Kard. Ryś o Stanisławie Leszczyńskiej: Szła za nakazem sumienia, niezależnie od obiektywnej skuteczności jej działań

GN 10/2024

publikacja 07.03.2024 00:00

– Świeccy, zwyczajni, a niezwyczajni, mogą być najlepszym osobowym wzorem dla nas wszystkich – mówi kard. Grzegorz Ryś na zakończenie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej.

Kard. Ryś o Stanisławie Leszczyńskiej: Szła za nakazem sumienia, niezależnie od obiektywnej skuteczności jej działań Maciej Billewicz /PAP

Agata Puścikowska: Kończy się etap diecezjalny procesu beatyfikacyjnego sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej – położnej, która w czasie II wojny światowej przyjmowała porody w Auschwitz-Birkenau. Kiedy Ksiądz Kardynał zetknął się z tą postacią?

Kard. Grzegorz Ryś:
Wydaje mi się, że jeszcze w seminarium. W każdym razie dość dawno. I przyznam, że wówczas jej postać nie wywołała we mnie jakiegoś wstrząsu. Oczywiście zapamiętałem ją, bo nie sposób jej nie zapamiętać, ale nie uruchomiła mnie do jakiegoś szczególnego działania.

Nie ten czas?

Możliwe. Poza tym wówczas mieszkałem i pracowałem w Krakowie i w naturalny sposób bardziej skupiałem się na poznawaniu wielkich ludzi stamtąd, w tym kobiet – heroicznych postaci związanych z II wojną światową. Stanisławę Leszczyńską zacząłem poznawać, gdy zostałem metropolitą łódzkim – a ona pochodziła z Łodzi, przed wojną i po wojnie tutaj pracowała. I ręczę, że to postać wielka, którą warto rozpatrywać na wielu płaszczyznach. W Łodzi wśród kandydatów na ołtarze (na przykład księży męczenników z czasu II wojny światowej) mamy kilka osób świeckich, m.in. Wandę Malczewską czy właśnie Stanisławę Leszczyńską. A we mnie głęboko siedzi taka myśl: to świeccy, zwyczajni, a niezwyczajni, mogą być najlepszym osobowym wzorem dla nas wszystkich.

Proces Leszczyńskiej rozpoczął się w 1992 roku, a pierwszy etap kończy się po 32 latach. Długo trwał...

Długo, ale ten czas był potrzebny. Trzeba było powołać nową komisję historyczną, złożoną z bardzo kompetentnych i rzetelnych badaczy, którzy musieli mieć czas i przestrzeń do przepracowania co najmniej kilku ważnych kwestii. Bez tego niemożliwe byłoby zamknięcie tego etapu procesu.

Chodziło na przykład o 3 tys. uratowanych dzieci? Leszczyńska podawała tę liczbę, a byli tacy, którzy zarzucali jej... nieścisłość (delikatnie rzecz ujmując).

Komisja faktycznie mierzyła się i z tym tematem. Czy Leszczyńska uratowała 3 tys. dzieci, czy więcej, czy mniej… Obecnie wiemy, że ze względu na okoliczności historyczne, społeczne, brak danych z obozu, nie jesteśmy w stanie określić z absolutną pewnością, ile to było dzieci. Po prostu są rzeczy, których nie da się ustalić do końca. I nie jest to zarzut, który dyskredytuje tę postać.

Rodzina sługi Bożej, w tym synowie, twierdziła, że jeśli mama tak mówiła, znaczy, że tak było. Bo zawsze mówiła prawdę...

A historycy z Muzeum Auschwitz sami podkreślają wagę relacji składanych po wojnie przez więźniów, którzy przeżyli. Więc i to, co pisała Leszczyńska, wiele lat po wojnie, jest ważnym źródłem. I nie mamy podstaw, by to podważać. Co nie zmienia faktu, że ta kobieta w obozie koncentracyjnym, na własną prośbę, codziennie ryzykując życie, przyjmowała porody i ratowała kobiety oraz ich dzieci przed śmiercią. Komisja historyczna była potrzebna również po to, by w kompetentny sposób skomentować pewne kalki, które funkcjonują w kontekście Leszczyńskiej i jej obecności w Auschwitz. Taką kalką, wokół której narosło wiele legend, jest chociażby rozmowa położnej z dr. Mengele. Osoby interesujące się Stanisławą Leszczyńską z grubsza można było podzielić na takie, które stanowczo twierdziły, że rozmowa się odbyła, i na takie, które (ponad wszelką wątpliwość) twierdziły, że to nie było możliwe. A to są kwestie, których nie da się obecnie łatwo zakwestionować czy potwierdzić. Rozmowa, w której Leszczyńska twardo i stanowczo mówi Mengelemu, że „dzieci nie wolno zabijać”, mogła mieć miejsce. Mogło być też tak, że te słowa wypowiadała w innych okolicznościach i w stosunku do innych osób. W obu przypadkach pewne jest jedno: ona żyła i działała w myśl tych słów. W czasie pracy przed wojną, po wojnie i w samym środku dramatu wojny, w obozie zagłady.

Po wyzwoleniu przez długi czas nie opowiadała o swoich doświadczeniach. Z powodu traumy?

