Olena – dziewczyna światła

Agata Puścikowska

|

GN 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Stała się inspiracją filmową. I symbolem, bo nie była jedyną…

W filmie Jonathana Glazera „Strefa interesów” Olenę – Aleksandrę Bystroń-Kołodziejczyk, gra Julia Polaczek. Aleksandrze, która zmarła w 2016 r., reżyser filmu zadedykował Oscara. W filmie Jonathana Glazera „Strefa interesów” Olenę – Aleksandrę Bystroń-Kołodziejczyk, gra Julia Polaczek. Aleksandrze, która zmarła w 2016 r., reżyser filmu zadedykował Oscara.
Materiały promocyjne filmu

Zła historia potrzebuje kontrapunktu? Podobno tak, i właśnie dlatego twórcy filmu „Strefa interesów” do jednolitej fabuły – życia rodzinnego komendanta obozu Auschwitz Rudolfa Hössa – dodali niezależne sceny z życia kilkunastoletniej dziewczyny, Aleksandry Bystroń, potem, w dorosłym już życiu, Kołodziejczyk. Ich losy toczyły się równolegle, niezależnie. Poprzez proste zestawienie, ale też inny sposób filmowania (sceny z Aleksandrą kręcone były kamerą termowizyjną), widzimy dwie drogi – dobra i zła. Drogi, które w filmie nigdy się nie przecięły.

Jonathan Glazer, reżyser filmu, w wywiadach podkreślał, że historia zła uosabianego przez Rudolfa i jego żonę Hedwigę ma w sobie tyle przerażającego mroku, że potrzebowała przeciwwagi. „Światłem” okazała się historia dziewczyny, która w momencie wybuchu wojny miała raptem 12 lat. A dwa lata później działała już w antyniemieckim ruchu oporu. Pomagała więźniom, dostarczała im żywność i leki, ryzykując swoje życie. Świadomie. Jej pamięci zadedykowano „Strefę interesów”. Jednak hołd, jaki złożyli filmowcy postaci Bystroń-Kołodziejczyk, w sposób symboliczny należy się wszystkim tym, którzy nie pozostawali obojętni na dramat osadzonych, torturowanych, męczonych. Pomagających, z bliższych i dalszych okolic Auschwitz, były tysiące. O większości już się nie dowiemy…

Jaki ojciec, taka córka

Aleksandra urodziła się 26 lipca 1927 roku w Brzeszczach, miejscowości leżącej kilkanaście kilometrów na południowy zachód od Oświęcimia. Pochodziła z rodziny o tradycjach patriotycznych i narodowowyzwoleńczych. Już pradziadek walczył w powstaniu styczniowym, ojciec Paweł natomiast w powstaniu na Śląsku Cieszyńskim, w oddziałach gen. Hallera. Ola miała też starszą siostrę Marię. Gdy wybuchła wojna, ich ojciec pracował jako mierniczy w kopalni w Brzeszczu, a został aresztowany w kwietniu 1940 roku i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Jego uwięzienie było dla dziewczynki wstrząsem – widziała, że w ciągu doby dostawał kromkę chleba i trochę zupy z buraków i kaszy. Potem ojciec został przewieziony do Gusen. Więźniowie obgryzali tam korę z drzew, by przeżyć. Pracowali, nosząc niebotycznie ciężkie kamienie. Okoliczna niemiecka ludność nie pomagała im. Więźniowie masowo umierali z głodu, chorób, wycieńczenia.

