Bardzo wolny rynek. W internecie można bez kontroli kupić recepty na dowolne leki

Agnieszka Huf

|

GN 09/2024

publikacja 29.02.2024 00:00

Dostęp do narkotyków w Polsce jest niemal nieograniczony. Co więcej, dzieje się to w majestacie prawa, legalnie i… z lekarską pieczątką.

Dostępność leków „na kliknięcie” niesie ze sobą znacznie więcej niebezpieczeństw niż korzyści. Dostępność leków „na kliknięcie” niesie ze sobą znacznie więcej niebezpieczeństw niż korzyści.
Henryk Przondziono /Foto Gość

Wystarczy wpisać w wyszukiwarce internetowej słowo „recepta”, żeby zostać zasypanym adresami stron oferujących możliwość zakupu recepty na wybrany lek – także leki narkotyczne czy silne środki psychotropowe. Trzeba tylko wypełnić krótki formularz, w niektórych przypadkach składający się zaledwie z trzech pytań. Cena? Niewysoka, kilkadziesiąt złotych, a strony prześcigają się w promocjach tak dla nowych, jak i stałych pacjentów. Ostatnio możliwość zakupu recept online uruchomiła jedna z największych sieci aptecznych, podpowiadając na swojej stronie, w jakich sytuacjach korzystać z leków zawierających opioidy. Naczelna Izba Lekarska od dawna apeluje do Ministerstwa Zdrowia o ukrócenie tego niebezpiecznego procederu – jak dotąd bezskutecznie.

Recepta w promocji

Strony internetowe oferujące zakup recept popularnie określa się mianem „receptomatów”. Ich rozkwit jest pozostałością po pandemii COVID-19 – wtedy w prawie medycznym pojawiły się zapisy umożliwiające lekarzom wystawianie recept na podstawie telekonsultacji z lekarzem. Miało to uchronić medyków przed nadmiernym ryzykiem zakażenia nowym wirusem, na którego nie było wówczas szczepionek, a placówki ochrony zdrowia nie posiadały wystarczającej ilości środków ochrony osobistej. Dość szybko okazało się, że teleporady świetnie sprawdzają się w przypadku przedłużania recept czy wizyt niewymagających badania fizykalnego – jak choćby w poradniach leczenia bólu czy psychiatrycznych. Ale równie szybko jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać strony, które nie prowadzą działalności leczniczej, a jedynie wystawiają recepty. Pacjent może sam wybrać, czy wskaże konkretny lek, czy opisze objawy i pozostawi lekarzowi wybór farmaceutyku. Po uiszczeniu opłaty czeka na decyzję medyka, który wypisuje receptę, a w razie wątpliwości może skontaktować się z pacjentem telefonicznie. Po chwili – niektóre strony reklamują się zaledwie 15-minutowym czasem oczekiwania – pacjent otrzymuje kod i może zrealizować receptę w najbliższej aptece. Na podobnej zasadzie kwitnie handel zwolnieniami lekarskimi, zaświadczeniami czy skierowaniami.

Reguły muszą być

– Wolny rynek w medycynie nie ma racji bytu, bo niewłaściwe stosowanie leków pociąga za sobą wiele zagrożeń i pewne reguły po prostu muszą obowiązywać – tłumaczy lek. Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej. Osoby korzystające ze stron z receptami dzieli na kilka grup. Pierwsza to pacjenci, którzy faktycznie stosują dłużej dany lek i potrzebują po prostu przedłużenia recepty. Druga – znacznie bardziej narażona na ryzyko – to pacjenci, których leczy „doktor Google”. Wpisują swoje objawy lub rozpoznanie i wyszukują leki, które zapisywane są w danym schorzeniu. Okazuje się, że w ostatnim czasie wzrosła liczba recept wystawianych na antybiotyki, w tym także te najsilniejsze, stosowane wobec bakterii odpornych na inne preparaty. A ich nadużywanie nieuchronnie prowadzi do tego, że kolejne szczepy bakterii uodparniają się na coraz silniejsze antybiotyki, co może w perspektywie paru lat doprowadzić do braku skutecznych leków na powszechne infekcje bakteryjne.

Część pacjentów stosuje leki niezgodnie z ich przeznaczeniem. Przykładem są preparaty na nadciśnienie, które działają także odwadniająco i stosowane są często przez kobiety, które chcą zrzucić dodatkowy kilogram tuż przed ważną imprezą, aby lepiej wyglądać w sukience. Problem w tym, że użycie leku bez wskazań może skończyć się groźnymi powikłaniami. Dużą popularnością cieszyły się też recepty na tzw. antykoncepcję awaryjną, czyli pigułkę „dzień po”.

Wypisywanie recept bez sprawdzenia, jakie inne leki zażywa pacjent, grozi wystąpieniem niebezpiecznego zjawiska nazywanego polipragmazją. Występuje ono wówczas, kiedy przyjmuje się farmaceutyki wchodzące ze sobą w niekorzystne interakcje. Zdarza się również, że chory zażywa kilka preparatów zawierających tę samą substancję czynną, ale występujących pod różnymi nazwami. Aby uniknąć tego ryzyka, lekarz POZ ma dostęp do wszystkich recept wystawianych danemu pacjentowi, w tym także tych pochodzących z gabinetów prywatnych. W przypadku zamawiania recept przez internet należy co prawda wpisać stosowane leki, ale medyk nie ma żadnej możliwości weryfikacji prawdziwości tych danych.

