Celibat spada z nieba

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina

|

Historia Kościoła 02/2024

publikacja 29.02.2024 00:00

Natura kapłaństwa i celibatu są kompatybilne, zmierzają do tego samego, ale to nie oznacza, że celibat należy do natury kapłaństwa. Dziś jednak rozumiemy lepiej jego istotę, niż rozumieli ją papieże, którzy w średniowieczu wprowadzali celibat w Kościele łacińskim – mówi kard. Grzegorz Ryś.

Celibat spada z nieba ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Jacek Dziedzina: Rok 1550. Ostatni – przed XX w. – katolicki biskup islandzki, Jón Arason, zostaje zamordowany. Na nagrobku widnieje napis: „Pochowany wraz ze swoimi dwoma synami”. I to nie jest wyjątek dotyczący wyłącznie peryferii Europy – wielu duchownych w tym okresie nie tylko ma dzieci, ale też w niczym nie burzy to ich autorytetu wśród wiernych. Mówimy o połowie XVI wieku – ponad 400 lat od II Soboru Laterańskiego w 1139 roku, który wprowadził obowiązkowy celibat duchownych w Kościele łacińskim. Coś poszło nie tak w przyjmowaniu się tej dyscypliny w terenie? Czy raczej sam Kościół wychodził z założenia, że celibatu nie ma sensu narzucać, że trzeba do niego dojrzeć i przyjąć w pełnej wolności?

Kard. Grzegorz Ryś: Z faktu, że sobory drugi i trzeci laterański sformułowały pewne zasady prawne, nie wynika, że zaczęły one funkcjonować natychmiast i w całym Kościele. Papież Innocenty III, który na początku XIII wieku próbował te – przyjęte wcześniej – zasady forsować, spotkał się z bardzo silnym oporem w samym rzymskim Kościele. To, że papieże czy sobór wydali taki lub inny dekret, nie oznaczało wcale, że od razu wszędzie był przyjmowany jako źródło prawa obowiązującego wszystkich. Wynika to między innymi z tego, że w średniowieczu koncepcja Kościoła była trochę inna, niż dzisiaj ją sobie wyobrażamy. Papież w samym centrum rzymskiego Kościoła mógł się zetknąć z silną opozycją, także na synodzie. Opozycja mogła postawić mocną tezę, że nowe prawo to jest jakieś nowinkarstwo, i nawet jeśli to prawo zostało zapisane na dwóch soborach, opozycja mogła ogłosić, że nie jest prawem ugruntowanym wystarczająco mocno w Ewangelii.

Tyle że postanowienia soborów laterańskich w XII wieku dotyczące celibatu „nie spadły z nieba” – w tym sensie, że nie pojawiły się nagle, tylko były owocem praktyki życia w poprzednich wiekach i dojrzewania Kościoła do takiej decyzji dotyczącej życia duchownych. Lateran 1139 r. był więc punktem dojścia w tym dojrzewaniu i zarazem punktem wyjścia w długim procesie wprowadzania w życie tych postanowień.

Zgadzam się z tezą, że Kościół długo dojrzewał do tego momentu, i że dojrzewał jeszcze długo po tych soborach. Nie jestem jednak przekonany co do tego, że argumenty, jakie w XII wieku podnoszono za celibatem i które były tłem postanowień obu soborów laterańskich, były argumentacją wprost ewangeliczną i w pełni przekonującą. Myślę, że taką jest ona dopiero dzisiaj – że przekonująca i ewangeliczna jest argumentacja za celibatem, jaką formułowali papieże – Paweł VI czy Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek.

Dziś, gdy coraz częściej słychać wezwania do zniesienia celibatu, Kościół dopiero dojrzał do rozumienia jego istoty i wartości?

Jestem o tym głęboko przekonany.

Nie jest też tak, że od czasów Chrystusa do XII wieku nie działo się nic w tym temacie, że nie było pogłębionej refleksji nad sensem bezżeństwa dla królestwa.

