Chrystus wyciąga z grobu. Doświadczenie Wigilii Paschalnej

Justyna Zbroja

|

GN 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Po czym można poznać człowieka, który przeżył Wigilię Paschalną? Po radości. I to takiej radości, której nic nie może zakłócić. Żadne problemy, choroby, ba, nawet perspektywa śmierci, a może zwłaszcza ona. I to, że Dobrej Nowiny nie można zatrzymać dla siebie.

Ewa Wenge na zdjęciu  z mężem i szóstką dzieci. Ewa Wenge na zdjęciu z mężem i szóstką dzieci.
archiwum rodzinne

Księdza Wojtka wojna na Ukrainie zastała, kiedy był na konwiwencji (rekolekcjach wspólnoty neokatechumenalnej) z innymi księżmi. Dziwne to było uczucie, gdy kolumny samochodów kierowały się w stronę granicy z Polską, a on jechał w głąb Ukrainy, do swojej parafii w Żytomierzu. Bombowce latały nad jego głową. Pisał w esemesach do swoich przyjaciół, do wspólnoty w Polsce, że po ludzku się boi, ale idzie tam, dokąd Bóg go posyła. Spowiadał, grzebał ludzi, rozdawał chleb i spał na ławce w kościele. Albo w konfesjonale.

Tuż przed Wielkanocą pisał: „Bogu chwała! Mamy miejsce, gdzie będziemy mogli obchodzić Paschę. Całą noc! Co za szczęście. Skończy się rano, więc wierni ominą godzinę policyjną”.

Po Wielkanocy zapytany, czy wszystko u niego w porządku, mówił: „A cóż może być nie w porządku, skoro Chrystus zmartwychwstał?”.

Moc w słabości

Znam wiele rodzin, które dzięki Nocy Paschalnej otworzyły się całkowicie na życie. Dla matki rodziny wielodzietnej codzienność to oddawanie życia. – Noc Paschalną przeżywam co roku, odkąd weszłam na Drogę Neokatechumenalną, czyli od 26 lat – mówi Ewa Wenge, żona i matka sześciorga dzieci, mieszkająca w Niemczech. – To była zawsze bardzo szczególna noc. Często toczyłam walki, żeby na niej być, szczególnie kiedy dzieci były małe.

Raz jej syn Maksymilian wymiotował całą drogę, a jechali na Paschę półtorej godziny. – Dobrze, że miałam coś na przebranie – wspomina. – Ale ta noc jest naprawdę dla mnie doświadczeniem zmartwychwstania. Te wszystkie czytania… Zawsze bardzo mnie dotykały czytania z ksiąg proroków Izajasza i Ozeasza, gdzie Pan Bóg mówi o wybraniu i miłości, o tym, że „pagórki mogą ustąpić, a moja miłość do ciebie nigdy nie ustąpi, góry mogą się zachwiać, a moja miłość do ciebie się nie zachwieje”. To dawało mi zawsze życie głębokie… bo ja nigdy nie czułam się kochana jako dziecko i młoda dziewczyna. Tej miłości szukałam u innych. A tu Pan Bóg mi mówił, że mnie wybrał taką kruchą, słabą, z różnymi problemami, kompleksami. Podczas tych Nocy Paschalnych zawsze doświadczałam zmartwychwstania. I to było doświadczenie, które dawało mi siłę na cały rok.

Bo jak twierdzi Ewa, wiele śmierci w codziennym życiu przeżywa – z dziećmi, z mężem, z sobą samą. Sytuacji, zdawałoby się, beznadziejnych. – Ale też doświadczam, że Pan Jezus nie zostawia mnie w grobie. Że zawsze z każdego wyciąga. W wielu grobach już byłam i myślałam, że to koniec. Często właśnie w małżeństwie. Ale nawet po największej kłótni potrafię wybaczyć mojemu mężowi i sama proszę o wybaczenie. A zmartwychwstania też często doświadczam bardzo konkretnie, przez codzienne czytanie słowa Bożego. Ono nasyca moją duszę, ożywia mnie. Bardzo często w słowie Bożym znajduję nowe życie, odrodzenie.

