Biskup inkwizytorem. Jak to się stało, że papież zmusił biskupów do zajęcia się „kwestiami wiary”?

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina

|

Historia Kościoła 03/2024

publikacja 18.04.2024 00:00

W roku 1184 papież Lucjusz III wydaje Ad abolendam haeresim, czyli dokument „w celu usunięcia herezji”. Nakazuje biskupom zajęcie się kwestią błędów, które zaczynają się rozszerzać. Papież właściwie zmusza biskupów do tego, żeby zajęli się sprawami wiary, a nie byli tylko wielkimi właścicielami ziemskimi – mówi o. Tomasz Gałuszka OP w kolejnym odcinku rozmów o inkwizycji.

Biskup inkwizytorem. Jak to się stało, że papież zmusił biskupów do zajęcia się „kwestiami wiary”? JÓZEF WOLNY /FOTO GOŚĆ

Jacek Dziedzina: W ostatnim odcinku powiedzieliśmy, że już w IV wieku herezja była uznawana przez władze świeckie za zagrożenie dla jedności państwa. Cesarz miał zatem swoje powody, by z herezjami walczyć. Ale co z Kościołem – czy tutaj zawsze chodziło o chęć uratowania samego heretyka i wiernych przed zgubnymi poglądami? Czy jednak dochodziła zwykła walka o władzę?

o. Tomasz Gałuszka OP: Prawo świeckie (tj. cesarskie, państwowe), jak mówiliśmy, uznawało herezję za poważne przestępstwo obrazy majestatu, równe zbrodni. Kiedy w XII wieku pojawiają się osoby, które zaczynają głosić tezy sprzeczne z nauczaniem Kościoła – a co za tym idzie, również sprzeczne z porządkiem publicznym – to musimy pamiętać, że mówimy o systemie feudalnym, gdzie wszystko jest oparte na posłuszeństwie władcy, którego jedynym przełożonym jest sam Bóg. Dlatego uderzenie nieprawomyślnym poglądem w Boga jest de facto uderzeniem w prawowitą władzę, a zatem to jest to uznane zaburzenie całego porządku.

I Kościół tego porządku musi bronić wszelkimi środkami?

– Żeby to zrozumieć, musimy przestać myśleć o heretyku jako o kimś, kto po prostu błądzi w myśleniu, bo nie uznaje albo prawdy o Trójcy Świętej, albo jakiegoś innego dogmatu. W średniowieczu heretyk był kimś, kto podważa cały system wartości, na którym opiera się społeczeństwo. Dlatego używam tej analogii, że dziś podobnie traktujemy osobę, która dopuszcza się czynów pedofilskich – ona również podważa coś, co jest najbardziej podstawową częścią systemu wartości naszego społeczeństwa, czyli godność dziecka. Ale nawet w tym wypadku mamy dwa różne porządki – kościelny i świecki. W porządku kościelnym mamy do czynienia z grzesznikiem, który, owszem, musi ponieść karę, ale którego chcemy również resocjalizować, by kiedyś przywrócić go społeczności. A równocześnie konieczna jest prewencja, bo trzeba chronić potencjalne ofiary. Natomiast w systemie prawa świeckiego właściwe ukaranie sprawcy jest najważniejsze. Oczywiście, jeśli ten człowiek przejdzie resocjalizację, to bardzo dobrze, ale nie jest to głównym celem kary w porządku świeckim. Z punktu widzenia władz kościelnych heretyk w XII wieku jest bardzo poważnym grzesznikiem, który dopuszcza się rebelii wobec Boga, a zatem może mu grozić kara wieczna i dlatego trzeba zrobić wszystko, żeby tego człowieka uratować, także poprzez wymierzenie mu kary.

I ochronić wiernych, narażonych na wpływ błędnej nauki?