Raczej nie. Lata spędzone w obozie to oczywiście trudne, dramatyczne przeżycia. Jednak nie opowiadała o nich, bo – jak potem podkreślała – nie chciała budzić nienawiści do Niemców, rozdrapywać powojennych ran wśród ludzi. Członkowie jej rodziny zgodnie powtarzali i powtarzają, że mimo tego, co wiedziała, czego doświadczyła, nie pozwalała mówić źle o Niemcach! Uważała również ich za... ofiary. Wielkość tej kobiety widać więc także w tym, że miała być przez Niemców skazana na dehumanizację, a wiedziała, czuła, że to sprawcy zbrodni wojennych zostali zdehumanizowani. Nie nienawidziła.

Można tę postać odkrywać na nowo?

Również opierając się na nieznanych, a przynajmniej mało znanych faktach historycznych. Dla mnie pewnego rodzaju zaskoczeniem było to, że w Auschwitz dokonywano aborcji na kobietach również dlatego, by... ratować je przed komorą gazową. Kobiety, które nie były zdolne do pracy, u których widać było ciążę, stawały się niezdolne do ciężkiej pracy, więc eliminowano je. Zatem dla ich „dobra” również wykonywano zabiegi. To była jedna z możliwości. I nie chodzi tu o ocenę, o konfrontację, bo gdzie nam – z perspektywy bezpiecznego salonu – oceniać tamten straszny świat. Po prostu na tym tle jeszcze dobitniej widać, że postawa Leszczyńskiej – obrony matek i dzieci zawsze, za wszelką cenę i do końca – nie była jedyną możliwą opcją. Były inne wybory i niektórzy ich dokonywali. Leszczyńska codziennie ryzykowała swoje życie, życie córki, by przyjmować porody, wspierać matki. Doskonale przecież wiedziała, że ogromna większość z narodzonych dzieci niedługo po porodzie umrze z głodu, wycieńczenia, zimna. Ale umierały godnie, w ramionach matek, a nie były topione. Były godnie przyjęte i ukochane. Ona broniła godności życia, ale i godności umierania. W „Raporcie położnej z Oświęcimia” Leszczyńska opisywała lekarzy w obozie, a tak naprawdę również siebie i swoją postawę. Padają tam takie mniej więcej słowa: „Lekarze ryzykowali własne życie, ratując życie stracone”. Było to w jakiś sposób odkładanie wyroku śmierci, ale to było ważne i warte. Nie mogli się inaczej zachować. Chociaż nie było szansy uratowania większości tych dzieci (część przeżyła!), była szansa zachowania się po ludzku, potraktowania matek po ludzku, przyjęcia ich dzieci na świat po ludzku. Niezależnie od tzw. skuteczności działania.

Skuteczność, sprawczość... – dla wielu wartości ponad wszystko.

Myślimy: jeśli coś jest skuteczne, znaczy, że jest dobre, porządne, wartościowe. Otóż nie zawsze, nie wszędzie. Są inne, dużo bardziej sensowne kategorie oceniania ludzkich działań. Leszczyńska szła za nakazem sumienia, niezależnie od obiektywnej skuteczności jej działań. Ktoś mógłby stwierdzić: „A po co ratować na chwilę? Przecież to dziecko i tak za chwilę umrze”. Ona ratowała właśnie dla tej jednej chwili.

Czego nas, współczesnych, może uczyć Stanisława Leszczyńska?

Pojednania i rezygnacji z łatwych i szybkich ocen – to po pierwsze. Po drugie – wierności sumieniu niezależnie od skuteczności. Trzecia kwestia to oczywiście ochrona życia od narodzin do czasu umierania.

Może się więc okazać... niewygodna na te czasy.

W latach 90., gdy rozpoczynał się proces beatyfikacyjny, też była „niewygodna”. Trudno się dyskutuje ze świadkami. A ona jest świadkiem! My to świadectwo przekazujemy do Rzymu. Jesteśmy przekonani o tym, że Leszczyńska zasłużyła na wyniesienie na ołtarze. Czasy więc są zawsze... niewygodne, ale prawda jest jedna. I w ciągu ostatnich 32 lat udało się niepodważalnie do niej dotrzeć.

Czy rozwija się kult Stanisławy Leszczyńskiej wśród wiernych?

Owszem. W sposób szczególny widać to w środowisku pielęgniarek i położnych. Każdego roku słyszałem przynaglenia z tego środowiska, że trzeba sprawę beatyfikacji prowadzić dalej. Dla wielu kobiet z tego środowiska Leszczyńska jest wzorcem osobowym, ważną postacią, która formuje i buduje ich postawy. W księdze pamiątkowej, o którą sam poprosiłem, a która znajduje się w kościele parafialnym Wniebowzięcia NMP w Łodzi, gdzie spoczywają doczesne szczątki Stanisławy Leszczyńskiej, pojawia się coraz więcej  wpisów świadczących o tym, że wiele osób przyjeżdża specjalnie, by pomodlić się przy jej grobie za jej wstawiennictwem. Wpisują prośby, ale i podziękowania za otrzymane łaski.

Z jakim modelem kobiecości kojarzy się Księdzu Kardynałowi położna z Auschwitz?

Gdy o niej myślę, w jakiś sposób odnajduję słowa Jana Pawła II o geniuszu kobiety. Geniusz kobiety, czyli nastawienie na relację, na drugą osobę, na jej dobro. Taka właśnie była Leszczyńska. Poza tym przychodzi mi do głowy Paweł VI i jego orędzie do kobiet, ogłoszone na koniec Soboru Watykańskiego II. Papież pisał tam, apelował do kobiet, by „ratowały świat przed głupotą mężczyzn”. Bo mężczyźni są gotowi zapalić świat. Kobieta w tym szaleństwie pokazuje, jak ważny jest człowiek. Nawet najmniejszy. 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.