Bohaterowie, bandyci czy anioły? Jak rozmawiać o Żołnierzach Wyklętych?

Gość Niedzielny

publikacja 01.03.2024 07:25

W Narodowym Dniu Żołnierzy Wyklętych o blaskach, cienach i dramatycznej, nierównej walce o wolność, jaką stoczyli z ks. Tomaszem Trzaską, kapelanem Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL rozmawia Wojciech Teister.

Bohaterowie, bandyci czy anioły? Jak rozmawiać o Żołnierzach Wyklętych? Ks. Tomasz Trzaska, Suicydolog, Członek Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym IPiN w Warszawie, Pracownik Instytutu Pamięci Narodowej, Kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Tomasz Gołąb/ Foto Gość

Wojciech Teister: Dlaczego Żołnierze Wyklęci budzą w sporej części społeczeństwa bardzo skrajne emocje: dla jednych są nieskazitelni, dla innych bandytami i zbrodniarzami? Dlaczego wielu ludzi w Polsce nie potrafi rozmawiać o ich historii bez z góry przyjętych tez?

Ks. Tomasz Trzaska: Żeby zrozumieć tę kwestię, dotyczącą niesprawiedliwych ocen zjawiska powojennego podziemia antykomunistycznego musielibyśmy cofnąć się do czasów, w których działali Żołnierze Wyklęci. Trzeba zadać sobie pytanie, kto był ich wrogiem i z kim walczyli? Posłużę się tutaj zestawieniem z Powstańcami Warszawskimi. Dobrze wiemy, że Powstańcy Warszawscy walczyli z niemieckim okupantem oraz ich kolaborantami. Zatem wróg był wyraźnie zewnętrzny. Tę walkę oceniamy jednoznacznie: to byli bohaterowie. Natomiast Żołnierze Wyklęci walczyli z komunistami. A byli to zarówno funkcjonariusze NKWD i innych sowieckich służb, ale nade wszystko funkcjonariusze bezpieki z polskim dowodem osobistym. Byli też ich „terenowi” kolaboranci. Walka z nimi była jednym z nadrzędnych celów działania podziemia antykomunistycznego. Musimy tutaj pamiętać, że ci wszyscy wyżej wymienieni (łącznie z agenturą) mieli swoje rodziny i bliskich. Wszystkie represje dokonywane na utrwalaczach władzy ludowej przynosiły negatywne reperkusje, niekiedy na pokolenia. To jedna z przyczyn takich opinii...

Ale nie jedyna?

Bezpieka prowadziła szereg działań, które miały na celu zniechęcenie ludności do członków podziemia antykomunistycznego po to, żeby zaniechać udzielania im wsparcia. Czyniono to poprzez propagandę, wysyłanie w teren ubeckich grup pozorowanych, które miały podszywać się pod żołnierzy podziemia, ale nade wszystko wprowadzono surowe kary dla tych, którzy takiej pomocy udzielali. Za sam brak donosu, że we wsi stacjonuje oddział partyzancki można było trafić do więzienia na kilka lat. Udzielenie jakiejkolwiek pomocy było karane jeszcze surowiej. Mówiąc nieco ogólniej: bezpieka robiła wszystko, aby zniechęcić ludzi do udzielania jakiejkolwiek pomocy. Najprościej było to zrobić represjami i kłamliwą propagandą, która przetrwała do dziś.

Kilka lat temu Piotr Zychowicz napisał książkę o Żołnierzach Wyklętych „Skazy na pancerzu”, w której pozytywnie oceniając całość ruchu podziemia antykomunistycznego, chciał pokazać ten ludzki wymiar żołnierzy, mierząc się również z trudnymi kartami ich historii, konkretnymi sytuacjami, w których niektórzy z nich dopuszczali się zbrodni. I chociaż w skali około 100 tys. żołnierzy to były sytuacje marginalne i nie odbiegające od skali takich zjawisk w innych armiach od amerykańskiej, przez brytyjską po obecnie ukraińską, to jednak miały miejsce. Czy my potrafimy, uznając ten bohaterski aspekt walki o niezależną Polskę, zmierzyć się również z tym, co nie powinno się nigdy wydarzyć? I nie pytam o poziom akademickiej dyskusji, bo choćby IPN świetnie takie wydarzenia dokumentuje i bada. Mam na myśli poziom debaty społecznej.