– Oczywiście, ale to nie wszystko. Tym właśnie różniło się prawo kościelne (tj. kanoniczne) od świeckiego w podejściu do heretyka, że Kościół jednak dbał również o los samego przestępcy, dlatego dawano mu szansę na odwołanie swoich nauk i wyrażenie skruchy do samego końca, jeśli taka osoba była już skazana na śmierć. W prawie świeckim natomiast chodziło przede wszystkim o wymierzenie sprawiedliwej kary. Nikt się specjalnie przestępcą nie zajmował, średniowieczne prawo nie znało takiego pojęcia jak prewencja szczegółowa. Resocjalizacja w prawie kościelnym istniała dlatego, że na heretyka patrzono jak na grzesznika, który zawsze ma możliwość nawrócenia się. W prawie świeckim to jest tylko przestępca.

To dlatego największą karą w kościelnej procedurze inkwizycyjnej był brak wyroku? Bo oznaczał przekazanie oskarżonego w ręce władz świeckich?

– Więcej – brak wyroku to była prawdziwa udręka dla prowadzących kościelny proces inkwizycyjny! Nie był on oczywiście traktowany na równi z sakramentem spowiedzi, ale odbywał się z podobną perspektywą – uratowania grzesznika. I tak jak najgorszą rzeczą dla spowiednika w konfesjonale jest brak możliwości udzielenia rozgrzeszenia, gdy penitent nie wykazuje żadnej chęć poprawy ani żadnej skruchy, tak samo udręką dla prowadzących proces inkwizycyjny był brak możliwości wydania wyroku, gdy oskarżony nie chciał wyprzeć się herezji, co oznaczało konieczność przekazania go w ręce władz świeckich.

Dlatego, że tam czekały go większe tortury i kara śmierci?

– Nie, głównie dlatego, że mógł odejść z tego świata bez odwołania swoich błędnych nauk. To nas różni od ludzi tamtej epoki – oni naprawdę pojmowali rzeczywistość szerzej i śmierć nie była najgorszą rzeczą, jaka człowieka może spotkać. Najgorsza rzecz, jaka człowieka może spotkać, to śmierć bez pojednania z Bogiem. Mogło się tak zdarzyć, że osoba, która była spalona na stosie jako heretyk, między wydaniem wyroku a jego wykonaniem zdążyła odwrócić się od herezji – wtedy uznawano, że śmierć jest częścią pokuty, ale po niej będzie już życie wieczne w niebie. Myślano o takim skazańcu w ten sposób: poszedłeś na krzyż, ale umarłeś jak dobry łotr, który na krzyżu wyznał swoją winę i usłyszał od Jezusa, że jeszcze dziś będzie z Nim w raju. I tu mamy tę różnicę w traktowaniu heretyka przez prawo kościelne i świeckie. Swoją drogą, to bardzo ciekawe, że słowo peccatum w prawie kościelnym oznacza grzech, a w prawie świeckim – przestępstwo. I to dobrze oddaje naturę tych dwóch systemów prawnych – w porządku wiary mamy grzesznika, w porządku świeckim – przestępcę.

To jednak nie zmienia faktu, że Kościół w procedurze inkwizycyjnej przejął de facto język i metody właściwe dla porządku świeckiego. Miejscem właściwym dla uratowania heretyka – grzesznika powinien być przecież konfesjonał. Tworząc trybunały, ustanawiając sędziów, penitencjariuszy, tak naprawdę upodobnił się do świeckiego wymiaru sprawiedliwości. To rozróżnienie na grzesznika i przestępcę nie załatwia sprawy: proces inkwizycyjny był jednak wejściem Kościoła w metody tego świata.

– Można tak powiedzieć, patrząc z dzisiejszej perspektywy, ale zastanówmy się, co innego mógł zrobić Kościół w tamtej konkretnej epoce: to był czas wielkiego boomu intelektualnego, dobrze wykształceni duchowni i świeccy zaczęli głosić różne nauki, niektórzy z nich zaczęli kwestionować prawdy wiary. Reakcjami na to były m.in. III Sobór Laterański w 1179 roku czy różne postanowienia papieży, którzy zaczęli diagnozować problem.

Jaki konkretnie problem – że ludzie myślą samodzielnie, mają wątpliwości, że nie da się na dłuższą metę tworzyć monolitu z Kościoła? Pierwsi chrześcijanie też byli przecież dalecy od jednomyślności we wszystkim, spierano się o wiele spraw, a jednak nikomu nie przyszło do głowy, by tworzyć jakieś procedury i trybunały inkwizycyjne.

