Stare chłopy grają na kompie

Wojciech Wencel

|

GN 22/2011

publikacja 01.06.2011 15:39

Niełatwo zgadnąć, jak będzie wyglądało niebo. Ale można być pewnym, że trafi do niego większość współczesnych mężczyzn.

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Wzięli oni sobie bowiem do serca słowa Ewangelii: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. Im są starsi, tym częściej bawią się zabawkami. Kolekcjonują samochodziki, telewizorki, komputerki, komóreczki i poliski ubezpieczeniowe. Czasem bawią się z koleżankami w dom, ale krótko, bo im się nudzi. Nie chcą mieć dzieci, ponieważ źle znoszą konkurencję. Po rozwodzie z ulgą wracają do mamy. Biorą kredyciki, których później nie potrafią spłacić. Wzorem pana premierka grają z kolegami w piłeczkę.

Ktoś powie, że jestem niesprawiedliwy, bo życie umieszcza nas w różnych sytuacjach, niekiedy dramatycznych. W porządku. Jednak gra komputerowa „Wiedźmin 2” nikogo nie stawia pod ścianą. Jak więc wytłumaczyć jej popularność wśród facetów w średnim wieku? Od chwili wejścia na rynek tego wiekopomnego dzieła na wszelkich forach internetowych toczy się wiedźmińska debata z udziałem trzydziesto-i czterdziestolatków, dyrektorów i specjalistów, dziennikarzy i prawników, policjantów i złodziei. Okazuje się, że wszyscy oni od lat w pracy lub po godzinach sterują animowanymi postaciami, nie widząc w tym nic głupiego, ani – tym bardziej – niemoralnego. Przeciwnie: są w stanie odwoływać się do swoich zabawkowych idoli w dyskusjach o polityce czy kulturze.

Mniejsza o „singli” z wyboru, bo ci infantylizm mają we krwi. Ale co myśleć o żonatych i dzieciatych kolegach, którzy łączą granie na kompie z czytaniem Platona? Zwykle zaczynają od niewinnego popisu: – Daj no, dziecko, ten joystick, tatuś pokaże ci, jak się strzela. Taka postawa nie jest pozbawiona pewnego uroku. Żony lubią od czasu do czasu dostrzec w swoim mężczyźnie chłopca, którym można się zaopiekować. Gorzej jeśli chłopiec, zamiast z powrotem stać się mężem, kupuje sobie playstation i dziesięć gier w pakiecie. Na początek. Stopniowo wirtualny świat zaczyna kształtować jego sposób myślenia i wpływać na relacje rodzinne. Wyobraźnia karleje do rozmiarów karty pamięci.

Każdy flirt z popkulturą wiąże się z ryzykiem. Gdy w towarzystwie mówi się o muzyce, większość z nas lubi pochwalić się młodzieńczą fascynacją. Sypiąc jak z rękawa tytułami singli Depeche Mode czy innego Duran Duran, wydajemy się sobie bardziej elastyczni i młodzi duchem. A przy tym głęboko autoironiczni, bo przecież sięgamy do epoki retro. Niektórym to życie w cudzysłowie tak przypada do gustu, że na stałe wracają do świadomości new romantic. Rekonstruują kolekcję płyt, zakładają muzycznego bloga i czują się młodsi o dwadzieścia lat. Oczywiście puszczają przy tym oko do gawiedzi, sygnalizując, że są już dorośli, mądrzejsi niż kiedyś, a ironiczna podróż w czasie pozwala im nabrać dystansu do siebie. Sęk w tym, że przy okazji dystansują się wobec realnego świata, który – zwłaszcza w sytuacjach granicznych – wymaga powagi i odpowiedzialności.

Wielu z nas dało sobie wmówić, że popkultura jest po prostu nowocześniejszą formą kultury i może stać się miejscem uprawy wartości. Są autorzy, którzy chcą za jej pośrednictwem nawiązać dialog z wyobcowanymi odbiorcami. Swoje piosenki nasycają słowami Ewangelii, powieści fantastyczne wątkami historycznymi, a postmodernistyczne kwartalniki ideami sprawiedliwości społecznej, neomesjanizmu, konserwatyzmu albo republikanizmu. Niestety, bez zakorzenienia w realnym świecie idee te są jedynie elementami popkulturowej układanki, lanserskimi hasłami bez pokrycia. Ich fikcyjny charakter został dramatycznie obnażony przez tragedię 10 kwietnia 2010 roku i jej konsekwencje w życiu społecznym. Większość podstarzałych chłopców z mojego pokolenia nie zauważyło związku tych wydarzeń z głoszonymi przez siebie hasłami. Zamiast zjednoczyć się z cierpiącymi ludźmi, pozostali w swoim sztucznym raju, w medialnej wspólnocie graczy, masek i wirtualnych misji, które należy wypełnić, żeby przejść na wyższy poziom rozgrywki. Popkultura kolejny raz okazała się szatańskim systemem zniewolenia, szczelnym kloszem, odgradzającym od prawdy, powagi i współczucia.

Znacznie więcej zaangażowania wykazali ci, którzy stosunkowo niedawno przekroczyli wiek męski. To z pokolenia dwudziestolatków wyrośli autentyczni obrońcy prawdy i wolności, solidarni z babciami w moherowych beretach i weteranami polskich batalii o niepodległość. To w nich, wychowanych w świecie popkultury, odezwał się głód męstwa, odwagi, odpowiedzialności, życia na serio. W obliczu jednej z największych tragedii w historii Polski spakowali zabawki do kartonów lub sprzedali je na Allegro. Ze zniczami i biało-czerwonymi flagami wyszli na ulice, zaczęli odwiedzać cmentarze i gromadzić się pod pomnikami poległych za ojczyznę. Nie interesuje ich neomesjanizm bez Smoleńska, idea sprawiedliwości społecznej bez biednych i poniżonych, a chrześcijaństwo bez żywego Chrystusa, który uobecnia się nie w świecie idei, lecz pośród ludzi i ich realnych dramatów. Mam nadzieję, że dzięki temu doświadczeniu dzisiejsi „piękni dwudziestoletni” do końca życia będą gotowi służyć Polsce w trudnych momentach jej historii. I nigdy nie staną się niewolnikami popkultury, jak niektórzy moi rówieśnicy – żałośni, pielęgnujący na przeoranych zmarszczkami twarzach błazeńskie uśmiechy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.