Poeta pieluch i pielgrzymek

Szymon Babuchowski

Ernest Bryll szczególnie upodobał sobie w poezji motyw pielgrzymowania, w którym do Boga zbliżamy się zawsze przez drugiego człowieka – zwłaszcza wtedy, gdy nas „uwiera”.

Poeta pieluch i pielgrzymek

Dziś w nocy zmarł Ernest Bryll. Zmarł spokojnie, w swoim domu, w otoczeniu rodziny. Więc smutek płynący z tej wiadomości łączy się jednak z pewnym rodzajem ukojenia – że było to łagodne przejście na drugi brzeg. To zresztą bardzo pasuje do jego postaci. Niemal od samego początku wplatający w swoją poezję wątki chrześcijańskie, miał w sobie głęboką wiarę w Boże miłosierdzie. W ostatnim wywiadzie, jaki z nim przeprowadziłem (było ich co najmniej cztery, a każdy był dla mnie jak rekolekcje), zapytałem go, czy nie boi się, że Bóg wypomni mu kiedyś jego stare grzechy. Odpowiedział wtedy ze spokojem: „Od wypominania to bywają czasami koledzy czy rodzice. A On nie jest od tego – właśnie na tym polega ta niezwykłość. On nas rozumie. Wie, co w nas jest dobre, a co złe, i dlaczego to wszystko się stało”.
Był jednym z niewielu artystów, którzy umieli dostrzec i ocenić swoje dawne błędy: „Czasami się szło – nie w poezji, ale w życiu – na jakieś układy. Może nie były to straszne rzeczy, niemniej jednak czasem o czymś się zamilczało, żeby coś zyskać innego” – wspominał w innej z naszych rozmów. Z tych „układów” zresztą odważnie wycofał się, odmawiając poparcia stanu wojennego, a niedługo później za wystawienie w jednym z warszawskich kościołów dramatu „Wieczernik” stracił funkcję kierownika literackiego Zespołu Filmowego Oko.


Jako poeta szczególnie upodobał sobie motyw pielgrzymowania, w którym do Boga zbliżamy się zawsze przez drugiego człowieka  – zwłaszcza wtedy, gdy nas ów bliźni „uwiera”. „Bo my się ucieramy socjalnie. Musisz dochodzić do tej relacji z Bogiem z tą przeszkadzającą trudnością, wśród innych. O to właśnie chodzi: by wydobyć z siebie i z innych to coś więcej, co przekracza tę niechęć” – twierdził. Dlatego sacrum w jego utworach jest tak blisko codzienności – w wierszach bożonarodzeniowych Ernest Bryll pokazuje wieczność ubraną w niemowlęce pieluchy, a na Wielkanoc myje się w tej poezji okna, żeby – jak mówił w jednym z naszych wywiadów – „zobaczyć innych, którzy zresztą też myją okna, żeby z kolei nas zobaczyć”.


Sam potrafił dostrzec innych, także nas, dużo młodszych piszących. Niezwykle serdeczny, życzliwy, przy spotkaniach skracający dystans, od razu przechodzący na „ty”, mimo różnicy wieku przekraczającej cztery dekady. Świetny gawędziarz, którego można było słuchać godzinami. Wierzę, że jeszcze kiedyś sobie siądziemy przy stole i pogadamy. Do zobaczenia, Ernest.