Przezwyciężyli lęki i „dali radę”. Maja z zespołem Downa dostała wspaniałą rodzinę

Karol Białkowski

|

GN 11/2024

publikacja 14.03.2024 00:00

Czy to normalne, by na własne życzenie utrudniać sobie życie? Rezygnacja z komfortu może dać niesamowite szczęście i pozwolić na odkrycie zupełnie nowych pokładów miłości.

Dorota, Sławek i ich dzieci nie wyobrażają sobie dziś życia bez Mai. Dorota, Sławek i ich dzieci nie wyobrażają sobie dziś życia bez Mai.
archiwum prywatne

Maja swoje pierwsze trzy miesiące życia spędziła w szpitalu. Urodziła się z zespołem Downa i z wymagającą pilnej operacji kardiochirurgicznej wadą serca. Biologiczni rodzice tego nie udźwignęli i zdecydowali się pozostawić swoją córkę pod opieką lekarzy. Do rodziny zastępczej miała trafić tylko „na chwilę”, ale została „na zawsze” i jest oczkiem w głowie nie tylko swoich nowych rodziców – rozkochała w sobie również, początkowo sceptycznie nastawionych, brata i siostrę.

Lęki wyleczone

Dorota i Sławek są małżeństwem sukcesu. Komfort życia na wysokim poziomie – stabilna sytuacja ekonomiczna, dwoje wspaniałych, nastoletnich dzieci, wspólnota. Życie domowe, zawodowe i duchowe w pełni zagospodarowane. – W pewnym momencie byliśmy już na takim etapie, że coraz częściej zaczęło się pojawiać pytanie: „Co dalej z czasem, który mamy?” – wspomina Sławek. Wyjaśnia, że decyzja o tym, by zamiast go marnować na seriale czy inne rozrywki, dać go komuś potrzebującemu, dojrzewała przez lata. – Jestem przekonany, że Bóg nas do tego przygotowywał – przekonuje. W jaki sposób? Dorota wspomina, że myśląc o swoich dzieciach, bardzo skupiali się na tym, by były zdrowe. – Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale my nie mieliśmy w sobie otwartości na jakąkolwiek chorobę wrodzoną czy niepełnosprawność – mówi. Ciężko przechodziła zwłaszcza pierwszą ciążę. – Była zagrożona i musiałam przez wiele tygodni leżeć. Z drugą było już trochę lepiej, ale również nie było kolorowo. Zapewne to spowodowało, że konsultowaliśmy się u najlepszych lekarzy i dbaliśmy o szczegółową diagnostykę. Robiliśmy wszystko, by mieć pewność, że dzieci będą zdrowe – tłumaczy. Do tego doszły jeszcze doświadczenia znajomych, którzy stracili dzieci w okresie prenatalnym. – Tak bardzo się baliśmy, że uznaliśmy, iż nie chcemy ryzykować, i nie zdecydowaliśmy się na powiększenie naszej rodziny.

Lata jednak leciały. Gdy syn i córka stali się bardziej samodzielni, Dorota podjęła pracę na stanowisku administracyjnym w hospicjum dla dzieci. Sytuacja finansowa rodziny była bardzo dobra. Stać ich było na porządne wakacje i spontaniczne wyjazdy weekendowe na drugi koniec Polski. – Praca w hospicjum to był taki decydujący moment, który zaczął zmieniać mnie, a potem również męża. Poznałam lekarzy, ale też rodziny z ciężko chorymi dziećmi. Zobaczyłam, jakie mają problemy. One były jeszcze wyraźniejsze w czasie pandemii – podkreśla. Małżonkowie wiele rozmawiali i wspólnie zdecydowali, że chcą czegoś więcej. Skoro Bóg błogosławił im dostatnim życiem, uznali, że ten dar jest po to, by dzielić się nim z innymi. – Tak się złożyło, że wśród naszych bliskich znajomych jest lekarz neonatolog, która wielokrotnie opowiadała o ogromnym zapotrzebowaniu na rodziny zastępcze specjalistyczne, czyli takie, które mogłyby się zająć małym niepełnosprawnym dzieckiem w momencie, gdy już nie ma potrzeby, aby przebywało w szpitalu, a jeszcze nie zakończyła się procedura adopcyjna do nowej rodziny. Uznaliśmy, że mamy przestrzeń, zasoby i chęci do tego, by podjąć się takiego zadania. – Pan Bóg nas po prostu przygotowywał. Pozwolił wyzbyć się lęku i przyjąć trzecie dziecko – mówi Sławek.