Ewa ma potrzebę mówić o tym, że Jezus zmartwychwstał. – Pan Jezus nakazał, żeby o tym mówić. I ja nie jestem w stanie siedzieć cicho. Że w grobie nie musimy zostać, że Bóg wyciąga z niego już tu, swoją łaską. I tak głoszę na placu zabaw, na imieninach, przy różnych okazjach spotkań z moimi niemieckimi sąsiadkami, kiedy któraś pyta, przychodząc „po sól”, dlaczego mamy tyle dzieci i skąd we mnie radość.

Usłyszałam, że śmierci nie ma

Ola Maryniak z Wrocławia, dziś żona Marcina i matka dziewięciorga dzieci, już jako dziecko uczestniczyła w całonocnych Paschach, ponieważ jej rodzice należeli do Neokatechumenatu. – Kiedy dojrzewałam, z roku na rok coraz bardziej docierało do mnie, że ta cała historia zbawienia zawarta w czytaniach paschalnych od stworzenia świata to jest moja historia. Że ja mogę się w nich przeglądać jak w lustrze. Na jednej nocy paschalnej byłam tak przejęta słowem, które usłyszałam, że Pan Bóg tak pięknie stworzył człowieka i że tak bardzo chce go zbawić, że gdy wróciłam z tej całonocnej Paschy – byłam wówczas nastolatką – zaczęłam łapczywie czytać Biblię mimo wielkiego zmęczenia.

Potem, kiedy założyła rodzinę, zobaczyła, że Pan Bóg działa w jej życiu jak w narodzie wybranym: wyprowadza z niewoli grzechów, złych przyzwyczajeń, przeprowadza przez Morze Czerwone, czyli niebezpieczeństwa i sytuacje beznadziejne. – Kościół tak pięknie ułożył kolejność zdarzeń tej nocy! Liturgia światła, która jest na samym początku, pokazuje kondycję człowieka, moją kondycję jako grzesznika, że bez niego jestem w śmierci, w ciemności, czyli w grzechu. Że bez Chrystusa nie dam rady. I już od wielu lat przeżywam misterium paschalne bardzo osobiście, nie jak jakieś sentymentalne wydarzenie czy teatr… Gdy nie mogłam w nim uczestniczyć, bo dzieci były chore, bardzo cierpiałam.

W tych liturgiach zobaczyła, że śmierci nie ma i że On chce ją zbawić; że nie powinna tworzyć sobie nieba na ziemi, wygodnego i bezproblemowego. – I od kilku lat wyraźnie widzę, że byłam w tych wydarzeniach, że to ja codziennie skazuję Chrystusa na śmierć przez grzech. A On jest miłosierny… Ale nie zatrzymuję się na Jego śmierci, bo jest zmartwychwstanie.

Mają z Marcinem dziewięcioro dzieci. – Mówi się, że dzieci to wielki trud. I tak jest. Ale gdy słyszę, że śmierci nie ma i Bóg każdego człowieka stwarza pięknie, to mówię: „Panie Boże, skoro śmierci nie ma, to mnie przenoś, kiedy ja będę się trwożyć”. Sama nie jestem w stanie przezwyciężyć problemów – wychowawczych, finansowych i innych. Sama nie jestem w stanie sobie dać życia. On mi je daje. I mogę powiedzieć, że chrześcijanin żyje od Paschy do Paschy.

Bóg daje życie

Od Paschy do Paschy żył, odkąd pamięta. Davide, włoski ksiądz, który, jak twierdzi, swoje istnienie zawdzięcza faktowi, że jego rodzice byli w Neokatechumenacie. – Moi rodzice, zgodnie z modą, która zapanowała mniej więcej 50 lat temu we Włoszech, planowali mieć dwoje, najwyżej troje dzieci. To się zmieniło, kiedy dołączyli do wspólnoty. Zobaczyli, jak wielkie owoce daje Pan Bóg tym, którzy otwierają się na życie. Też tak chcieli. Ja urodziłem się jako szóste dziecko, a jest nas dziesięcioro.

Wigilia Paschalna dla Davide’a i jego rodziny była zawsze punktem kulminacyjnym całego roku. Na niej rodziła się wiara dzieci. Jest taki moment podczas Nocy Paschalnej, że dzieci w niej uczestniczące wstają i śpiewają piosenkę „Co takiego jest innego w tej nocy od wszystkich innych nocy…”. Jest to nawiązanie do tradycji żydowskiej, kiedy podczas święta Paschy, ojciec opowiadał dzieciom historię wyjścia narodu izraelskiego z Egiptu. – Wtedy mój tata zawsze wstawał i mówił o tym, dlaczego wierzy w Boga. Jak Bóg wyciągał go z jego Egiptu, z jego grzechów i zniewoleń. Jak nigdy go nie zostawiał.