To oczywiste, że przed decyzjami soborów laterańskich celibat miał swoją historię. Najpierw był jednak pewnym sposobem życia, które się wcale nie wiązało z kapłaństwem; raczej oznaczało tylko wstrzemięźliwość seksualną, którą mogli podejmować wszyscy chrześcijanie. Co ciekawe, dzisiaj ten temat znowu powraca: na synodzie w październiku zeszłego roku mówiono o celibacie nie tylko przeznaczonym dla duchownych, ale też dla świeckich, którzy odczytują swoje powołanie do takiego życia. I jeśli mówimy o pierwszych wiekach chrześcijaństwa, to najpierw jest temat wstrzemięźliwości, która nie jest w sposób konieczny połączona z urzędem duchownego. Pod koniec IV wieku pojawia się związek celibatu i wyższych święceń, ale wtedy celibat jest rozumiany jako wstrzemięźliwość seksualna duchownych, którzy żyją jednak w małżeństwie. Przez cały V wiek toczyła się debata, czy przyjęcie święceń przez żonatego mężczyznę ma pociągać za sobą obowiązek wstrzemięźliwości seksualnej. Na początku IV wieku synod w Elwirze uznał, że nie ma takiego obowiązku, a wręcz przymuszanie duchownych do wstrzemięźliwości jest czymś niegodziwym i stanowi wyraz niezrozumienia małżeństwa. Ale już pod koniec IV wieku można znaleźć takie teksty, które mówią o nakazie wstrzemięźliwości seksualnej duchownego, który żyje w małżeństwie.

Były też głosy, że taki duchowny powinien oddalić swoją żonę.

Ale one nie były dominujące. Poza tym mamy teksty Grzegorza Wielkiego, co prawda dopiero na początku VII wieku, w których papież jednak mówi jasno do duchownych: niech ustanie współżycie, ale nie ustaje małżeństwo. Grzegorz bardzo mocno sprzeciwiał się odsyłaniu żony, z którą duchowny zawarł małżeństwo przed przyjęciem wyższych święceń. Pierwsze rozumienie celibatu jest zatem właśnie takie. I ono ostatecznie ma kluczowe znaczenie, gdy idea celibatu jako dyscypliny Kościoła zachodniego urodzi się w średniowieczu czasów gregoriańskich. Uzasadnienie będzie kultyczne, a nawet lepiej powiedzieć: rytualne. Kapłani starotestamentalni, kiedy sprawowali liturgię, powstrzymywali się od współżycia z własnymi żonami. I mamy cały szereg tekstów, od Tertuliana, ojców Kościoła i innych pisarzy wczesnochrześcijańskich, którzy mówią, że jeśli chleby pokładne wymagały czystości rytualnej kapłana, to co dopiero Eucharystia. Na to nakłada się pewien proces związany ze sprawowaniem liturgii: Eucharystia początkowo nie była odprawiana codziennie, ale odkąd zaczęła być sprawowana każdego dnia, to i wstrzemięźliwość seksualna kapłana była wymagana każdego dnia. Duchowny, aby sprawować Eucharystię, nie powinien był współżyć ze swoją żoną, bo ten, kto podejmuje współżycie, jest nieczysty rytualnie. Nie powinien wchodzić w rzeczywistość najświętszą ktoś, kto dopiero co współżył z żoną.

To wszystko jest mocno osadzone w myśleniu starotestamentalnym, a wydawało się, że w XII wieku Kościół był już jednak w innym miejscu.

Rzeczywiście, reforma gregoriańska – a to jest czas soborów laterańskich – była osadzona w pojęciach rytualnych. To nie był jeszcze czas takiej reformy, jak my ją rozumiemy: w kategoriach moralnych albo w kategoriach pastoralnych. Wiek XII to jest ten czas Europy i Kościoła europejskiego, kiedy się myśli bardzo starotestamentalnie. Stary Testament bardzo wszystkim pasował, bo pokazywał jasno, jak wiara i religia mogą przekładać się na wszystkie struktury państwowe, społeczne, wojenne, gospodarcze. Wszystkie instytucje, które się pojawiały, od monarchii poczynając, są w istocie starotestamentalne. I również starotestamentalne myślenie o kapłaństwie w kategoriach czystości rytualnej było kluczowe, kiedy wprowadzano obowiązkowy celibat. Uważano, że kapłan jest nieczysty, jeśli współżyje z żoną, tak samo jak jest nieczysty, jeśli praktykuje symonię, czyli kupczenie kościelnymi urzędami. W efekcie postulat celibatu wpisano w walkę z symonią, a wszystko po to właśnie, żeby kapłan był rytualnie czysty w czasie sprawowania Eucharystii.

Jeden z papieży nie wahał się nazwać małżeństwa duchownych konkubinatem. Podobne myślenie było mocno osadzone w ówczesnej mentalności?

