Wielki kłopot z małą Mołdawią

Maria Przełomiec

|

GN 11/2024

publikacja 14.03.2024 00:00

Powrót Mołdawii w rosyjską strefę wpływów byłby przegraną dla nas wszystkich. Czy Rosja odważy się zająć nie tylko Naddniestrze, ale też całą Mołdawię?

Nieoficjalna granica między Mołdawią i Naddniestrzem w mieście Rybnica. Nieoficjalna granica między Mołdawią i Naddniestrzem w mieście Rybnica.
henryk przondziono /foto gość

Wielkie kłopoty w małym Naddniestrzu – tak Jack Detsch, komentator Foreign Policy, zatytułował artykuł poświęcony ostatnim wydarzeniom w niewielkiej samozwańczej republice leżącej na terytorium Mołdawii, na lewym brzegu Dniestru, przy granicy z Ukrainą. Z kolei polscy analitycy oraz mołdawskie władze apelują, by nie siać niepotrzebnej paniki, bo Rosja nie jest w stanie otworzyć kolejnego frontu, w dodatku na terytorium, z którym nie graniczy. Coraz bardziej dąży natomiast do zdestabilizowania sytuacji w podążającej na zachód Mołdawii.

Skąd wzięło się Naddniestrze?

Przypomnijmy, że ten będący de iure częścią Republiki Mołdawii region oderwał się od tego państwa w 1991 roku, trzy miesiące po tym, gdy Kiszyniów ogłosił niepodległość. Na terenie zdecydowanie bardziej zsowietyzowanym niż pozostała część kraju (Naddniestrze było w granicach ZSRS już od 1924 roku) powstała wówczas, przy walnym wsparciu Moskwy, samozwańcza tzw. Naddniestrzańska Republika Mołdawii, deklarująca chęć pozostania w Związku Sowieckim. W 1992 roku to właśnie rosyjska interwencja zakończyła kilkumiesięczną wojnę pomiędzy usiłującym przywrócić integralność terytorialną państwa Kiszyniowem a zbuntowanym Tyraspolem. Powstało wówczas nieuznawane przez świat parapaństwo – z własnym rządem i walutą, a także stacjonującym tam do dzisiaj kontyngentem ok. 1500 rosyjskich żołnierzy, w ramach tzw. sił pokojowych, strzegących ogromnych zapasów broni i amunicji z czasów sowieckich. Źródła mołdawskie szacują te składy na 22 tys. ton, co czyni z Naddniestrza największy magazyn sowieckiej amunicji w Europie Wschodniej.

Obecny szef mołdawskiej dyplomacji Mihai Popsoi uspokaja, że wartość bojowa zarówno samego składowiska, jak i pilnujących go żołnierzy jest niewielka. Broń przechowuje się w nie najlepszych warunkach, a „pokojowy” kontyngent z powodu wojny na Ukrainie nie był wymieniany od co najmniej dwóch lat (niektóre źródła twierdzą, że od 2015 roku).

Moskwa „od zawsze” wykorzystywała Naddniestrze do destabilizowania sytuacji w Mołdawii, zwłaszcza w okresach dochodzenia tam do władzy prozachodnich sił, jednak ryzyko rozpalenia na nowo naddniestrzańskiego konfliktu wydawało się niewielkie. Także ze względu na zakrojoną na szeroką skalę wymianę handlową pomiędzy Mołdawią a zbuntowaną enklawą (nota bene ponad połowa naddniestrzańskiego importu pochodzi z UE, udział Rosji gwałtownie spadł i wyniósł zaledwie 11 proc. – to dane Ośrodka Studiów Wschodnich).

Kto kogo dusi

Tymczasem w styczniu, starający się o wejście do Unii Europejskiej, Kiszyniów podjął decyzję uderzającą właśnie w handlowe interesy Naddniestrza. Mołdawskie władze nałożyły cła na import i eksport z samozwańczej „republiki”. W ten sposób starały się przywrócić chociażby częściową kontrolę nad zdominowaną przez szarą strefę gospodarkę zbuntowanego regionu. Chodziło także o zintegrowanie tego terenu z mołdawskimi sieciami gazowymi i energetycznymi, co oznacza odcięcie mocno subsydiowanych rosyjskich dostaw gazu dla pewnych naddniestrzańskich odbiorców. Jednym słowem decyzja Kiszyniowa uderzyła zarówno w powstałe dzięki Kremlowi fortuny miejscowych oligarchów, jak i rosyjskie wpływy.