– Tak, ale XII wiek to już inna epoka. Pojawiają się na przykład katarzy i inne bardzo radykalne ruchy, właściwie sekty chrześcijańskie.

Takie powstawały już w pierwszych wiekach.

– Tyle że te średniowieczne to były już grupy bardzo fanatyczne, trochę tacy „islamiści” chrześcijańscy. To nie byli ludzie, którzy głosili „po prostu” herezje, tylko bardzo fanatyczni wyznawcy różnych teorii teologicznych. Dlatego też papież w końcu nakazał biskupom, żeby zajęli się tymi kwestiami. W roku 1184 Lucjusz III wydaje Ad abolendam haeresim, czyli dokument „w celu usunięcia herezji”. I nakazuje zajęcie się kwestią błędów, które zaczynają się rozszerzać. Papież właściwie zmusza biskupów do tego, żeby zajęli się sprawami wiary, a nie byli tylko wielkimi właścicielami ziemskimi.

Dziś to brzmi groteskowo – biskupów trzeba było zmuszać, by zajmowali się sprawami wiary? I to dzięki heretykom?

– Pamiętajmy, że biskupstwo w XII wieku to nie jest posługa taka, jaką dzisiaj znamy. To była w dużej mierze walka o dominium, o to, kto ma pierwszeństwo w zajmowaniu się ludem Bożym – świeccy czy duchowni. Dlatego też, gdy ktoś chce zbadać kwestię ateizmu czy świeckości w pełnym średniowieczu, wszyscy wskazują na cesarza Fryderyka II Hohenstaufa jako na pierwszego ateistę. A jednak wszystkie badania źródeł wskazują, że wcale nie, że to wcale nie była kwestia ani ateizmu, ani walki o świeckość, tylko o to, kto ma władzę nad ludem Bożym, kto jest rozstrzygającym, kto jest prawdziwym zastępcą Chrystusa na ziemi. To epoka, w której nie ma ateizmu. Nawet najwięksi ówcześni ateusze odmawiali codziennie stosowne modlitwy i generalnie nie wyobrażali sobie życia poza Kościołem.

Skoro wszyscy byli tak bardzo zajęci sprawami wiary, to dlaczego akurat biskupi potrzebowali przynaglenia ze strony papieża, by zająć się tymi tematami?

– Bo biskupi byli zanadto zajęci budowaniem swoich dominiów, co było pewną modą w XII wieku. Wszyscy mieli ciągoty do tego, żeby stworzyć swoje państwa biskupie, księstwa. Nawet nasz cysterski biskup Chrystian, który do 40. lat XIII w. ewangelizował Prusów – historycy uważają, że z jednej strony chodziło o ewangelizację pogańskich ludów, a z drugiej o stworzenie własnego państwa biskupiego. Późniejsi biskupi pruscy byli książętami. Papież zmusił więc hierarchów do zmiany priorytetów: wy się zajmijcie nie tylko sprawą walki o wpływy, ale i kwestiami intelektualnymi, zacznijcie głosić ludziom Ewangelię, wychodźcie na ambony, uczcie, wyznaczajcie kaznodziejów, a jeżeli pojawi się jakiś heretyk, to bierzcie go na rozmowę, a jeśli to nie pomoże, to ostatecznie trzeba go wykluczyć ze społeczności…

To nie brzmi dobrze.

– To prawda, dziś to nie brzmi dobrze, ale wtedy to był zwrot w ogóle w kierunku większego zainteresowania sprawami wiary. To jest właśnie początek tzw. inkwizycji biskupiej. Biskup ma być pierwszym odpowiedzialnym za kwestie wiary. A biskupi bardzo niechętnie do tego podchodzili. I to doskonale widać m.in. w latach 20. XIV wieku w Krakowie: kiedy wśród ludzi poszła fama o tym, że pojawiają się heretycy, to dominikanie skierowali prośbę do biskupa Jana Grotowica, żeby robił to, co należy do biskupa, czyli zajął się kwestią problemów doktrynalnych. A Jan Grotowic był klasycznym biskupem średniowiecza, czyli był głównie zarządcą, dbał o dobra kościelne, nie miał czasu zajmować się jakimiś heretykami i subtelnościami teologicznymi. Dlatego też zignorował tutejszych intelektualistów, którzy dostrzegli wśród krakowian pierwsze objawy rozszerzającej się herezji.