Z pobytu w obozie jako pamiątka po ojcu pozostał Aleksandrze różaniec. I niezwykła zupełnie historia: w obozie trwała rewizja. Niemiecki kapo sprawdzał Polaków. Za posiadanie, ukrywanie czegokolwiek prywatnego groziła śmierć. Mężczyźni stali w rzędzie, a kapo po kolei sprawdzał ich więzienne drelichy. Mężczyzna, który stał obok ojca, w ostatniej chwili wyrzucił różaniec, który miał gdzieś ukryty. Ojciec Aleksandry schylił się dyskretnie, podniósł go, włożył do kieszeni. Chwilę później do pana Pawła podszedł inny kapo, który miał opinię potwora. Ojciec nie mógł już nic zrobić. Kapo włożył mu rękę do kieszeni, ale… różańca nie znalazł. Rodzina uważała to za cud. Okazało się zresztą, że człowiekiem, który wcześniej różaniec wyrzucił, był ksiądz. Powiedział ojcu: „Niech on prowadzi cię do domu”. I tak się stało. Ojciec przeżył. Gdy wrócił z obozu, córka na jego widok pierwszy raz w życiu zemdlała – ważył 32 kg.

Początek konspiracji

Dziadek Aleksandry był kierownikiem biura mierniczego w kopalni w Brzeszczu. Udało mu się z obozów wyciągać wielu specjalistów, potrzebnych do pracy. Miał również dostęp do tajnej wiedzy, którą szybko zaczął przekazywać polskiemu ruchowi oporu. Dziadek miał prawdopodobnie już na początku wojny odbitki planów obozu koncentracyjnego Auschwitz, które przekazywał ludziom z AK, by potem zostały przekazane do Wielkiej Brytanii.

Wczesną jesienią 1940 roku polska konspiracja nawiązała kontakt z więźniami. Do kopalni przychodzili regularnie ci, którzy pracowali jako miernicy. Opowiadali o życiu w obozie, o dramacie ludzi. Wspierały ich całe rodziny, również dzieci. Początkowo za pomoc więźniom, także rzeczową, odpowiadały kręgi i struktury harcerskie. Szybko jednak zaczął pomagać Związek Walki Zbrojnej, późniejsza Armia Krajowa.

W Brzeszczach strukturami AK dowodził Jan Wawrzyczek – przedwojenny wojskowy. Więźniom pomagały też Bataliony Chłopskie i PPS.

Po latach Aleksandra opowiadała o kontaktach z więźniami tak: „Pilnował ich Niemiec, który dawał się przekupić. Za pół litra wódki czy masło, odchodził na stronę. Wtedy my mogliśmy dawać jedzenie więźniom. Rozmawiać. Oni zjadali u nas, a swoje porcje w obozie oddawali innym. Przekazywali nam też grypsy”.

Aleksandra działała wraz z rodzoną siostrą Marią oraz z dziewczętami z sąsiedztwa. Stała się łączniczką AK o pseudonimie Olena. Była sprawna, odważna i bardzo dyskretna. Jeśli dostawała rozkaz, by coś przenieść, robiła to w całkowitej tajemnicy. Nosiła zapieczętowane koperty, zapewne z dokumentami lub meldunkami, lecz nie wiedziała, co zawierały. Wiedziała doskonale, co jej grozi, tym bardziej że niektóre koleżanki zostały za tę działalność zaaresztowane i zabite. Za pomoc więźniom do obozu trafiła m.in. Helena Płotnicka z Przecieszyna – matka sześciorga dzieci. Została zamęczona w ciągu miesiąca…

Członkowie ruchu oporu otrzymywali też dla więźniów leki od polskich aptekarzy i przekazywali je do obozu. Młode kobiety dostawały od AK podrabiane kartki na żywność i szukały jedzenia w okolicy. Co nie było proste, bo dostawcy orientowali się, że są fałszywkami. Potem pozyskane jedzenie – cebulę, chleb ze smalcem, jabłka – trzeba było przekazać więźniom. Do tego działania najlepiej nadawali się ludzie młodzi, a czasem wręcz dzieci. Najmłodszy chłopiec, który nosił żywność więźniom, a o którym wspominała Aleksandra, miał dziesięć lat… „Szliśmy celowo na piechotę, by zrzucić po drodze cebulę, chleb ze smalcem, by wrzucić to, co mieliśmy, do rowu. Gdy więźniowie szli do pracy rankiem, zbierali to” – wspominała Aleksandra.

