Nasze ciała w niebie – co wiemy, czego nie wiemy

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Czy w niebie będziemy mężczyznami i kobietami? Kiedy otrzymamy ciała – zaraz po śmierci czy potem? Jakie te ciała będą? Na te i inne pytania odpowiada dogmatyk, ks. prof. dr hab. Robert Woźniak.

Nasze ciała w niebie – co wiemy, czego nie wiemy ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Franciszek Kucharczak: Wyznajemy: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Ale co przez to konkretnie rozumiemy, to już inna sprawa. Mamy jakieś bliższe dane na ten temat?

Ks. Robert Woźniak:
Tak. Święty Paweł w 15. rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian wyznaje wiarę w Chrystusa, który zmartwychwstał trzeciego dnia, i mówi, że my też na Jego podobieństwo zmartwychwstaniemy. Od głoszenia tej prawdy uzależnia w ogóle losy chrześcijaństwa. Bez prawdy o zmartwychwstaniu Ewangelia nie byłaby Dobrą Nowiną. Jest to nowina o tym, że Zbawiciel pokonał już śmierć, która ostatecznie zostanie zgładzona w życiu przyszłym i będziemy żyli wiecznie – w ciałach. Paweł mówi, że to będą ciała nieśmiertelne, niezniszczalne i duchowe.

Właśnie – duchowe. Czy to znaczy, że jakieś inne niż to, które mamy teraz?

To będzie moje ciało – ciało, które pozwoli mi czuć się sobą w ciągłości mojej historii. Paweł określa je jako soma pneumatike („ciało duchowe”). Rozumienie tego terminu w dużej mierze czerpie od stoików, a dla nich pneuma jest materialna. To znaczy, że duchowe nie jest przeciwieństwem cielesnego, jak często myślimy. Zatem nasze ciało będzie prawdziwie materialne, ale będzie miało inne właściwości niż to, które mamy dzisiaj. Ono będzie w większej symbiozie z duchowym wymiarem człowieka. Dzisiaj doświadczamy jedności człowieka, jego duszy i ciała, ale ta jedność po grzechu staje się antagonistyczna – duch walczy z ciałem, ciało z duchem. Zmartwychwstanie przyniesie także pojednanie między tym, co cielesne, materialne, a tym, co duchowe. Nie zniknie różnica, ale zostanie zaprowadzona harmonia. Nie będzie już pęknięcia między duchem i materią.

Czy nasze ciała będą podobne do tego, które ma Jezus po zmartwychwstaniu?

Tak, te same prerogatywy, które miało Jego ciało zmartwychwstałe, będzie miało także nasze ciało. Jezus wchodził „mimo drzwi zamkniętych”, bardzo ciekawe, że nie zawsze można Go było rozpoznać. Maria Magdalena, która Go tak bardzo kochała, uznała Go za ogrodnika. Rozpoznała Go dopiero wtedy, gdy Jezus zwrócił się do niej po imieniu. Uczniowie idący do Emaus nie rozpoznali Go przez cały dzień! Orygenes spekulował, że skoro Jezus miał ciało uwielbione, pojednane z duchem, to mógł wyglądać, jak chciał. Orygenes miał takie hipsterskie pomysły, ale myślę, że coś w tym jest.

Czy to z powodu inności ciała uwielbionego Jezus mówi Marii Magdalenie te słynne słowa: „Nie dotykaj Mnie”?

Raczej należałoby je przetłumaczyć jako: „Nie zatrzymuj Mnie w drodze do Ojca”. Jezus mówi, że jeszcze nie wstąpił do Ojca, czyli sugeruje, że nie zaniósł Mu swojego przemienionego człowieczeństwa. Komentatorzy często tłumaczą ten tekst na zasadzie: „Mario, nie ograniczaj tego, kim jestem, do tego, co poznałaś przed moją śmiercią i zmartwychwstaniem. Nie zatrzymuj Mnie w swoich schematach myślowych”. To zresztą bardzo ważne w odniesieniu do całego chrześcijaństwa. Sztuka polega na tym, żeby nie więzić Boga w granicach tego, co my dzisiaj uważamy za racjonalne. Chrześcijaństwo ma to w Ewangelii zapisane – wierzyć znaczy mieć otwarte oczy i pozwolić się Bogu pouczyć, pozwolić Mu mówić rzeczy nowe, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni.

Ciało zbawionych ma być „niecierpiętliwe”, czyli wolne od cierpień. Tymczasem Jezus Uwielbiony pokazuje się z ranami. One zapewne nie bolą. Ktoś mógłby więc powiedzieć: co to za rany, jakieś takie nieprawdziwe.