Synody z IV wieku, od których wyszliśmy, zakazywały duchownemu zamieszkania z kobietą mu nieznaną, ale nie zakazywały zamieszkiwania z kimś, kto należy do jego rodziny, w tym z żoną. Dlatego nazwanie żony duchownego „konkubiną” było jednak nowością. Przecież jeszcze w IX wieku mieliśmy żonatych papieży, a potem ich synowie zostawali papieżami. W bazylice św. Praksedy w Rzymie w kaplicy św. Zenona jest mozaika, przedstawiająca wśród wielu innych postaci żonę papieża, z napisem Episcopa. Nieraz zresztą wyciągano z tego błędne wnioski, że to rzekomo dowód na kapłaństwo kobiet, łącznie z przyjmowaniem święceń biskupich. Tymczasem określenie Episcopa stosowano właśnie do żony biskupa. I na tej mozaice umieszczono tę kobietę w VIII lub IX wieku i nikogo to nie dziwiło. Dlatego określanie żony duchownego konkubiną musiało raczej budzić zdziwienie. Sobór Laterański II ogłosił, że święcenia są przeszkodą do zawarcia małżeństwa. Dosłownie ten zapis brzmi w ten sposób: „Orzekamy, że nie jest małżeństwem związek, który by zawierał biskup, prezbiter, diakon, subdiakon”. Potwierdza tym samym praktykę wcześniejszą, znaną przez wieki, że żonaty mężczyzna mógł być święcony, ale nie mógł się żenić po święceniach. Jeśli się żenił po święceniach, musiał zaprzestać sprawowania funkcji. Lateran II orzekał zatem nieważność małżeństwa zawieranego przez duchownego, a dokładnie, że małżeństwo zawarte przez duchownych nie istnieje. Jeśliby więc doszło do zawarcia małżeństwa przez kogoś, kto ma święcenia, to jest ono ostatecznie określone jako nieważne.

Grzegorz Wielki mówił do duchownych: niech ustanie współżycie, ale nie ustaje małżeństwo. Papież bardzo mocno sprzeciwiał się odsyłaniu żony, z którą duchowny zawarł małżeństwo przed przyjęciem wyższych święceń.   Grzegorz Wielki mówił do duchownych: niech ustanie współżycie, ale nie ustaje małżeństwo. Papież bardzo mocno sprzeciwiał się odsyłaniu żony, z którą duchowny zawarł małżeństwo przed przyjęciem wyższych święceń.
HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ

Kościół nigdy nie głosił przekonania, że celibat jest czymś, co przynależy do natury kapłaństwa sakramentalnego, ale jednak z czasem, w przypadku Kościoła łacińskiego, wszelkie dyskusje o zniesieniu celibatu zaczęto traktować niemal jak herezję.

W latach 70. XX wieku kard. Karol Wojtyła przywiózł na synod biskupów do Rzymu tekst napisany przez ks. prof. Różyckiego o związku celibatu i kapłaństwa. Użył w nim pojęcia connaturalitas, czyli „współnaturalność”. Różycki był genialnym i precyzyjnym teologiem. Wyczuł moment, w którym trwała dyskusja nad tym, czy celibat można wpisać w naturę kapłaństwa. Użyciem tego terminu dał do zrozumienia, że oczywiście nie można. Natomiast chciał powiedzieć, że celibat i kapłaństwo, każde ze swojej natury, zmierzają do tego samego celu, prowadzą człowieka do mocnej relacji z Bogiem, są wezwaniem do wyłącznej i najważniejszej w życiu człowieka relacji. Ze swej natury zmierzają do tego samego. To, co Jezus czynił jako kapłan, jednocześnie w sposób moralny pokazywał przez życie celibatariusza, potwierdzając swoją absolutną miłość do ludu Bożego.

To byłby argument za tym, że celibat należy jednak do natury kapłaństwa…

Właśnie nie należy, tylko zmierza ze swej natury dokładnie do tego samego. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że natury kapłaństwa i celibatu są kompatybilne. Ale to nie oznacza, że jedno jest wpisane w drugie. W innym wypadku musielibyśmy zakwestionować kapłaństwo wielu ludzi w historii Kościoła, poczynając od apostołów.

Po dwunastu wiekach w Kościele łacińskim uznano jednak, że przeważają argumenty za celibatem.

W Kościele nikt nie ma wątpliwości co do wartości cnoty ewangelicznej, jaką jest cnota czystości. Języczkiem u wagi, sednem pytania jest to, czy ze wstrzemięźliwości seksualnej można uczynić obowiązek prawny dla kogoś, kto ma pełnić funkcje kapłańskie w społeczności. Tu są różne odpowiedzi, które idą równolegle do siebie, co oznacza, że to nie jest przestrzeń, którą można uczynić tematem dogmatu. Jeśli cała tradycja wschodnia jest taka, że święci się żonatych mężczyzn, to nie można celibatu dogmatyzować.