Ona pochodzi od Boga

Wymogiem dołączenia do grona rodzin zastępczych jest ukończenie odpowiedniego kursu przygotowawczego. Potem trzeba być po prostu w gotowości. Na przeszkodzie stanęły ograniczenia pandemiczne. – Musieliśmy czekać bardzo długo, a kiedy dowiedzieliśmy się, że kurs ma ruszyć, to przyszedł jeden z najważniejszych SMS-ów w naszym życiu. Napisała wspomniana pani doktor. Pytała, czy mimo iż nie ukończyliśmy kursu, chcemy zostać rodziną zastępczą dla małego dziecka. Odpowiedziałam: „Nawet dziś” – opowiada Dorota. Zadzwoniła pod otrzymany numer do pani z ośrodka adopcyjnego. – Bardzo ucieszyła się z deklaracji. To był piątek po południu, a umówiliśmy się na spotkanie już w poniedziałek. Musiałam jeszcze tylko powiedzieć mężowi… – wspomina. Sławek był trochę zaskoczony, ale po chwili powiedział krótkie, ale wymowne: „damy radę”.

Małżonkowie przyznają, że utwierdzeniem w decyzji było słowo Boże. Najpierw w niedzielę. – Nie poszliśmy akurat razem do kościoła. Na Eucharystii, na której ja byłem, padły słowa o tym, że nasze bogactwa i komfort są niczym, a liczy się to, co zrobimy dla drugiego człowieka. Taką dostałem odpowiedź na tę sytuację – opowiada Sławek. Natomiast wszelkie wątpliwości Doroty rozwiane zostały dzień później. – To było już po spotkaniu z panią z ośrodka. Wpadłam spóźniona na Mszę św., a tam fragment Ewangelii wg św. Łukasza: „Każdy, kto by takie dziecko przyjął w moje imię, Mnie przyjmuje”. Napisałam w swoim notatniku: „…a ja w drzwiach i wiem, że to tylko do mnie, do nas. Już mam pewność, że ona pochodzi od Ciebie, Panie” – dodaje.

Procedura kwalifikacji danej rodziny, poza kursem, obejmuje ocenę warunków lokalowych, zebranie wielu zaświadczeń urzędowych i testy psychologiczne. Zaznaczono, że jeśli wszystkie dokumenty ogarną sprawnie, to już po kilku dniach będą mogli dziecko zabrać do domu. Dowiedzieli się też o nim więcej, a zwłaszcza o tym, że ma zespół Downa i operacyjną wadę serduszka. – W czwartek wieczorem dostaliśmy sygnał, że przeszliśmy pozytywnie całą procedurę, a w piątek po południu mieliśmy przyjść do szpitala po dziewczynkę. Wszystko trwało tydzień – wspomina. Zostało im tylko szybkie ogarnięcie wyprawki. Wystarczyło poświęcić trochę czasu na zakupy na portalach sprzedażowych i w kilka godzin wszystko już mieli skompletowane.

Sławek podkreśla, że wzrastając w wierze, starali się z żoną odkrywać, czego od nich oczekuje Bóg. Przywołuje też jedną ze swoich rozmów, które miały decydować o późniejszym przysposobieniu. – Zadzwoniła do mnie pani psycholog, by zweryfikować wypełniane dokumenty potrzebne do rozprawy sądowej. Zapytała: „Dlaczego pan chce podjąć się opieki nad tym dzieckiem?”. Odpowiedziałem: „Jestem osobą wierzącą. Kiedyś mnie Pan Bóg zapyta o to, co zrobiłem dla tej dziewczynki, o której wiedziałem, że jest już dłuższy czas w szpitalu i potrzebuje pomocy. I co ja Mu odpowiem? Że wolałem oglądać seriale?”. Pani nie miała więcej pytań. Takie sytuacje utwierdzały nas w przekonaniu, że to nasze postanowienie nie jest z nas, a jest wolą Bożą.