Bóg nigdy nie niszczy historii, która już się dokonała. W XI wieku dywagowano, czy On może odwrócić fakty, które już się stały, czyli wymazać dane wydarzenie z historii jako niebyłe. Teolodzy odpowiedzieli: „Nie, bo taki Bóg mógłby wymazać także człowieka”, zatem Pan, prawda i wolność przeciwstawiałyby się sobie. Taka teoria oznaczałaby, że Bóg daje życie i je unicestwia. A tak nie jest. Dlatego Jezus ma rany. Ma je nie po to, żeby na wieki cierpieć. Jego ciało jest niecierpiętliwe, nie doświadcza bólu fizycznego. Jezus w tabernakulum nie marznie, gdy kościół jest zimny, i nie jest Mu gorąco w środku lata. Natomiast rany Chrystusa pozostały, bo to, co przecierpiał, należy do Jego tożsamości. One pokazują, że także to, co było złe, powiązane ze śmiercią Sprawiedliwego, Bóg czyni źródłem łaski. Ojcowie Kościoła mówili, że z tych otwartych ran, zwłaszcza z rany w boku, wychodzi Kościół i wypływają wszystkie sakramenty. To, co było powodem wstydu, dzięki Bożej miłości staje się przyczyną chwały. Tradycja Kościoła mówi, że cierpienie Chrystusa było sumą wszystkich cierpień, jakie kiedykolwiek pojawiły się na ziemi. On wtedy już przecierpiał każde cierpienie, które było przed Nim i będzie po Nim – wziął to wszystko na siebie. Ale teraz ma ciało uwielbione, a ono już nie podlega bólowi fizycznemu.

Czy Bóg może współcierpieć z innymi?

Święty Bernard mówi: „Bóg jest sam w sobie niecierpiętliwy, ale to nie znaczy, że jest niezdolny do współodczuwania”. Myli się ten, kto mówi „Bóg cierpi”, ale kto mówi, że Bóg nie cierpi i dlatego jest obojętny na to, co się ze mną dzieje, myli się także. Prawda wiary mieści się między tymi dwoma stwierdzeniami – Bóg nie cierpi, ale jest zdolny do współczucia.

Kolejna sprawa – czy objawienie mówi coś na temat naszej płciowości w niebie? Bycie kobietą lub mężczyzną należy przecież do naszej istoty.

Objawienie praktycznie nie mówi o tym nic. Niektórzy ojcowie Kościoła twierdzili, że gdy Bóg stworzył człowieka, Adama, nie był to ani mężczyzna, ani kobieta, to był po prostu człowiek. My nie znamy takiej rzeczywistości. Jezus mówi jedynie: „Nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie” (Mk 12,25). Anioły są – jak sądzą powszechnie teolodzy – bezpłciowe. Poza tym Pan powiedział coś, na co ani starożytny, ani średniowieczny człowiek nie zgodziłby się łatwo: „Płciowość należy do istoty człowieka”. To nie jest twierdzenie klasyczne. Ono jest bardzo powiązane z historycznym procesem, który zaowocował w dwudziestym wieku szeroko rozumianą rewolucją seksualną.

Słucham?

Proszę popatrzeć na tytuły dość modnych popularnych książek i sformułowań, takich jak „Płeć mózgu”, kobiety z Wenus, mężczyźni z Marsa… Takie ujęcia związane są z dynamiką nowych antropologii, które bardzo zredukowały człowieka najpierw do płci, a potem nawet do samej seksualności. Myślę, że teorie gender, w całej ich różnorodności, są odpowiedzią na tę redukcję – żeby zachować wolność człowieka twierdzą one, że w pewien sposób płciowość jest sterowana przez kulturę, jest niejako jej efektem. Tego Kościół nie mówił nigdy. Nie mówił też co prawda, że płciowość nie należy do istoty człowieczeństwa. Oczywiście wszyscy pamiętamy, iż już na pierwszych stronicach Pisma wyraźnie zostało powiedziane, że dwoistość płci pochodzi od Boga. Czy jednak i w jaki sposób określa ona istotę człowieczeństwa, jest zagadnieniem mocno kontrowersyjnym, szczególnie dzisiaj, właśnie z powodu wspomnianej wcześniej redukcji i seksualizacji człowieczeństwa. Trzeba przyznać, iż w kierunku większej integracji istoty człowieka i płciowości idzie współczesna teologia. Chociażby dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej podpisany przez Ratzingera (Communion and Stewardship) i „teologia ciała” Jana Pawła II. Do istoty człowieka na pewno należy bycie obrazem i podobieństwem Boga. Tutaj, na tym odcinku historii zbawienia, człowiek jest rozróżniony przez płeć. Oczywiście mężczyzna i kobieta są absolutnie sobie równi i komplementarni w swoim pochodzeniu od Boga oraz w swym przeznaczeniu. Chociaż ich odrębność płciowa często sprawia tu wiele problemów.

A tam?

