„Najwspanialsza noc w historii popu”, czyli film o tym, jak powstawała piosenka „We Are the World”

Szymon Babuchowski

|

GN 08/2024

publikacja 22.02.2024 00:00

Fenomen przeboju We Are the World, do którego wokale nagrano w jedną noc, wymyka się prostym kalkulacjom. Tu zagrały emocje, a nowy film dokumentalny Bao Nguyena świetnie to pokazuje.

	Największe gwiazdy muzyki spotkały się w studiu, by nagrać piosenkę, z której dochód przeznaczono na pomoc głodującym w Afryce. Największe gwiazdy muzyki spotkały się w studiu, by nagrać piosenkę, z której dochód przeznaczono na pomoc głodującym w Afryce.
Netflix

Nie ma zbyt wielu osób na świecie, które nie słyszałyby tej piosenki. Od 1985 r., kiedy została nagrana, nie schodzi z anten radiowych. Jest wykonywana podczas różnych ważnych uroczystości, a do swojego repertuaru włączyło ją wielu wykonawców, a także zespołów i chórów. Stała się też niedoścignionym wzorem dla innych utworów wspierających rozmaite akcje charytatywne. Bo któż nie chciałby stworzyć czegoś, co miałoby taką siłę oddziaływania jak We Are the World!

Od pomysłu do sukcesu

Coś niezwykłego musiało się wydarzyć tamtej nocy, której nagrano wszystkie wokale do tej piosenki. Fenomen tego bezprecedensowego spotkania największych gwiazd światowej muzyki spróbowali uchwycić twórcy filmu „Najwspanialsza noc w historii popu”, który od niedawna można oglądać na platformie Netflix. Trzeba przyznać, że reżyserowi Bao Nguyenowi udała się dość trudna sztuka: nakręcić trwający ponad półtorej godziny dokument o nagrywaniu jednej piosenki, który nie nuży, a chwilami nawet trzyma w napięciu. Z drugiej strony ogromna liczba znakomitych materiałów archiwalnych, które się zachowały, z pewnością ułatwiła reżyserowi zadanie. Dzięki nim możemy obserwować na ekranie cały proces powstawania przeboju – od pomysłu do publikacji i sukcesu, który przeszedł wszelkie oczekiwania twórców.

Pomysłodawcą napisania piosenki, która pomogłaby zebrać środki na pomoc głodującym w Afryce, był Harry Belafonte, amerykański piosenkarz i aktor, zaangażowany w walkę o prawa człowieka. Organizacją przedsięwzięcia zajął się znany w świecie muzycznym menedżer Ken Kragen. To on namówił Lionela Richiego, byłego frontmana grupy The Commodores, który odnosił właśnie ogromne solowe sukcesy jako twórca i wykonawca słynnego przeboju Hello, by podjął się zadania stworzenia utworu. Wraz z nim piosenkę miał pisać Stevie Wonder, ale ten był ciągle nieuchwytny. Wybór padł więc na Michaela Jacksona, który miał już wtedy na koncie płytę Thriller – najlepiej sprzedający się album wszech czasów. Produkcją miał się natomiast zająć Quincy Jones, wybitny kompozytor i aranżer, przyjaciel m.in. Raya Charlesa i kreator brzmień słynnych albumów Jacksona. Do aranżacji wokali Jones zaprosił Toma Bahlera, wykorzystując jego doświadczenie zdobyte w chórach gospel.

Kluczowa fraza

Podczas gdy Richie i Jackson zajmują się komponowaniem, które początkowo idzie dość opornie, agencja Kragena próbuje zwerbować artystów, którzy mogliby zaśpiewać w powstającym dopiero dziele. Nie jest to łatwe zadanie, bo przecież wielkie gwiazdy mają najczęściej zapełnione terminarze na całe miesiące, a czasem nawet lata do przodu. W końcu organizatorzy wpadają na genialny pomysł, by nagrania dokonać w nocy 28 stycznia 1985 r. Była to noc bezpośrednio po ceremonii rozdania American Music Awards, co stanowiło jedyną okazję, by zgromadzić tak wiele wybitnych postaci muzyki jednocześnie. Agencja zbiera kolejne zgody, choć piosenki jeszcze nie ma. Zaczyna się wyścig z czasem, zgrabnie przedstawiony w filmie, gdzie przeplatają się sceny organizacyjnej „kuchni” i twórczego fermentu. W końcu muzycy „wpadają” na kluczową, tytułową frazę We Are the World i ona okazuje się dla kompozycji lokomotywą, która pociągnie za sobą całą resztę.

