Przez cmentarze: marsz!

Marcin Jakimowicz

|

GN 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Cała naprzód! To my, chrześcijanie, powinniśmy nadawać ton, zaskakiwać kreatywnością, to nasze działania powinno się komentować. Dlaczego? Bo od dwóch tysięcy lat ze świętą bezczelnością wołamy: na Chrystusie śmierć połamała sobie zęby.

„Złożenie do grobu i zmartwychwstanie”, kościół św. Jakuba w torunie, 1480–1490 „Złożenie do grobu i zmartwychwstanie”, kościół św. Jakuba w torunie, 1480–1490

Zerknąłem do osobistych notatek Jana Pawła II. Jedna z pierwszych myśli, które zapisał w swym kajecie brzmiała: „5 marca 1979: Chrystus żyje w nas. Bardziej od formuł dogmatycznych ważne jest doświadczenie; obcowanie z Tym, który w nas żyje w sposób najbardziej rzeczywisty”. Zachwyciłem się tą intuicją. Jego następca Benedykt XVI podkreślił: „»Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie« – opierając się na takich tekstach, pierwsi chrześcijanie nazywali siebie po prostu »żyjącymi« (hoizontes). Znaleźli to, czego wszyscy szukają: samo życie, życie pełne i dlatego niezniszczalne”.

Samo życie

Tak, „chrześcijaństwo – jak pisał Paul Evdokimov – jest marszem życia przez cmentarze świata”! Śledząc nasze katolicko-katolickie wojenki i medialne debaty, mam wrażenie, że zbyt wiele uwagi przywiązujemy do cmentarzy: do tego, co ciemne, martwe, bezpłodne. Zapominamy przy tym o najważniejszym okrzyku, jaki niósł chrześcijan od dwóch tysięcy lat: „Żyje Ten, który śmiercią zwyciężył śmierć!”. Zamiast zająć się zasadniczą misją i ukazywać zalęknionemu, rozbitemu światu zwycięstwo Jezusa, coraz częściej zajmujemy się lokalnymi podjazdami i zajęciami w podgrupach. Andrzej Sionek często powtarzał, że Kościół zajęty samym sobą przypomina ewangelicznego człowieka, „który cierpiał na swoją chorobę”. Nasze wojenki przypominają wymianę ripost bezzębnych dziadków z Muppet Show, a przecież Bóg już w pierwszym zdaniu pierwszego Psalmu wyjaśniał: „Szczęśliwy mąż, który nie siada w kole szyderców”. Zamiast kreować rzeczywistość i iść przez „cmentarze świata”, z uśmieszkiem zacieramy rączki nad felietonami kolejnych mistrzów ciętej riposty. „Można się z drugim spierać, kłócić, nawet wkurzać na niego, ale nie wolno nim pogardzać” – jak mocno brzmią dziś słowa ks. Jana Kaczkowskiego (umierając, wyszeptał: „miłosierdzie” i często powtarzał, że śmierć nie jest ostatnim słowem. Może dlatego jego pogrzeb wyznaczono na prima aprilis?).

Apostoł Narodów przekonywał swych rodaków: „Jezus stał się pośrednikiem lepszego przymierza, które oparte zostało na lepszych obietnicach” (Hbr 8,6). W relacji chrześcijanin–świat nie ma symetrii. Odpowiadamy na kamień chlebem, na bluzgi błogosławieństwem, życiem na śmierć. „Człowiek tym się różni od innych istot na tej ziemi, że potrafi na zło odpowiedzieć dobrem – podpowiadał ks. Józef Tischner.

Słona sól

„Zrobiliśmy wszystko, by wyjałowić Ewangelię; zanurzyliśmy ją w neutralizującym płynie. Stępione zostało wszystko, co uderzające, wykraczające poza zwyczaj, wstrząsające. Religia stała się nieszkodliwa, spłaszczona, grzeczna i rozsądna i przez to niestrawna” – pisał Paul Evdokimov. Niemal identyczną diagnozę zanotował urodzony w Warszawie Abraham Joshua Heschel (1907–1972) potomek dwóch znanych dynastii chasydzkich: „Zwykło się obwiniać nauki przyrodnicze i antyreligijną filozofię, że we współczesnym społeczeństwie religię odsunięto w cień. Byłoby jednak bardziej uczciwe winić samą religię za jej porażki. Upadek religii nie wyniknął stąd, że została odrzucona, lecz stąd, że stała się nieistotna, zwietrzała, przygniatająca i mdła. Kiedy religię narzuca się jako jarzmo, strach, wówczas gwałci ona, a nie ożywia ducha człowieka”.