A jak zareagowały dzieci? Dorota przyznaje, że zwłaszcza starsze, 13-letni wówczas syn Karol, było bardzo sceptyczne. – Karol był raczej na nie, ale uspokoiło go to, że to tylko „na chwilę”. Jedenastoletnia Zuzia nie miała takich wątpliwości. Poruszający był niedzielny poranek po tym, gdy Maja była już z nami. Dwie noce i jeden dzień wystarczyły, by Karol powiedział: „Gdybym wiedział, że ona jest tak słodziutka, to od razu bym się zgodził” – mówi ze wzruszeniem.

Miłośćszybko rośnie

Radość szybko została zmącona niepokojem. Dziewczynka miała przecież problemy z serduszkiem. Zaledwie po kilku dniach mieli zgłosić się na diagnostykę kardiologiczną poprzedzającą planowaną operację. Trwało to trzy dni. – Gdy byłam z Mają w szpitalu, moje serce przestało działać zadaniowo, wypełniło się pełnią miłości macierzyńskiej. To było coś niesamowitego – dzieli się swoimi emocjami Dorota. Po kilku kolejnych dniach przyszedł czas na zabieg. Wszystko miało pójść dość gładko, ale kolorowo wcale nie było. – Najpierw musieliśmy poczekać na poprawę wyników i opanowanie przeziębienia. Operacja odbyła się z opóźnieniem, potem miała miejsce intensywna terapia, były też dwie nieudane próby rozintubowania. Niestety, Maja nie podejmowała samodzielnie oddychania. Nie mogłam spać spokojnie i czuwałam w dyżurce z pielęgniarkami – wspomina trudny czas. Potem przyplątało się jeszcze zapalenie płuc. W sumie dwa tygodnie hospitalizacji. Dorota przyznaje, że ciężar na sercu potęgował brak możliwości odwiedzin na oddziale, a tym samym spotkania z mężem i dziećmi. Był jednak i plus. – To był czas budowania emocjonalnej więzi z Mają. Po powrocie do domu już wiedziałam, że nie będę w stanie oddać jej przyszłej rodzinie adopcyjnej – wspomina. Sławek natomiast podszedł do sprawy zdroworozsądkowo. Tłumaczył żonie, że ktoś na tę dziewczynkę czeka. Wyjaśniał, że przecież decydowali się tylko na czasową opiekę. – Wtedy mu powiedziałam: „Ja jestem w niej tak zakochana, że nie jestem w stanie jej odłożyć nawet do łóżeczka. Moja miłość do niej niczym się nie różni od tej, którą czuję do moich biologicznych dzieci, i nie ma znaczenia, że znam ją zaledwie od kilku tygodni” – dodaje. Sławka po raz kolejny nie trzeba było długo przekonywać. Dzieci również nie wyobrażały sobie już życia bez Mai. – Kochają ją bardzo i opiekują się nią. Widzimy też, jak się zmienili po tym, gdy zostali starszym bratem i starszą siostrą – opowiada.

Ostatecznie małżeństwu nie udało się zdobyć ani uprawnień rodziny zastępczej, ani adopcyjnej. – Niestety, nie ruszały kolejne edycje kursów ze względu na brak chętnych. Czekaliśmy, aż zbierze się odpowiednio liczna grupa. Na to się jednak nie zapowiadało. Zostaliśmy mimo to odpowiednio pokierowani i, nie spełniając warunków formalnych, sami złożyliśmy wniosek o przysposobienie. W grudniu dokumenty trafiły do sądu, a już pod koniec lutego odbyła się rozprawa. Pani sędzia, kierując się dobrem dziecka, uznała nasz wniosek za zasadny. W ten sposób zostaliśmy pełnoprawnymi rodzicami Mai – dodaje.

Prawne rzeczy są już uregulowane, ale przed rodziną wciąż wiele wyzwań. Dziewczynka mimo swoich 20 miesięcy nie chodzi i nie mówi zbyt wielu słów. – W przypadku dzieci z zespołem Downa na wszystko potrzeba trochę więcej czasu. Rehabilitujemy się od poniedziałku do soboty, mamy też ćwiczenia logopedyczne. To nie jest jednak żaden problem, widzimy postępy. Wierzę, że kiedyś będzie samodzielna. A my jesteśmy szczęśliwi – puentuje potrójna mama.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.