Demo piosenki wysyłane jest do artystów na kasetach niemal w ostatnim momencie. Do ostatniej chwili trzymany jest też w tajemnicy adres studia, bo ewentualny wyciek informacji oznaczałby nieprzebrane tłumy przed wejściem, co mogłoby z kolei zniechęcić część wykonawców. Tym samym cały plan spaliłby na panewce. Na szczęście wszystko się udaje i tuż po ceremonii prawie wszyscy zjawiają się na wyznaczonym miejscu. Tylko nieliczni, jak Prince, pokazali swój gwiazdorski foch i ostatecznie nie dotarli.

Ego za drzwiami

Teraz trzeba było „tylko” okiełznać tę ogromną grupę indywidualności, która nagle zgromadziła się w jednym studiu. Dużą rolę odegrał w tym Quincy Jones, który okazał się nie tylko świetnym producentem, ale i niezłym psychologiem. Na drzwiach studia umieścił kartkę: „Ego zostawiamy przed wejściem”. Dobrym posunięciem było też oddanie na początku głosu Bobowi Geldofowi, irlandzkiemu muzykowi i aktorowi, który już wcześniej angażował się w podobne przedsięwzięcia na rzecz głodujących w Afryce (w tym celu współtworzył m.in. piosenkę Do They Know It’s Christmas?). Krótka przemowa Geldofa poruszyła artystów i uświadomiła im, w jakim tak naprawdę celu się spotykają. To pozwoliło osiągnąć w studiu większe skupienie i mimo zmęczenia wydobyć emocje.

Nie było oczywiście czasu na to, by każdy z osobna nagrywał swoją partię w odizolowanej kabinie. Artyści stanęli więc w kole, widząc siebie nawzajem. Dzięki temu stworzyli wspaniały zespół, złożony z 45 wokalistów. Niestety, nie wszyscy mogli zaśpiewać partie solowe. Te wykonali kolejno: Lionel Richie, Stevie Wonder, Paul Simon, Kenny Rogers, James Ingram, Tina Turner, Billy Joel, Michael Jackson, Diana Ross, Dionne Warwick, Willie Nelson, Al Jarreau, Bruce Springsteen, Kenny Loggins, Steve Perry, Daryl Hall, Huey Lewis, Cyndi Lauper, Kim Kanes, Bob Dylan i Ray Charles. Prawda, że niezła śmietanka?

Dialog wielu barw

Oczywiście nie obyło się bez pewnych trudności: Al Jarreau przesadził z alkoholem, obwieszona jak choinka Cyndi Lauper dzwoniła bransoletkami i kolczykami, a słynny bard Bob Dylan miał poważne trudności, żeby wejść w swoją frazę (pomógł mu dopiero empatyczny Stevie Wonder, który, imitując głos Dylana, pokazał mu, jak ma zaśpiewać). Mimo to udało się dokonać niemożliwego: głosy w nagraniu doskonale współbrzmią i dialogują ze sobą różnorodnymi barwami. W tym także tkwi siła tego utworu, który ostatecznie okazał się przebojem 1985 roku, przynosząc 90 mln dolarów zysku i zdobywając dwie nagrody Grammy. Po latach, w 2010 roku, w tym samym studiu nagrano drugą wersję piosenki, która miała wspomóc tym razem ofiary trzęsienia ziemi w Haiti. Udział wzięli w niej m.in.: Carlos Santana, Céline Dion, Enrique Iglesias, Justin Bieber, Toni Braxton czy Miley Cyrus. Ale czy ktoś jeszcze tę wersję pamięta? A ilu z nas kojarzy polski odpowiednik We Are the World, skomponowany przez Jana Borysewicza utwór Stanie się cud, wykonywany przez gwiazdy polskiego rocka? Chyba także nieliczni. A przecież w 1987 roku, gdy powstawał w ramach projektu Nasz Wspólny Świat, było to niemałe wydarzenie.

Fenomen pierwszego wykonania We Are the World wymyka się jednak prostej kalkulacji. Tu zagrały autentyczne emocje, wyzwolone podczas tworzenia i nagrywania tego utworu. I te udało się Bao Nguyenowi świetnie pokazać na ekranie. Film został doskonale zmontowany, dobrze wyważono proporcje między materiałami archiwalnymi i wspomnieniami bohaterów nagranymi po latach. Dzięki temu otrzymaliśmy dokument oświetlający proces twórczy z wielu stron. Dobrze się go ogląda.

Najwspanialsza noc w historii popu, reż. Bao Nguyen, USA/Wielka Brytania 2024.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.