Jak będzie „po” – nie wiem. Być może forma zmartwychwstałego ciała będzie czymś dużo doskonalszym niż to, czego dzisiaj doświadczamy. Kościół na pewno myśli o zmartwychwstaniu w ten sposób, że ono uleczy walkę płci. Grzech wprowadził nie tylko rozbicie między duszą a ciałem, ale także antagonizm między mężczyzną i kobietą. Ich relacje są często poddane przemocy, współzawodnictwu. Proszę popatrzeć – feminizm idzie w tę stronę, że dotąd rządzili mężczyźni, a od tej pory będą rządziły kobiety. A kiedy się dogadamy? Kiedy płeć nie będzie dla nas wyróżnikiem? Kiedy zrezygnujemy z mentalności szukającej prawdziwego człowieka raz w mężczyźnie, raz w kobiecie? Prawdziwy człowiek na tym etapie historii zbawienia to jest mężczyzna i kobieta, także w relacji do siebie. Jak będzie w ciele zmartwychwstałym, tego już nie wiemy do końca. Na pewno nie będzie antagonizmu płci. Nie wiem, czy będą płeć męska i płeć żeńska, tak jak dzisiaj je znamy i rozumiemy, ale nie widzę żadnego problemu, aby ciało zmartwychwstałe było ciałem płciowym. Pamiętajmy jednak, iż najważniejsze jest to, że po zmartwychwstaniu BĘDĘ SOBĄ – w każdym wymiarze, jaki decyduje o tym, że jestem człowiekiem. Czyli będę rozumny, wolny, zdolny do relacji – i to wszystko będzie się dokonywało w ciele. Na ile istotnie płciowość determinuje ową tożsamość, na tyle przetrwa ona w świecie zmartwychwstania i życia wiecznego. W tym względzie mamy jeszcze wiele do przemyślenia i wiele do zrozumienia. Na pewno jednak nie potrzebujemy i nie powinniśmy wciągać życia wiecznego w naszą obecną walkę płci.

A kiedy zmartwychwstaną nasze ciała? Na końcu świata? A co zaraz po śmierci?

Kościół uczy, że powszechne zmartwychwstanie jest na sądzie ostatecznym. Ten sąd polega na zakończeniu historii. Wtedy wszyscy zmartwychwstaną – dobrzy, idący na życie wieczne z Bogiem, i potępieńcy na wieczność w potępieniu. Wprowadzenie faktora czasu skłania do innych interpretacji. W teologii dwudziestowiecznej pojawiły się propozycje modelu zmartwychwstania w chwili śmierci. Natomiast w oficjalnej, klasycznej wykładni święci nie mają jeszcze ciała i czekają na zmartwychwstanie.

To się jakby trochę nie klei.

Jednym z wielkich problemów jest mylenie wypowiedzi teologicznych z wypowiedziami fizyczno-biochemicznymi. Kościół nigdy nie maluje żadnej kartografii, geografii czy anatomii rzeczy przyszłych, tylko mówi o spotkaniu z Bogiem w wieczności, które będzie duchowe i materialne zarazem. Będzie tam zaangażowana cała tożsamość człowieka, jaką sobie wypracował na ziemi, współpracując z łaską Bożą. To są wypowiedzi teologiczne na temat relacji osobowych i to jest tkanką dogmatu. Gdy natomiast pytamy o to z perspektywy fizyki, chemii i biologii, to nie mamy pewności. Jeszcze za naszego życia możemy być świadkami ogromnych rewolucji w naszym rozumieniu materii, więc co dopiero, kiedy mówimy o celu i kresie działania Bożego w świecie i w człowieku. Dogmat ujmuje to od strony duchowej – przetrwam jako ja i będę miał relację z Bogiem i drugim człowiekiem w ciele. Ale jak to będzie wyglądało od strony nauk przyrodniczych? Dogmat o tym nic nie mówi.

Czyli dobrze wiedzieć, że mało wiemy.

Tak. Na temat życia po śmierci wiemy niewiele. Pan Bóg może mieć swoje powody, żeby nie objawiać nam pełnej wizji zaświatów. Może po to, żeby zwrócić nam uwagę, że istotą życia wiecznego w ciele będzie dla nas bycie w relacji z Bogiem i drugim człowiekiem. Wszystko inne jest drugorzędne – jak tam będzie, czy ciepło, czy zimno, mieszkania dwupokojowe czy inne i tak dalej. Przez wieki ludzie wierzący zadawali sobie te pytania i coraz bardziej „meblowali” nam zaświaty. Doradzałbym tu oszczędność eschatologiczną. Lepiej nie wychodzić poza słowa Jezusa i powstrzymywać wyobraźnię, która już by chciała udzielać ostatecznych odpowiedzi na temat rzeczywistości, która się wykluwa. Skoro Jezus powiedział nam bardzo mało, to znaczy, że tej wiedzy nie potrzebujemy, aby tam dojść. Istotne jednak, że wiemy od Niego rzecz najważniejszą – będziemy żyli w naszych ciałach z Nim, i to na zawsze!

Ks. prof.  dr hab.  Robert J. Woźniak - dogmatyk, wykładowca w Katedrze Antropologii Teologicznej Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.