Brat profesor. Brak święceń kapłańskich nie przeszkadza mu być mnichem i wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego

Jarosław Dudała

|

GN 08/2024

publikacja 22.02.2024 00:00

Niestety, utarł się taki wizerunek, że zakonnik to kapłan, a jeśli nie kapłan, to „braciszek”, czyli ktoś niewykształcony, może trochę ułomny, ktoś drugiej kategorii – mówi br. dr hab. Tomasz Michał Gronowski, benedyktyn z Tyńca, wykładowca historii średniowiecza i historii kultury na Uniwersytecie Warszawskim.

Brat profesor. Brak święceń kapłańskich nie przeszkadza mu być mnichem i wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego Henryk Przondziono /Foto Gość

Jarosław Dudała: Brat jest człowiekiem świetnie wykształconym, historykiem z habilitacją. A jednak nie przyjął Brat święceń kapłańskich. Dlaczego?

Br. Tomasz Michał Gronowski OSB:
A dlaczego musiałbym przyjmować święcenia kapłańskie? Ja bym powiedział, że powołanie monastyczne to jedno, a powołanie kapłańskie to drugie. Czasem się one łączą, a czasem nie, ale obydwa są pełne. Można by się tu odwołać do samych narodzin monastycyzmu w starożytnym Egipcie, kiedy wyjście na pustynię wcale nie oznaczało przyjęcia święceń – czy to diakonatu, czy święceń kapłańskich. Oczywiście, zdarzało się, że wśród pierwszych mnichów byli kapłani, ale nie było ich raczej wielu. W wielkich koloniach – w Sketis czy w Celach – bywało ich kilku. Zdecydowana większość mnichów nie przyjmowała jednak święceń. Były one zawsze czymś dodatkowym, co wykorzystywano do posługi względem wspólnoty. Ponadto w Egipcie święcenia oznaczały związek z danym miejscem, a na coś takiego mnisi nie mieli ochoty, chcąc zachować wolność i możliwość okresowych zmian pobytu.

Tymczasem współcześnie mnich czy zakonnik to – w powszechnym wyobrażeniu – ksiądz, tyle że w trochę innym stroju.

Niestety, utarł się taki wizerunek, że zakonnik czy mnich to ksiądz, a jeśli nie ksiądz, to – jak się często mówi – „braciszek”, czyli ktoś zwykle niewykształcony, czasem trochę ułomny, ktoś jakby drugiej kategorii. Jest to jakiś balast przeszłości, wynik trwającego od średniowiecza rozwoju instytucji tzw. braci konwersów, którzy rzeczywiście nie przyjmowali święceń, nie brali pełnego udziału w życiu wspólnotowym i zazwyczaj bywali niewykształceni. Zajmowali się głównie pracą fizyczną w ogrodzie, na gospodarstwie, w kuchni czy pralni. Taki obraz braci zakonnych niestety nadal pokutuje.

Brat jest mnichem i naukowcem…

Istotą powołania mniszego jest konsekracja, czyli oddanie się Bogu poprzez profesję monastyczną, a do tego święcenia nie są potrzebne, ale – rzecz jasna – nie przeszkadzają. Święcenia nie są konieczne do realizacji istoty powołania monastycznego, do życia braterskiego we wspólnocie. Żeby więc realizować przypisywaną św. Benedyktowi (a w rzeczywistości XIX-wieczną) dewizę Ora et labora (Módl się i pracuj), nie trzeba mieć święceń kapłańskich; profesja monastyczna w zupełności wystarczy.

Św. Benedykt też nie był kapłanem.

Tak się dzisiaj uważa.

Mam przed sobą wywiad rzekę z o. Michałem Ziołą („Po co światu mnich?”). To trapista, a więc wasz (benedyktynów) kuzyn…

Tak, młodszy kuzyn…

Ojciec Zioło mówi, że w latach 60. i 70. XX wieku przez jego zakon „przetoczyła się dyskusja, na temat tego, czy prawdziwy mnich to mnich święcony czy nieświęcony”. Przytaczano w niej wspomniany przez Brata argument dotyczący początków życia monastycznego. „Cała ta dyskusja – mówi trapista – miała swoje konsekwencje trwające do dziś. (…) Po pierwsze, zaczęto patrzeć na mnichów kapłanów w sposób nieufny. Po drugie, pojawiło się też praktyczne pytanie, co wtedy, kiedy wspólnota wybierze na przełożonego kogoś, kto nie jest księdzem. Stolica Apostolska ma swoje wymagania w tym względzie. Nie aprobuje przełożonych, którzy nie są wyświęceni. No i dochodziło do dziwacznych sytuacji, święceń z dnia na dzień”. Co Brat na to?

Myślę, że to jest echo bardzo szerokiej dysputy z okresu posoborowego, kiedy dyskutowano nad wieloma aspektami życia monastycznego w ramach tzw. powrotu do źródeł. Był to czas, kiedy zdecydowano się zlikwidować dawny podział na dwa chóry: mnichów „pełnych”, wykształconych, i mnichów konwersów, czyli „drugiego sortu”. Cóż, z jednej skrajności bardzo łatwo wpaść w drugą. I jak w okresie przedsoborowym mnichem w pełnym tego słowa znaczeniu mógł być tylko ten, kto miał święcenie kapłańskie, tak po soborze nastąpił przechył w drugą stronę i w efekcie, gdy ktoś miał święcenia kapłańskie, było to jakoś podejrzane i postrzegane jako „niemonastyczne”. Takie skrajne rozumowania nie są ani zdrowe, ani zasadne. To efekt ahistorycznego podejścia i zagubienia pewnej równowagi. Ale rzeczywiście znam klasztory benedyktyńskie, w których mnich bez święceń został wybrany na opata i – z powodu wymogów prawa ogólnokościelnego – musiał z dnia na dzień przyjąć święcenia.

Czy Brat spotkał się ze zdziwieniem albo doświadczył przykrości z tego powodu, że nie przyjął święceń?

W naszej wspólnocie nie jest to raczej coś budzącego zdziwienie; są też i inni bracia, którzy ukończyli studia, a święceń nie przyjmowali. Nie jest to także temat tabu czy powód do jakichś upokorzeń. Poza wspólnotą spotykam się czasem ze zdumieniem albo zaskoczeniem, że nie jestem kapłanem, a mam stopnie akademickie. Ale skoro w innych zakonach mogą być siostry profesor (np. na KUL-u przez lata pracowały jako profesorki siostry Urszula Borkowska, Aleksandra Witkowska czy Zofia Zdybicka), to dlaczego u benedyktynów nie może być brata profesora? Oczywiście żartuję teraz, ale pewne stereotypy gdzieś tam nadal pokutują.

Czuje się Brat szczęśliwy jako mnich-niekapłan?

Tak, całkowicie tak.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.