On, sześcioletni Davide, miał też okazję zobaczyć, jak w realny sposób Bóg uratował tatę i całą rodzinę, kiedy śmierć stała na progu ich domu. – Wtedy przeżyłem jedno z dwóch moich „zmartwychwstań” – opowiada. – Mama była w ciąży bliźniaczej. Była to trudna, powikłana ciąża. Pamiętam, jak leżała w szpitalu, całkiem sina, a lekarze dawali jej niewielkie szanse na przeżycie. Była tam kilka miesięcy. W tym czasie tata stracił pracę, musieliśmy opuścić dom, bo nie było na zapłacenie rachunków. Ojciec wtedy modlił się gorąco, wręcz wołał do Boga o pomoc. I ona nadeszła. Mama urodziła zdrowe bliźnięta, dobry człowiek podarował nam dom, a tata znalazł pracę. To było silne doświadczenie i pewność – Chrystus zmartwychwstał, żyje.

Drugiego przejścia ze śmierci do życia doświadczył w wieku 21 lat. – Byłem wówczas studentem prawa. Pomyślałem, że nie muszę wcale żyć tak jak moi rodzice. Chciałem posmakować, co to znaczy mieć pieniądze. Zacząłem imprezować, pić alkohol. Którejś nocy, po jednej z hucznych imprez, obudziłem się i poczułem tak wielką samotność i pustkę – choć wiele osób było wówczas wokół mnie – że miałem dwa wyjścia: albo ze sobą skończyć, albo znowu szukać Boga. Zawołałem do niego: „Ratuj”. To był rok 2005 i zbliżały się Światowe Dni Młodzieży z Benedyktem XVI w Kolonii. Bez wielkiego entuzjazmu, smutny, pojechałem na to spotkanie. I tam zrodziło się moje powołanie. Doznałem tak wielkiej miłości Boga przez Jego słowo i świadectwo ludzi, których tam spotkałem, że nie mogłem tego zatrzymać dla siebie.

Ks. Davide jest dziś prezbiterem w kościele katolickim w Danii, w Aalborgu. Specyfika jego misji polega na tym, że głosi Ewangelię nie tylko w kościele. – Wiem, że są niewielkie szanse, żeby do kościoła trafili ludzie niewierzący. Albo ci, którzy w dramatach egzystencjalnych, trudach życia będą szukać zmartwychwstałego Jezusa. To też może się zdarzyć, ale pewnie nie często. Dlatego to ja wychodzę do ludzi.

Zanim to robi, obchodzi o świcie miasto, modląc się na różańcu, albo klęczy przed Najświętszym Sakramentem. Potem rozmawia z ludźmi, gdzie tylko się da – w kawiarni, w autobusie, w poczekalniach do lekarzy. Jest też gotów odwiedzać w ich domach, jeśli tylko tego chcą; chorych w szpitalach, w domach opieki społecznej. – Po ludzku rzecz biorąc, jako ksiądz ponoszę ciągle porażkę, każdego dnia. Bo w kraju, w którym żyje się wygodnie, a państwo zazwyczaj jest w stanie zatroszczyć się o wszelkie problemy finansowe, bytowe, ludzie myślą, że Boga nie potrzebują.

Ale kiedy wywiązuje się głębsza dyskusja, okazuje się to fasadą, pozorem. W tym według różnych badań jednym z najszczęśliwszych krajów na świecie jest wiele depresji, ludzi uzależnionych na wszelkie sposoby.

– Oni bardzo potrzebują usłyszeć o Chrystusie Zmartwychwstałym. Są biedni, bo często nie zaznali miłości bezinteresownej. O takiej miłości Boga im opowiadam. Jedni są zaskoczeni, inni czasem płaczą, jeszcze inni mnie wyśmiewają. Tylko On, Chrystus Ukrzyżowany, Ten, który powstał z grobu, codziennie na nowo daje mi siłę, żeby wstać. Iść i głosić.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.