Przyznam, że nie do końca rozumiem narrację na temat Żołnierzy Wyklętych prowadzoną w oparciu o uwypuklanie mniej lub bardziej udokumentowanych zdarzeń o charakterze negatywnym. To jest odwrócona narracja, z którą osobiście się nie zgadzam. Faktem jest, że postawa tzw. brązowników, negujących możliwość popełnienia przez podziemie pewnych nadużyć będzie utrudniała poznanie prawdy o tamtych czasach. Jeszcze bardziej jednak będzie dostęp do tej prawdy utrudniała narracja prowadzona przez pryzmat nadużyć.
Czasy terroru stalinowskiego były dla członków podziemia niezwykle trudne. Niekiedy każdego dnia należało podejmować decyzje, których konsekwencje trudno było przewidzieć. Walka o niepodległość wciąż trwała, a czas walki powstańczej niesie ze sobą ciężar takich decyzji. Zapewne również zdarzały się sytuacje, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Musimy jednak pamiętać, że podziemie antykomunistyczne nie było spontanicznym zrywem, lecz kontynuacją walki podjętej w czasie II wojny światowej. Porządek w szeregach oddziałów wyznaczał surowy regulamin, noszono mundury, posługiwano się stopniami wojskowymi, itp… Była to regularna, podziemna armia zrzeszona w wielu organizacjach. Nieposłuszeństwo, złamanie regulaminu i inne niehonorowe działania były bardzo często niezwykle surowo karane. Znane są również przypadki, w których ukarani członkowie podziemia szli do służby na rzecz aparatu represji, nie mogąc się pogodzić z nałożoną na nich karą.
Patrzenie na jakąkolwiek grupę społeczną przez pryzmat pojedynczych zdarzeń i osób jest zazwyczaj dalece nieuprawnione. Jeśli zdarzają się nadużycia to i tak nie daje nam to prawa do całościowej oceny zjawiska. Na kilkudziesięciotysięczną armię Żołnierzy Wyklętych nie wolno patrzeć przez pryzmat jednej czy kilku sytuacji. Przyznam, że odbyłem wiele rozmów, w których jako argument negujący szlachetną ideę powstania antykomunistycznego podnosi się wciąż te same dwa lub trzy argumenty. Czemu zatem nie stosujemy tej zasady wobec innych formacji mundurowych, również nam współczesnych? Czy zanegujemy wartość pracy nauczycieli, policjantów, księży czy lekarzy, jeśli dojdzie do pojedynczego nadużycia?

Generalizująca ocena podziemia antykomunistycznego w oparciu o przypadki nadużyć jest oczywiście irracjonalna choćby dlatego, że tych nadużyć nie było więcej niż ze strony ówczesnego aparatu państwowego, będącego szczytowym osiągnięciem stalinowskiego terroru, a sytuacja przedstawicieli państwowej bezpieki i Żołnierzy Wyklętych nie była równoważna…

Dlatego uważam, że samo zjawisko podziemia antykomunistycznego zasługuje na najwyższy szacunek. Od pewnego momentu było już wiadomo, że ich walka o wolną Polskę była skazana na niepowodzenie. Wiedzieli, że raczej tutaj nie będzie zwycięstwa, że pozostaną często sami na koniec, że ich rodziny będą cierpiały, a mimo to byli gotowi na ofiarę i byli gotowi na to, żeby walczyć do końca. I ta postawa niezgody na dominację sowiecką w Polsce, niezgody na brak niepodległości i ograniczenie praw i wolności ludzkich tutaj, ta postawa zasługuje na najwyższy szacunek.
Wiele lat temu uczestniczyłem w debacie, podczas której Rafał Ziemkiewicz powiedział takie słowa, że mówiąć o Żołnierzach Wyklętych chcemy prawdy z całym brudem i kurzem tamtych czasów. Bo to były czasy niezwykle trudne. Czasy, w których było okropnie ciężko i czasem trzeba było podejmować nagle decyzje i niekiedy one były złe. I my chcemy prawdy o tamtych czasach, pamiętając, że samo zjawisko zasługuje na najwyższy szacunek.

Bohaterowie, bandyci czy anioły? Jak rozmawiać o Żołnierzach Wyklętych?   Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, wachm. Jerzy Lejkowski „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”

Co, księdza zdaniem, można zrobić, żeby w popularnej, powszechnej narracji o Żołnierzach Wyklętych lepiej pokazywać dramatyzm czasów i dylematów, przed którymi oni stawali. Bo już samo tło wydarzeń, cały kontekst, na przykład kilka amnestii, które okazywały się być kłamstwem i pułapką ze strony aparatu państwowego pozwala lepiej zrozumieć nierówność tamtej walki.