Juden Tante

„Dzieciństwa my, młodociani, nie mieliśmy” – wspominała po latach. Gdy skończyła czternaście lat, wraz z innymi dziewczętami przeszła kursy i została skierowana do pracy przymusowej. Pracowała w markowni kopalni w Brzeszczach, czyli wydawała więźniom pracującym w kopalni specjalne znaczki kontrolne. Służyło to ewidencji pracujących pod ziemią. Przez cztery lata pracowała od rana do nocy, po 12–13 godzin. Wydawała marki, wypisywała tzw. dniówki. Miała kontakt i rozmawiała z więźniami – głównie Żydami z całej Europy. Przejmowała też od nich listy, grypsy, i przekazywała dalej. Przez całe lata była świadkiem potwornych zbrodni na Polakach i Żydach, widziała maltretowane na polach więźniarki, słyszała momenty egzekucji i okrzyki Polaków: „Niech żyje Polska”.

Już jako dorosła kobieta, po wojnie, nie była w stanie jeździć pociągiem przez Oświęcim. Wiązało się to chyba z najdramatyczniejszym dla niej wspomnieniem. To się zdarzyło na początku wojny, gdy pierwsze transporty więźniów szły przez centrum miasta, nie istniało jeszcze kolejowe rozgałęzienie w kierunku Brzezinki. „Widzę to do dzisiaj. Przyjechał pociąg, wyszli ludzie. Jedna kobieta trzymała małe dziecko na rękach, w beciku. Esesman wyrwał jej to dziecko, trzasnął o ziemię. Strasznie się darłam, aż siostra siłą musiała mnie odciągać. Ta scena zostanie ze mną do końca życia…”.

Aleksandra, zresztą jak i większość osób pracujących w kopalni, często widziała potworne sceny – bicia, poniżania, nękania więźniów przez niemieckich kapo i esesmanów. Widziała i mordy na nich. Jeden z więźniów, bity i duszony, błagał o litość. Widziała to kilkunastoletnia wówczas Ola, która pracowała nieopodal. Kapo dosłownie katował więźnia z gwiazdą Dawida na więziennym ubraniu. Nie była w stanie dłużej na to patrzeć. Zatelefonowała do komendanta podobozu Jawischowitz – niejakiego Kowola – i poprosiła o pomoc. Czy raczej… zaszantażowała go. „Powiedziałam mu, że nie mogę patrzeć na to, jak kogoś biją, i jeśli nie pomoże, to w przyszłości nie dopiszę na raportach żadnych dniówek, gdy będzie ich brakowało w rozliczeniach”. Szantaż podziałał. Kowol ocalił więźnia, który okazał się Żydem z Belgii, właścicielem kopalni diamentów w Afryce. Mówili potem o Aleksandrze „Juden Tante”, czyli „żydowska ciotka”. I miał to być epitet. Aleksandra była z niego dumna.

Po wojnie

Po 1945 roku skończyła technikum. Studiów podjąć nie mogła, władze komunistyczne nie chciały wybaczyć jej akowskiej przeszłości. Potem wyszła za mąż. Wspomnienia z czasów wojny Aleksandry Bystroń-Kołodziejczyk zostały zarchiwizowane dopiero wiele lat później, przez Stowarzyszenie Auschwitz Memento, część została nagrana również przez Muzeum Holocaustu w USA (cytowane wypowiedzi pani Aleksandry pochodzą z obu źródeł). Z obu wspomnień wyłania się kobieta ciepła, nad wyraz kulturalna i powściągliwa. O ciepłych, mądrych oczach. Przeżycia, których doświadczyła, nie zabiły w niej wrażliwości.

Twórcy filmu „Strefa interesów” zdążyli jeszcze spotkać się z Aleksandrą, niemal tuż przed jej śmiercią. A młoda aktorka, Julia Polaczek, która wcieliła się w postać Aleksandry, zagrała w jej oryginalnej sukience, znalezionej po wielu latach na strychu domu kobiety. Aleksandra Bystroń-Kołodziejczyk zmarła 16 września 2016 r. Spoczywa w rodzinnych Brzeszczach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.