Biskupem prawosławnym może jednak zostać tylko celibatariusz.

Tak, ale myślę, że my w Kościele łacińskim mamy zbyt uproszczoną wizję tych wschodnich święceń biskupich. Na synodzie usłyszałem taką wypowiedź prawosławnego biskupa: nas święcą spośród mnichów, czyli celibatariuszy, ale wcale nie dlatego, że jesteśmy celibatariuszami, tylko dlatego, że mnich jest człowiekiem modlitwy. I że to jest ta ostateczna przesłanka, która każe szukać biskupów w gronie mnichów. Obie tradycje, wschodnia i zachodnia, rozwijały się równolegle. To, co jest w tej równoległości trudne, to sytuacja, w której Kościoły obu tradycji kłócą się ze sobą o to, która z nich lepiej oddaje naturę kapłaństwa, i kiedy to staje się powodem do wzajemnych oskarżeń.

Podejście do celibatu przyczyniło się zresztą również do podziału chrześcijaństwa.

Tak jest, przecież w XI-wiecznym sporze, który skończył się schizmą patriarchy Konstantynopola Cerulariusza w 1054 roku, pojawiały się zarzuty ze strony Rzymu, że Kościół wschodni święci żonatych mężczyzn. Kardynał Humbert w swojej bulli to właśnie zarzucił Cerulariuszowi. Wtedy nagle to, co było tradycją równoległą, niesprzeczną, zaczęto przedstawiać jako normę i jej przeciwieństwo. A jeśli uzasadnienie dla jakiejś tradycji czy prawa w Kościele jest tylko skupione na pokazaniu różnicy i podkreśleniu wyjątkowości własnego modelu życia eklezjalnego, to nie jest to uzasadnienie ewangeliczne.

Po soborach laterańskich proces wprowadzania w życie obowiązkowego celibatu trwał dość długo. Kiedy można mówić o bezżenności księdza jako czymś oczywistym?

Rzeczywistość zmieniła się dopiero po soborze trydenckim, czyli wtedy, kiedy pojawił się ten model przygotowania do kapłaństwa, który do dzisiaj funkcjonuje – seminarium duchowne. Zgłasza się tam młody człowiek i wejście do seminarium jest już decyzją, że chce się iść do kapłaństwa połączonego z celibatem. To jest ten czas, kiedy go można do tego przygotować. Chociaż nawet kiedy już dekret Trydentu był ogłoszony, nie wszędzie powstawały seminaria. Ale w miarę jak to się stawało normą w formacji, celibat stawał się faktem. Wcześniej – nie do końca chyba mógł stać się normą, bo każdy przygotowywał się do kapłaństwa, mieszkając przy parafii.

Celibat „nie spadł z nieba”,to znaczy nie wziął się znikąd, a równocześnie… właśnie spadł z nieba, bo bez motywacji teologicznych trudno uzasadnić jego utrzymywanie.

Celibat spada z nieba, jeśli jest sensownie przeżywany. Bo najważniejszym uzasadnieniem celibatu jest to, co pisze św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian: „Każdy otrzymuje swój dar z Boga”. Tym darem może być albo małżeństwo, albo dziewictwo. Jedno i drugie jest darem z Boga – nawet nie „od Boga”, ale właśnie „z Boga”. To oznacza, że jedno i drugie jest formą miłości. Jedno i drugie jest charyzmatem. I dopóki się nie rozumie celibatu w tych kategoriach, to nie ma szans, żeby go sensownie przeżywać. Bo on będzie redukowany tylko do przepisów prawa albo do pierwszego uzasadnienia, czyli rytualnej czystości. Ale konia z rzędem temu, kto potrafi pogodzić szacunek do małżeństwa ze stwierdzeniem, że współżycie w małżeństwie jest czymś, co pociąga nieczystość rytualną i tym samym uniemożliwia człowiekowi pełnienie funkcji świętych. Najlepszy teolog się na tym połamie – i wcale się nie dziwię.

Ksiądz Kardynał też jednak powołuje się na uzasadnienie teologiczne i nie da się ukryć, że ono jest tutaj kluczowe.