Jak to się „dostrzegało”? Ktoś komuś doniósł, ktoś rzucił plotkę, inny ubarwił i w ten sposób padał cień podejrzenia na domniemanego heretyka?

– Zaczynało się zawsze od pewnej famy, że „ktoś jest kimś”, i taka opinia potem ciągnęła się za danym człowiekiem czy grupą.

Czyli śmierć cywilna przed procesem. O pomówienie było przecież łatwo. I to miała być podstawa do zajęcia się sprawą przez biskupa?

– Biskupi zostali do tego wyznaczeni, bo uważano, że to oni dbają o zbawienie dusz. Wzmocniła to jeszcze bardziej decyzja papieża, który wyznaczył biskupów do zajęcia się herezjami. Równocześnie na terenie przede wszystkim Hiszpanii i Francji zaczynają pojawiać się heretycy. W Hiszpanii król Alfons i później jego syn zaczynają się zastanawiać, jak mają sobie z nimi poradzić. Na dworze na dworze króla znajdowali się prawnicy, kształceni najczęściej w Bolonii. Na jaki pomysł wpadli doradcy króla? Przypomnieli Dekret Gracjana, który herezję zaliczał do crimen laesae maiestatis, czyli zbrodni obrazy majestatu [mówiliśmy o tym szerzej w poprzednim odcinku, HK nr 2 – przyp. J.Dz.]. I królowie aragońscy jako pierwsi wprowadzają na nowo herezję na listę takich zbrodni. Następnie na podstawie tego dokumentu papież Innocenty III, inspirując się w dużej mierze rozporządzeniami hiszpańskimi, na terenie Państwa Kościelnego zrównuje herezję z crimen laesae maiestatis. Następnie z decyzji Innocentego korzysta król francuski Ludwik IX, ale przede wszystkim następuje bardzo ważna modyfikacja w prawie świeckim u Fryderyka II Hohenstaufa, który również wprowadza herezję na listę zbrodni obrazy majestatu.

Proces Giordana Bruna – tablica na pomniku filozofa na Campo de’ Fiori w Rzymie.   Proces Giordana Bruna – tablica na pomniku filozofa na Campo de’ Fiori w Rzymie.
WIKIMEDIA

Pełna harmonia między władzą świecką i kościelną – jedna inspiruje drugą. Żadnych zgrzytów?

– Przeciwnie, między Fryderykiem, a papieżem Grzegorzem IX powstaje na tym tle wielki spór. Papież ogłasza, że osobami, które powinny się zajmować kwestią herezji, nie są sędziowie świeccy, ale sędziowie kościelni, co więcej – wyznaczeni osobiście przez niego. Czyli już nawet nie biskupi, ale specjalni sędziowie papiescy.

To by jednak wzmacniało opinię, że inkwizycja jest głównie dziełem kościelnym.

– Ale cały ten proces dochodzenia do tego momentu był, jak mówiliśmy, inspirowaniem się prawodawstwem jednej władzy przez drugą, prawo świeckie wpływało na kościelne i odwrotnie. Dlatego świadomy historyk gubi się w tak postawionej prosto tezie, jakoby inkwizycja miała być dziełem Kościoła, ponieważ on widzi, jak bardzo ściśle są ze sobą powiązane oba porządki – kościelny i świecki – i jak nawzajem się przenikają i inspirują.

Kościół i państwo wiedzą już, że mają problem – bo są herezje, są heretycy; obie władze ustaliły, że heretycy dopuszczają się obrazy majestatu. Ale jak ustalono sam sposób dochodzenia do prawdy o rzekomej lub realnej winie oskarżonego? I kto w takim procesie jest właściwie poszkodowanym, kto to ma rozsądzać?