To jest zawsze pytanie o to, na ile szerokie grono odbiorców jest gotowe do takiego pogłębionego studium. Trzeba poprzez kulturę masową docierać z pewnym przekazem, pokazywać partykularne przykłady, że wcale nie było tak łatwo. To znaczy, że nie było tak, że ci chłopcy poszli do lasu i było im tam dobrze, robili ogniska i strzelali do komunistów, a jak byli głodni, to szli okraść wioskę. Ani też nie było tak, że to byli bohaterowie, którzy nie mieli wewnętrznych dylematów, byli silni jak stal, niezniszczalni i zdeterminowani. To byli ludzie, którzy często się bali, martwili, którzy obawiali się niezwykle mocno dostania w ręce UB, bo wiedzieli, co im grozi. Spróbujmy sobie wyobrazić, że nagle dziś musimy spędzić kolejną noc spędzić w lesie. Może jesteśmy przeziębieni, może głodni, może chorzy, itd… Zołnierze podziemia ukrywali się całymi miesiącami, a nawet latami, bo wiedzieli, że jak wrócą do codzienności to zginą. Oni na stałe mierzyli się z takimi dylematami. Myślę, że dla lepszego zrozumienia, w szerokim odbiorze oczywiście, należałoby pokazywać właśnie, że to były sytuacje, w których nieustannie należało podejmować decyzje, nieustannie należało rezygnować z siebie, nieustannie należało siebie motywować, żeby się nie poddać. I pokazywać to w zestawieniu, z potężnym aparatem terroru, który miał za sobą pieniądze, miał za sobą broń, miał za sobą potężne, obce mocarstwo i funkcjonariuszy, z których każdy wracał na noc do domu, a ci chłopcy byli cały czas w lesie, zaszczuci jak jakieś leśne zwierzęta, jak zwierzyna łowna. Byli niezwykle silni i zdeterminowani, ale towarzyszyło im wciąż wielkie zagrożenie. Warto pokazywać tę dysproporcję.

Czy księdza zdaniem oni właściwie mieli wybór wobec tego, jak wobec nich działało komunistyczne państwo?

Myślę, że nie mieli wyboru z dwóch powodów. Wewnętrznego i zewnętrznego. Wewnętrznym powodem było to, że oni mieli świadomość, że walka się nie skończyła. Że zmienił się tylko okupant. Mieli świadomość i nadzieję, że wybuchnie kolejna wojna i Sowieci zostaną z Polski wyrzuceni i że Polska odzyska prawdziwą wolność. Mieli taką nadzieję, ale mieli też wewnętrzny imperatyw, żeby walczyć o tę wolność, której w dwudziestoleciu międzywojennym zasmakowali.
A z drugiej strony wiedzieli, że jeśli wrócą do normalnego życia, jeśli uznaliby, że już wystarczy tej walki, że trzeba teraz walczyć inaczej, to doskonale wiedzieli, że komuniści będą ich wyłapywać, tak jak robili to systematycznie przez wiele lat po wojnie. Wyłapywali nawet tych, którzy nie zeszli do podziemia po 1945 roku, którzy po prostu wrócili do cywilnego życia. Również ich skazywano na śmierć. Myślę, że przynajmniej w początkowej fazie nie mieli wyjścia, bo i mieli ten wewnętrzny imperatyw niezwykle szlachetny i zasługujący na szacunek i ten zewnętrzny nacisk, że po prostu trzeba walczyć, bo jak nie, to i tak po nich przyjdą.

My dziś, póki co, pomimo toczącej się u granic wojny, żyjemy jednak w sytuacji dobrze rozwijającego się, bogacącego się państwa. Czego my się od Żołnierzy Wyklętych możemy nauczyć w praktycznym odniesieniu do codziennego życia?

Chciałbym, żebyśmy nauczyli się od nich umiejętności realizowania ofiary z części samego siebie. Myślenia, że mogę sam siebie w jakiejś sprawie ofiarować, że mogę coś z siebie dać. Druga ważna rzecz, że w życiu warto mieć jakąś świętą sprawę. To znaczy, że nie można życia tylko przeżyć konsumpcyjnie i dla przyjemności, żeby było wygodnie, że jakieś wartości, jakiś ład wewnętrzny, jakieś wymagania, jakieś prawa, jakąś większą sprawę, no którą trzeba w sobie mieć i dla której trzeba żyć i którą trzeba jakby obronić w sobie. I myślę, że tych dwóch rzeczy warto się od nich nauczyć praktycznie. Żołnierze Wyklęci mieli na pewno wiele pokus, żeby się poddać, żeby wrócić. Wielu z nich powiedziało „nie” tym pokusom. Myśleli: „Ja nie poddam się teraz, nie dlatego, że lubię wojny i konspiracje, tylko dlatego, że mam sprawę, dla której jestem w stanie poświęcić swoje zdrowie, a nawet życie”. I to jest wielka rzecz w tych czasach, w których my dzisiaj słyszymy z każdej strony rób tak, żeby tobie było dobrze, rób tak, żeby tobie było miło. Nagle ktoś mówi rezygnuj z siebie, zrezygnuj z siebie na rzecz dobra wspólnego, na rzecz innego, drugiego człowieka.
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.