Sól traci smak. Jak temu zapobiec? Zanurzyć się w misterium Paschalnym, zachwycić na nowo opowieścią „o szczęśliwej winie, którą zgładził wielki Odkupiciel”.

Schemacie-kacie

„Dopóki Dobra Nowina o zmartwychwstaniu zatrzymuje się na poziomie informacji w głowie i nie dociera do serca, nie ma zdolności przemiany” – opowiadał mi przed tygodniem bp Edward Dajczak. Gdy przed laty znajomi klerycy odwiedzili w czasie Wielkanocy siostry zakonne i od progu radośnie wypalili: „Chrystus zmartwychwstał!”, zamiast odzewu „Prawdziwie zmartwychwstał” usłyszeli „Wiemy, wiemy”. „Troszkę podcięły nam skrzydła” – uśmiechali się alumni.

Nihil novi sub sole. Sytuacja znana od dwóch tysięcy lat. Gdy podekscytowana Maria Magdalena przybiegła, by wykrzyczeć apostołom: „Grób jest pusty!”, zderzyła się z murem ich niewiary. Odesłali ją z kwitkiem, jej opowieść traktując jako pełną egzaltacji „babską gadaninę”. Rację miał ks. prof. Józef Tischner przekonujący, że „Odkąd Jezus pokonał śmierć, żaden optymizm nie jest w Kościele przesadą”. Dlaczego? Bo jak dopowiada o. Raniero Cantalamessa: „Na Chrystusie śmierć połamała sobie zęby”.

Czy to nie przesada?

No dobrze, ale czy w czasach bolesnego oczyszczenia, gdy na światło dzienne wychodzą słabości i brudy, takie deklaracje nie brzmią zbyt buńczucznie i nie przypominają wyszytych złotą nicią dewiz sztandarów Kościoła triumfującego? Nie! Przypominanie zwycięstwa Chrystusa jest osią nauczania Kościoła, a prorockie wołanie: „Suche kości słuchajcie głosu Pana!” powinno wybrzmieć właśnie w ciemnej dolinie śmierci. Zapowiada przecież wskrzeszenie.

„Bóg oczyszcza swój Kościół od chwili, gdy go powołał. Ostatnio robi to intensywniej – opowiada ks. Krzysztof Wons z Centrum Formacji Duchowej. – Dziś musimy nauczyć się żyć w Kościele słabym, grzesznym, upadającym. Innego nie ma. Kościół jest święty, bo należy do Świętego i grzeszny, bo doskonale znamy naszą kondycję… Powinniśmy uczyć się Kościoła słabego, grzesznego. Być może niektórych to zgorszy, ale wydaje mi się, że zbyt długo oswajaliśmy się z wizją Kościoła triumfującego. A Kościół triumfujący to wizja przyszłości: Jeruzalem Niebieskie, rzeczywistość Apokalipsy. Kościół grzeszników umie klękać, płakać i wołać: »Moja bardzo wielka wina!«. Potrafi spojrzeć w lustro i zobaczyć swą biedę”. „Nie jest wolny człowiek, który nie potrafi przyznać się do winy” (znów Tischner!).