Tak, ale uzasadnieniem teologicznym jest sposób życia Jezusa, który jest spójny z funkcją kapłańską. Charyzmat celibatu oznacza, że duchowny wobec wspólnoty, w której pełni funkcje kapłańskie, uobecnia Chrystusa, jej Oblubieńca. Nie Chrystusa starego kawalera, tylko Chrystusa Oblubieńca, którego celibat jest sposobem, w jaki kocha tę wspólnotę. I to jest funkcja księdza – pokazywać, że Bóg każdego człowieka kocha. I ksiądz robi to, zarówno sprawując czynności kapłańskie, sakramenty, jak i przez swój sposób życia, które jest do dyspozycji tych ludzi. To jest uzasadnienie teologiczne i duchowe.

Ale taką argumentację ktoś może uznać za rozstrzygającą na korzyść przekonania, że celibat jednak należy do natury kapłaństwa.

Nie – celibat jest kompatybilny swą naturą z naturą kapłaństwa, ale Kościół nie mówi, że celibat należy do natury kapłaństwa. Powołujemy się nie tylko na styl życia Jezusa, ale też na styl życia apostołów. I nie mówimy, że Piotr nie był kapłanem i nie był biskupem Rzymu albo że był gorszy przez to, że miał żonę.

Abp Charles Scicluna mówił niedawno, że Kościół zachodni powinien przemyśleć kwestię obowiązkowego celibatu duchownych. Ze słów Księdza Kardynała z kolei wynika, że dopiero dziś lepiej rozumiemy istotę celibatu. Dlaczego więc Kościół miałby pozbywać się czegoś, czego wartość potrafi uzasadnić?

Jestem przekonany, że Kościół bardziej dojrzał do rozumienia celibatu. To, co ostatni papieże mówią o celibacie, jest o wiele głębsze, poważniejsze niż to, co mówili papieże średniowieczni, którzy wprowadzali celibat w Kościele łacińskim. Natomiast dyskusja nad tym, czy celibat powinien być obowiązkowy, czy nie, zawsze jest i będzie dopuszczalna, bo prawo nie jest dogmatem, a celibat nie należy do natury kapłaństwa. Natomiast żeby zrezygnować z czegoś, do czego jesteśmy głęboko przekonani i do czego nas Duch Święty prowadzi, żebyśmy to wreszcie przeżywali dojrzale – żeby z tego zrezygnować, to trzeba mieć za tym poważne argumenty. Argumentacja, że zniesienie celibatu przymnoży nam kandydatów do kapłaństwa, jest śmieszna, wystarczy popatrzeć na Kościoły protestanckie czy wschodnie – tam nikt drzwiami i oknami do funkcji pasterskich się nie pcha. Bo głównym powodem, że ktoś „idzie na księdza”, musi być wiara, a nie żona czy jej brak. Jeśli już miałoby dojść do zniesienia obowiązku celibatu, to trzeba szukać poważnych argumentów. Najpoważniejszym argumentem w samym Kościele jest potrzeba Eucharystii. Jeśli gdzieś rzeczywiście nie ma prezbiterów lub jest ich bardzo mało i przez to Eucharystia jest sprawowana bardzo rzadko, a są tam katechiści, którzy żyją w małżeństwie, ale też prowadzą tę wspólnotę, to tutaj jest przestrzeń pytania i rozeznawania. Eucharystia jest ważniejsza niż celibat. Tyle że głosy za zniesieniem celibatu podnosi się akurat w krajach zachodnich, gdzie średnia liczba kapłanów w przeliczeniu na wiernych jest o wiele wyższa niż w krajach afrykańskich czy azjatyckich. I w Polsce też się dyskutuje o zniesieniu celibatu, a tymczasem naszym problemem nie jest to, kto odprawi Mszę, tylko kto ma w niej uczestniczyć. Jeśli już mamy dyskutować o celibacie, to raczej o tym, jak poprowadzić kandydata do kapłaństwa, żeby pomóc mu ten charyzmat w sobie odkryć, pomnożyć i rozwinąć lub rozeznać, że nie ma tego charyzmatu. Dziś człowiek w Kościele łacińskim ma prawo prosić o święcenia, kiedy wie, że celibat jest sposobem miłości. Jak tego nie wie, decyduje się na coś, czego nie rozumie. I będzie z tego nieszczęście. Chyba że Duch Święty dotknie go już w kapłaństwie.

Kard. Grzegorz Ryś

Arcybiskup metropolita łódzki, doktor habilitowany, historyk Kościoła, mediewista. Przewodniczący Rady ds. Dialogu Religijnego i Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem KEP; wcześniej kierował Zespołem KEP ds. Nowej Ewangelizacji.

 
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.