Oczywiście wywołało to ostrą reakcję samozwańczych oraz Moskwy. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa stwierdziła, że Mołdawia próbuje gospodarczo „zdusić” Naddniestrze. Siergiej Ławrow, szef Zacharowej, wyraził zaniepokojenie losem zamieszkujących Naddniestrze 200 tys. rosyjskich obywateli i zapewnił, że Moskwa „nie pozwoli, by padli oni ofiarą kolejnej awantury Zachodu”, a lokalny lider Wadim Krasnosielski oskarżył Kiszyniów o „ludobójstwo”, „zniszczenie gospodarki” oraz „łamanie praw człowieka i wolności w Naddniestrzu”.

W rezultacie doszło do czegoś, co New York Times porównał do „kremlowskiej gry salonowej poprzedzającej inwazję Rosji na Ukrainę na pełną skalę”, czyli zwołania przez Krasnosielskiego na 28 lutego nadzwyczajnego posiedzenia Kongresu Deputowanych Ludowych wszystkich szczebli. Zgromadzenie, które zebrało się po raz pierwszy od 18 lat przyjęło uchwałę wzywającą rosyjską Dumę Państwową do „wdrożenia środków mających na celu obronę Naddniestrza w obliczu rosnącej presji ze strony Mołdawii”. W odczytanej podczas zjazdu deklaracji zaapelowano także do Parlamentu Europejskiego, by zapobiegł – jak to określono – naciskom ze strony Mołdawii i „naruszaniu praw i wolności” lokalnych mieszkańców. Podobne apele skierowano do Sekretarza Generalnego ONZ, Parlamentu Europejskiego i Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Atmosferę dodatkowo podgrzewał fakt, że nadzwyczajny zjazd miał miejsce na dzień przed corocznym orędziem Władimira Putina, wygłaszanym przed połączonymi izbami rosyjskiego parlamentu. Rodziło to obawy, że rosyjski przywódca przed wyborami zechce pochwalić się przyłączeniem kolejnego obszaru.

Niepotrzebna panika?

Jak jednak zauważył cytowany na początku Jack Detsch, Putin przynęty nie chwycił. „Zagroził użyciem broni nuklearnej, jeśli państwa zachodnie postawią nogę na Ukrainie, o Naddniestrzu jednak w ogóle nie wspomniał”. Z kolei inni obserwatorzy mołdawskiej sceny politycznej zwrócili uwagę, że separatystyczne władze Naddniestrza co najmniej trzy razy w ciągu ostatnich dwóch lat apelowały do Moskwy o pomoc. Nie wspominając już o „referendum” z 2006 roku, w którym 97,2 proc. mieszkańców poparło przyłączenie regionu do Rosji. W zawiązku z tym, jak stwierdziła ambasador Republiki Mołdawii w USA, Viorela Ursu, media zupełnie niepotrzebnie wszczęły przed 28 lutego panikę informacyjną, mniej lub bardziej świadomie wpisując się w rosyjskie próby wpłynięcia na zbliżające się mołdawskie wybory prezydenckie i parlamentarne.

Realna groźba zajęcia Naddniestrza przez Rosję mogła pojawić się dwa lata temu, w momencie wszczęcia pełnoskalowej wojny z Ukrainą. Przypomnijmy, że rosyjskie plany z 2022 roku przewidywały szybkie zajęcie m.in. Odessy, czyli terenów graniczących z Naddniestrzem, które wówczas bez problemu włączono by w rosyjskie granice. Powstrzymanie marszu Rosjan przez ukraińskie siły skutecznie zniweczyło te zamiary. Inna sprawa, że Moskwa nie rezygnuje z planów zabrania Kijowowi czarnomorskich wybrzeży i portów. O konieczności odsunięcia Ukrainy od Morza Czarnego przekonywał, np. niedawno w piśmie „Rosja w Globalnej Polityce”, znany kremlowski politolog Siergiej Karaganow. Niestety, wobec ciągnących się już trzeci miesiąc problemów z dostawami zachodniej broni dla Kijowa, nie można wykluczyć podobnego scenariusza.