– Na pewno odrzucono procedurę skargową, bo tutaj nie ma bezpośredniego poszkodowanego. Ustalono, że to musi być sędzia dobrze przygotowany teologicznie. Bo to nie były proste sprawy. Mnie się otworzyły oczy, gdy zajmowałem się procesem beginek świdnickich. To były takie pobożne świeckie kobiety żyjące sobie we wspólnocie zorganizowanej na wzór zakonów żebraczych. Do nich musiał przyjechać papieski inkwizytor, dominikanin Jan Szwenkelfeld. Bo tam nie było prostej kwestii, czy wierzysz, że Bóg istnieje, czy nie wierzysz, tylko np. pytanie, ile esse jest w Chrystusie. Albo czy gdyby człowiek nie zgrzeszył, to czy Chrystus stałby się człowiekiem. Dla inkwizytora było jasne, że gdyby człowiek nie zgrzeszył, to Chrystus by się nie wcielił, ale w szkole franciszkańskiej, która przez dominikanów była uznawana za heretycką, to już była kompletnie inna odpowiedź. To były bardzo trudne i złożone tematy, a zatem do czegoś takiego nie można było nająć sędziego bez wykształcenia teologicznego.

Kto właściwie zadecydował o tym, jak ma wyglądać cała procedura inkwizycyjna?

– Te pytania zaczął sobie zadawać Innocenty III i również on na nie odpowiedział. Reprezentował już szóste pokolenie intelektualistów kościelnych. Był prawnikiem, znał prawo rzymskie, znał również procedury, które były stosowane w prawie rzymskim: przesłuchania w trakcie szukania prawdy materialnej (obiektywnej, zgodnej ze stanem rzeczy), a nie prawdy formalnej. W średniowiecznej procedurze skargowej jest tak, że mamy spór i sędzia go rozstrzyga, a decydujące jest to, kto się lepiej wybroni; liczy się nie to, jaka jest prawda, tylko kto ma rację. Taka jest prawda formalna, czyli oparta na domniemaniach lub porozumieniu stron. Natomiast w przypadku herezji chodziło o szukanie prawdy materialnej, ponieważ mamy tutaj do czynienia z kwestią zbawienia człowieka, więc musi w tym przypadku być ustalona rzeczywista prawda, to trzeba poddać głębokiemu namysłowi, a zatem musi być przygotowana osobna procedura. I na tym polega geniusz Innocentego III, że obok znanej doskonale od zawsze procedury skargowej wprowadza procedurę inkwizycyjną, czyli procedurę śledczą. Oczywiście wprowadza również trzecią procedurę, tzw. denuncjacyjną, mamy więc za jego rządów w sumie trzy procedury.

Inkwizycyjna wydaje się z nich najbardziej cywilizowana?

– W pewnym sensie, bo procedura inkwizycyjna jest wszczynana nie na podstawie oskarżenia lub czyjejś skargi, tylko ex officio, z urzędu, owszem, na podstawie pewnej pogłoski, która krąży w społeczności. Wielkość Innocentego III polega na tym, że to za jego pontyfikatu pojawia się obowiązek wszczęcia postępowania z urzędu, co było podobne do dzisiejszych śledztw, gdy jest jakaś fama, że np. ktoś zaginął. Wszczęcie sprawy ex officio sprawiło, że można było rozpocząć procedurę in rem, czyli w sprawie. Innocenty mówił, że w sprawie herezji nie można czekać na to, aż będzie jakaś skarga. Nie mówiąc o tym, że nie można poddawać heretyka ordaliom, co jest obrazą ludzkiego rozumu. Wzrosło przekonanie, że skoro Bóg dał nam rozum, to musimy korzystać z niego. Dlatego wprowadzono kompletnie nową procedurę śledczą w sprawach wiary, która ma bardzo konkretne cechy, nieznane w procedurze skargowej. Kościelna procedura inkwizycyjna zostaje później wchłonięta przez sądy świeckie, gdzie wykorzystuje się ją w procesach, które są wszczynane z urzędu.

Kolejny odcinek rozmowy o inkwizycji w 4. numerze „Historii Kościoła” (lipiec/sierpień).

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?