż nie słyszę, by komukolwiek grożono ekskomuniką za stosowanie przez całe wieki kary śmierci sprzecznej z Dekalogiem. Nie słyszałem też – gdy przed laty toczyła się na ten temat dyskusja w Polsce – zarzutów, że katolicy, zwolennicy kary śmierci, mając takie poglądy, popadają w kolizję z nauką Kościoła. Ważne jest to, aby w koniecznych kompromisach natury politycznej dostrzegać i doceniać to, że poprawiają one jakość życia społecznego w kierunku dobra, a nie zła. Jeszcze raz przypomnę, że kompromis polityczny w sprawie ustawy antyaborcyjnej oznaczał zmianę od aborcji niemalże na żądanie na rzecz aborcji tylko w sytuacjach dramatycznie trudnych.
Z metodą in vitro może być tak samo. Dzisiaj nie ma ograniczeń, więc ewentualne prawo może stworzyć ramy zacieśniające i ograniczające jej stosowanie w przyszłości.

Zapytam więc inaczej. Czy mogę oczekiwać od Prezydenta RP postawy, która w pełni respektuje nauczanie Kościoła?

– Sądziłem, że ksiądz przyszedł do mnie z prośbą o wywiad, a nie ja do konfesjonału, ale może ksiądz oczekiwać, że w moim życiu, życiu Bronisława Komorowskiego, będę się starał respektować naukę Kościoła, którego jestem cząstką. Jako prezydent kraju, w którym obywatele mają różne poglądy, dążenia i wrażliwości, powinienem być czynnikiem zachęcającym do wzajemnego poszanowania różnorodności poglądów i zachęcać do szukania kompromisów politycznych, a nie wojen ideologicznych. A skoro ksiądz tak uporczywie drąży tę kwestię, to przypominam, że sam chętnie bym się dowiedział, czy zadawał ksiądz tak samo bezkompromisowe pytania zwolennikom utrzymania w Polsce kary śmierci? Czy tu nie jest przypadkiem stosowana podwójna miara? W obydwu przypadkach chodzi przecież o stosunek do życia, o zgodność lub jej brak nie tylko z nauką Kościoła, ale po prostu z Dekalogiem.

Jeśli Jarosław Kaczyński wygra wybory, powierzy mu Pan misję tworzenia rządu?

– Mógłbym odpowiedzieć, że będąc z natury optymistą, takiego scenariusza nie zakładam. Rozumiem jednak to pytanie jako troskę o zasadę funkcjonowania państwa polskiego. A zatem potwierdzam to, co mówiłem w czasie kampanii wyborczej, zanim wybory wygrałem. Polsce jest potrzebna zdolność władz państwowych do współpracy i unikania wojen politycznych o wszystko. Prezydent z tych właśnie powodów powinien być otwarty na współdziałanie z każdą siłą polityczną obdarzoną zaufaniem przez wyborców. Problem polega na tym, że nie wszystkie siły polityczne też tak to widzą. Warto, aby się postarały zmienić swoją praktykę, retorykę i stosunek do demokratycznych werdyktów wyborczych, także prezydenckich.

Premier Orbán odkupił od Rosjan akcje największego węgierskiego koncernu energetycznego, aby wzmocnić bezpieczeństwo energetyczne. U nas rosyjski koncern zamierza uczestniczyć w prywatyzacji Lotosu. Pana zdaniem, ten obszar powinien być specjalnie chroniony?

– Nie można porównywać sytuacji Polski i Węgier w zakresie zabezpieczenia dostaw ropy naftowej – oprócz systemu rurociągów PERN „Przyjaźń” nasz kraj może korzystać z Naftoportu w Gdańsku. Jeżeli chodzi o proces prywatyzacji Lotosu, do tej pory nie została podjęta decyzja o sprzedaży akcji spółki. Rozpoczęto proces prywatyzacji, jednak ostateczna decyzja o wyborze inwestora będzie uzależniona od oceny jego wiarygodności w kontekście zapewnienia rozwoju spółki i bezpieczeństwa energetycznego Polski.

Po wizycie prezydenta Obamy wspomniał Pan, że należy się wkrótce spodziewać obecności u nas trwałego „amerykańskiego komponentu wojskowego”. O co tu chodzi?

– Chodzi o stałe stacjonowanie w Polsce żołnierzy USA, obsługujących samoloty myśliwskie i transportowe przylatujące okresowo na ćwiczenia z amerykańskich baz w Europie. Umowę w tej sprawie podpisano 13 czerwca br. w Warszawie. Otwiera to nowy etap partnerstwa polsko-amerykańskiego w obszarze obrony i bezpieczeństwa, stanowiąc potwierdzenie i uszczegółowienie decyzji o pogłębieniu tej współpracy, podjętej z prezydentem Barackiem Obamą podczas mojej wizyty w Waszyngtonie w grudniu ubiegłego roku.

Umowa przewiduje m.in. wspólne szkolenia polskich i amerykańskich pilotów, co pozwoli na zwiększenie zdolności do sojuszniczego współdziałania w ramach NATO. Inicjatywa ta powinna także przyczynić się do realizacji celów nakreślonych w Koncepcji Strategicznej NATO, szczególnie w zakresie wzma­cniania zdolności Sojuszu do kolektywnej obrony i zwiększania interoperacyjności sił zbrojnych państw NATO.

Jak Pan widzi swoją rolę w przywracaniu normalnego wymiaru debaty publicznej, która w ostatnich miesiącach zmieniła się w ostry spór dzielący społeczeństwo?

– To problem, który da się obserwować nie tylko w ostatnich miesiącach, ale w latach, zanik normalnej debaty politycznej, którą zastępuje walka na maczugi polityczne.

Którymi machają różne strony...

– To prawda, co nie zmienia faktu, że jest to poważny problem. Proponuję Kancelarię Prezydenta jako miejsce, gdzie może toczyć się debata polityczna przy bardzo różnych poglądach i interesach partyjnych. Temu ma m.in. służyć Rada Bezpieczeństwa Narodowego, do której zaprosiłem wszystkich szefów partii reprezentowanych w Sejmie, ale jeden z liderów mego zaproszenia nie przyjął. Żałuję tego, gdyż mogłoby być w Polsce bardziej normalnie, gdybyśmy przynajmniej o sprawach bezpieczeństwa rozmawiali wspólnie.

Wywiad został przeprowadzony
31 maja 2011 r.