Celem cała Mołdawia?

W tej chwili jednak bezpośrednim celem Moskwy jest nie tyle Naddniestrze, co cała Mołdawia i to o nią chodziło w naddniestrzańskim zamieszaniu. Jak już wspomniałam, Kreml niejednokrotnie wykorzystywał tę samozwańczą republikę do hamowania prozachodnich dążeń Kiszyniowa. Teraz pojawia się okazja. W ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy czekają Mołdawię wybory – jesienią tego roku prezydenckie, być może połączone z referendum w sprawie wejścia kraju do UE, a w drugiej połowie 2025 r. – parlamentarne.

5 marca szef mołdawskiej Służby Informacji i Wywiadu (SIS), Alexandru Musteață, poinformował, że Kiszyniów posiada dowody „bezprecedensowo intensywnych” działań Rosji zamierzającej mocno ingerować w mołdawskie wybory. Celem ma być „skompromitowanie procesu integracji Mołdawii z UE, podważenie demokratycznych wartości i utrzymanie kraju w rosyjskiej strefie wpływów”. W przedstawionym przez SIS raporcie opisano strategię opartą na „intensywnym wykorzystaniu mediów społecznościowych, takich jak Telegram, w celu wsparcia prorosyjskich polityków mołdawskich, podsycaniu problemów politycznych i gospodarczych, zachęcanie do antyrządowych protestów i napięć mających wywołać niesnaski na tle narodowościowym”. Tutaj Kreml może wykorzystywać nie tylko Naddniestrze, ale także autonomiczną Gagauzję. Tym bardziej że na tym zamieszkałym przez prawosławną ludność turkojęzyczną terytorium dominują prorosyjskie nastroje. Zeszłoroczne wybory samorządowe wygrał tutaj Jewgienij Gucul, członek prorosyjskiej, zdelegalizowanej partii Szor. Jej działacze grożą, że za przykładem Tyraspola zorganizują w Gagauzji kongres i zaapelują nie tylko do Rosji, ale także do Turcji o obronę regionu przed Kiszyniowem.

Najbiedniejszy kraj Europy

Kolejnym zagrożeniem wymienionym przez Alexandru Musteață jest stosunkowo silny prorosyjski obóz polityczny w Mołdawii. Chodzi o wspomnianą partię Szor, skazanego na 15 lat za przestępstwa finansowe oligarchy Ilana Szora. Sam Szor przebywa za granicą, ale – zdaniem Musteață – może stać się centralną postacią prowadzonej przez Rosję kampanii. Szorowi, już po ucieczce do Izraela, czyli jesienią 2022 roku, udało się zorganizować w Kiszyniowie wielotysięczny protest przeciwko podwyżce cen gazu, nota bene sprowokowanej przez rosyjski Gazprom, wówczas monopolistę na mołdawskim rynku energetycznym. To, że obecnym, prozachodnim rządom udało się uniezależnić kraj od rosyjskich dostaw jest wielkim osiągnięciem, tyle że Mołdawia ciągle pozostaje najbiedniejszym krajem Europy. Problemy gospodarcze i rozczarowanie zbyt wolnym tempem reform wprowadzanych przez prozachodnią prezydent Maię Sandu oraz jej – mającą zdecydowaną większość w parlamencie – partię PAS (Partia Akcji i Solidarności) sprawiły, że ugrupowanie to w sondażach przegrywa z prorosyjskim blokiem socjalistów i komunistów. Władze w Kiszyniowie za wielki sukces uznały nadanie Mołdawii statusu kandydata do UE, jednak przyszłość tego kraju ciągle nie jest przesądzona. Powrót Mołdawii w rosyjską strefę wpływów byłby przegraną nas wszystkich. I to właśnie jest prawdziwy wielki kłopot.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.