Zranienie

Nie wierzę w paschalne opowieści tych, którzy nie doświadczyli zranienia śmiercią. Brzmią jak reklamowe slogany. „Tylko zraniona wiara, na której są widoczne blizny po gwoździach, jest wiarygodna, tylko ona może uzdrawiać – wyjaśnia ks. Tomáš Halik. – Obawiam się, że wiara, która nie przeszła nocy Krzyża i nie była zraniona w serce, tej siły nie ma. Wiara, która nigdy nie oślepła, która nie spróbowała ciemności, z trudem może pomóc tym, którzy nie widzieli i nie widzą. Religia »widzących«, faryzejska, grzesznie pewna siebie, niezraniona religia zamiast chleba daje kamień, zamiast wiary ideologię, zamiast świadectwa teorię, zamiast pomocy pouczanie, zamiast miłosierdzia tylko nakazy i zakazy. Mistyczne komentarze do tajemnicy Wielkiej Soboty rozważają, co rozgrywa się w »głębinach ziemi«, w piekle, do którego nasz Zbawiciel zstąpił swoim cierpieniem i gdzie Jego Krzyż stał się bronią rozbijającą bramy ciemności”.

Od czasu, gdy Bóg zstąpił do otchłani, nie ma rzeczywistości, której nie mógłby przemienić swą życiodajną łaską. Czyż nie rozpoznajemy Go po tym, że „otwiera nasze groby i z grobów nas wydobywa?”. Że przychodzi mimo zabarykadowanych drzwi?

Zabiliście Go. Powiedzcie, że żałujecie!

Do końca życia zapamiętam konferencję protestanckiego mówcy Andy’ego Stanleya: „Idziemy z Pawłem na miejsce ścięcia i szepczemy mu do ucha: »Nie zniechęcaj się! Pewnego dnia ludzie z całego świata będą odwiedzać to miasto i wiesz, o co będą pytać? Nie o to, gdzie jest pochowany Neron czy Juliusz Cezar. Nie będą pytali o to, gdzie jest pochowany Klaudiusz. Będą przybywać do tego miasta z krajów, które nie są jeszcze nawet odkryte i wiesz, Pawle, o co będą pytali? Gdzie był uwięziony Apostoł Paweł? Pokaż mi, gdzie jest pochowany Piotr?«. Pawle, nie zniechęcaj się! Wiesz, gdzie jest Cyrk Nerona? Pewnego dnia zniknie, a na jego miejscu powstanie najbardziej niezwykły budynek na całej planecie. Zbudują go nad grobowcem twego przyjaciela, Piotra, rybaka. Pewnego dnia w tym mieście będą krzyże na tysiącach budynków i będą one reprezentowały jedno szczególne ukrzyżowanie: naszego Pana Jezusa Chrystusa! Hej, Pawle, słuchaj: nadejdzie czas, gdy ludzie w jednym dniu w roku będą mówili o Cezarze Auguście, ale potężny imperator będzie stanowił jedynie wzmiankę w historii o narodzeniu Jezusa Chrystusa. Jeden jedyny raz, kiedy ludzie będą wymawiali jego imię: gdy będą zaczynali opowieść o narodzeniu Jezusa. Pewnego dnia nie będzie Imperium Rzymskiego, a Kościół twego Pana i Zbawiciela będzie w każdym jednym narodzie świata! Słyszysz? Na czym polegał fenomen nauczania pierwszych chrześcijan? Wychodzą na ulicę i zaczynają przemawiać, zwłaszcza Piotr.

To jest kazanie, które przestaliśmy głosić dawno temu, bo zaczęliśmy mieć o sobie zbyt wygórowane mniemanie (przez tak długi czas stanowiliśmy większość, mówimy o autorytecie, którego już nie mamy). Jakie było nauczanie Kościoła I wieku głoszone z ulicy Jerozolimy? »Zabiliście Go, ale Bóg przywrócił Go do życia. Powiedzcie, że żałujecie«.Nic więcej. To była ich nauka – kluczowa idea przesłania: »Bóg wskrzesił Jezusa, a my widzieliśmy Go na własne oczy«. Jak potężnie brzmią słowa Piotra: »Mężowie izraelscy posłuchajcie uważnie tych słów. Jezusa Nazarejczyka, którego posłannictwo Bóg potwierdził niezwykłymi znakami i cudami przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go, gdyż niemożliwe było, by śmierć panowała nad Nim. Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami«”.

Ostatnie słowo jest kluczem do wiarygodności naszego przekazu. Tylko świadkowie doświadczający Boga wyprowadzającego życie ze śmierci mogą zamknąć usta rechotowi i ironii świata. „On żyje. Spotkałem Go”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.