„Uzależnieniomaty”

Jeszcze inną grupę korzystającą z recept online stanowią pacjenci uzależnieni od leków narkotycznych czy psychotropowych. Większość stron co prawda zastrzega, że nie wystawiają recept na preparaty z tych grup, ale część nie widzi w tym problemu. Tymczasem opioidy, używane w leczeniu przeciwbólowym, to narkotyki, które powinny być stosowane pod ścisłym nadzorem lekarza. Z kryzysem opioidowym od lat mierzą się Stany Zjednoczone – z raportu CDC (Centers for Disease Control and Prevention) wynika, że w 2021 roku z powodu przedawkowania substancji psychoaktywnych w USA zmarło ponad 107 tys. osób, z tego 66,5 proc. – na skutek przedawkowania fentanylu i jego pochodnych. Tak – fentanyl to jeden z leków przeciwbólowych na receptę, stosowanych do uśmierzania bólu między innymi w zaawansowanej chorobie nowotworowej. Używany zgodnie z przeznaczeniem skutecznie chroni chorych przed dokuczliwym bólem, ale nadużywany szybko prowadzi do poważnego uzależnienia.

Czym leki opioidowe albo medyczna marihuana różnią się od ich nielegalnych odpowiedników? – Właściwie tylko tym, że dokładnie znany jest ich skład chemiczny, nie ma w nich nielegalnych domieszek, a stężenie substancji aktywnej jest ściśle określone. Zresztą stężenie THC w medycznej marihuanie jest dużo wyższe niż to, które zazwyczaj osiągane jest w marihuanie dilerskiej – tłumaczy J. Kosikowski. Leki z tymi substancjami mogą być zatem wykorzystywane do odurzania się. I tak się najprawdopodobniej dzieje, bo recept na medyczną marihuanę przybywa w zastraszającym tempie. Niebawem problemem mogą stać się opioidy, czego dowodem są dane udostępnione przez Ministerstwo Zdrowia. Wynika z nich, że o ile liczba recept na leki opioidowe podlegające refundacji jest w miarę stała, o tyle w ciągu ostatnich czterech lat o 31 proc. wzrosła liczba recept pełnopłatnych. Leki z tej grupy mają szerokie wskazania do refundacji, co oznacza, że prawie każdy pacjent, który faktycznie ich potrzebuje, może je kupić z niepełną odpłatnością. Wzrost liczby recept nierefundowanych dowodzi, że wystawiane są osobom, które nie mają wskazań do ich stosowania… „Za odpowiednią opłatą dostajesz całkowicie on line receptę na ulubione ćpanko. Jak zapłacisz więcej od razu w pakiecie z L4, żeby nie przejmować się robotą podczas lotu. Dokładnie działa to jak diler narkotyków, tylko w pełni legalnie, a towar odbierasz w aptece” (pisownia oryginalna) – podsumował ten proceder jeden z użytkowników portalu X (dawniej Twitter).

Ministerstwo zwleka

Skoro internetowa sprzedaż recept niesie ze sobą tak duże ryzyko, to dlaczego ciągle jest legalna? Jakub Kosikowski podkreśla, że Naczelna Izba Lekarska od dawna apeluje do Ministerstwa Zdrowia o wprowadzenie przepisów, które ukrócą ten proceder. – Strony oferujące zakup recept w takiej formie, jak funkcjonują obecnie, powinny zostać zlikwidowane – mówi. – Powinny je zastąpić teleporady, z konsultacją audio-wideo i weryfikacją tożsamości pacjenta, bo dziś wystarczy podać czyjś PESEL i już można kupić dowolny lek. Naczelna Izba Lekarska zarekomendowała Ministerstwu Zdrowia wprowadzenie określonych zasad regulujących działanie telemedycyny – dodaje rzecznik. Niestety, propozycja regulacji wpłynęła do ministerstwa krótko przed rozpoczęciem kampanii wyborczej. Przeciągające się zmiany na scenie politycznej przyblokowały prace nad propozycjami Izby. NIL podejmuje dziś działania mające na celu pociągnięcie do odpowiedzialności zawodowej najaktywniejszych „sprzedawców recept”. Maksymalną karą grożącą medykowi, który wystawia recepty niezgodnie ze sztuką, jest dożywotnie pozbawienie prawa wykonywania zawodu lekarza. Proces jednak trwa, sąd zawodowy działa podobnie jak sąd powszechny, co wiąże się z długim czasem postępowania. Izba ma na swoim koncie pewne sukcesy – pani doktor, która była rekordzistką w wystawianiu recept, na czas procesu zawieszono prawo wykonywania zawodu, inny lekarz, decyzją Izby, może pracować wyłącznie w konkretnym szpitalu i nie może prowadzić praktyki prywatnej ani przyjmować w poradni. To jednak kropla w morzu, bo Naczelna Izba Lekarska nie może skupić się wyłącznie na walce z nieetycznymi medykami. – Łatwiej i taniej kupić sejf i zatrudnić ochronę w banku niż łapać wszystkich, którzy dokonali napadu. My w NIL w tej chwili czujemy się trochę jak policja, ścigając ich. Ale kupno sejfu leży w zakresie Ministerstwa Zdrowia – obrazowo tłumaczy Jakub Kosikowski.

„Każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu” – takie sformułowanie pojawia się w reklamach produktów leczniczych. Dostępność leków „na kliknięcie” niesie ze sobą znacznie więcej niebezpieczeństw niż korzyści. Czy resort zdrowia potraktuje wreszcie poważnie ostrzeżenia lekarzy i ograniczy nadmiernie wolny rynek leków? Stawką jest życie i zdrowie pacjentów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.