Mistrzowie drugiego planu. Kim są bracia zakonni?

Marcin Jakimowicz

|

GN 08/2024

publikacja 22.02.2024 00:00

Ponieważ nie przyjęli święceń kapłańskich, są często traktowani jak „drugi garnitur”. A przecież ani św. Benedykt, ani św. Franciszek – założyciele potężnych zakonów – również nigdy ich nie przyjęli. Kim są bracia zakonni?

Mistrzowie drugiego planu. Kim są bracia zakonni? Roman Koszowski /Foto Gość

Ilu z tych, którzy pragną być trapistami, chce być księżmi? – zapytali o. Michała Zioło autorzy książki Po co światu mnich. „Niewielu” – odpowiedział. „Pierwsi mnisi egipscy nie byli księżmi. (…). W każdym środowisku eklezjalnym ktoś się musi zajmować administracją, ktoś musi jechać do Rzymu i pracować w przeróżnych komisjach dla dobra Kościoła powszechnego. To wszystko jest potrzebne, żeby ten sklep się nie rozpadł. Ale trafnie to nazwał papież Franciszek, mówiąc o biskupach z portów lotniczych: „Ciągle dokądś lecą, obradują i nad czymś radzą. I jeśli ktoś nie ma mocy, żeby odmówić, bo jak tu odmówić, jeśli proszą, by pełnił funkcję tłumacza, sekretarza czy ekonoma, to zostaje pożarty przez administrację. Musi jeździć, kontrolować, przemawiać, pisać konferencje, być aktywnym. Dlatego św. Benedykt nie był kapłanem, tylko diakonem. Nas to dziwi, ale stoi za tym głęboka mądrość, pokazująca, że każdy może być mnichem i żyć duchowością pustyni. Wszyscy jesteśmy tutaj równi. Podczas Mszy widać, kto nosi stułę, a kto nie, ale tylko po to, by zaznaczyć funkcję liturgiczną, która ma być służbą dla innych braci. To wcale nie znaczy, że jest się kimś lepszym. Ręka święcona czy nieświęcona przy grabieniu liści i szorowaniu toalet sprawuje się podobnie, nie widać różnicy. Myślę nawet, że najbardziej odpowiedzialne funkcje najczęściej sprawują bracia, którzy nie mają święceń”.

Kim jesteś, bracie?

Zakonnika, który przyjął święcenia kapłańskie, nazywamy ojcem (pater), a tego bez święceń – bratem (frater).​ Wbrew powszechnej opinii to nie tylko ci, którzy z różnych powodów „nie mogli zostać księżmi​”. To często świadomy wybór dokonany już w chwili przekroczenia progu klasztoru. To zakonnicy ślubujący czystość, ubóstwo i posłuszeństwo, których zasadniczą rolę określa sama nazwa: są braćmi, budującymi rodzinne więzy między członkami zgromadzenia i przychodzącymi z zewnątrz (to dlatego przez wieki dyżurowali często na furcie). Stoją z boku, jakby w ukryciu, i powiem szczerze: to stanie w tle najbardziej mnie w nich ujmuje. Co ciekawe, w pierwotnym ruchu monastycznym przeważali bracia, nie kapłani!

Silne klimaty klerykalne sprawiały, że stopniowo byli spychani w kąt. Nie zasiadali nawet z ojcami przy wspólnych stołach. To już przeszłość. Łamiąc te schematy, papież Franciszek umożliwił 18 maja 2022 roku członkom zgromadzeń zakonnych niebędącym duchownymi obejmowanie stanowiska wyższego przełożonego. Wydany na jego polecenie dokument Rescriptum ex audientia ustanawia możliwość dyspensy od dotychczasowych zapisów prawa kanonicznego. Od tej chwili wyższym przełożonym zgromadzenia będzie mógł zostać nie tylko ojciec, ale i brat zakonny. To zrównuje ich status.

Po co tytuły przed nazwiskiem?

Do dziś istnieją tzw. zakony brackie, w których święcenia kapłańskie są rzadkością. Należą do nich na przykład znani z opieki nad chorymi, pracy w szpitalach i aptekach popularni bonifratrzy, zajmujący się edukacją bracia szkolni czy posługujący wśród najuboższych albertyni. Sam Adam Chmielowski, który może być patronem nadwrażliwców i osób przeżywających ciemności depresji, należał do trzeciego zakonu i przeszedł do historii nie jako ojciec Albert, ale jako brat. „Nisko siadać, mało jadać, dużo robić, mało gadać” – mawiał.

Moris Maurin przyjął święcenia kapłańskie, ale nie chciał, by zwracano się do niego: „ojcze”. Gdy zapytałem tego urodzonego w 1928 roku w Paryżu Małego Brata Jezusa, czy nie chce „być kimś”, odparował: „Jestem bratem Syna Bożego. Po co mi więcej? Jezus bardzo chciał być naszym bratem. Mówił o najmniejszych i nazywał ich swoimi braćmi! Zdumiewa mnie, że od tego uciekamy. W polskim Kościele ci, którzy są braćmi, są traktowani gorzej. Nie mieli matury, nie mogli zostać ojcami, są »tylko« braćmi. Mogą co najwyżej sprzątać. A Jezus chce być naszym… bratem! Ostatnio pewna siostra zakonna kręciła głową: »Powinno się księdza tytułować ojcze«. A ja uśmiechnąłem się: »Nie jestem ojcem, jestem bratem, i to małym. Oj, muszę z siostrą poczytać razem Ewangelię«. Zupełnie nie rozumiem, po co nam te tytuły przed nazwiskiem. Prałat, profesor, doktor. Po co się tak podpisujemy? By pokazać innym, że jesteśmy kilka poziomów wyżej? To nie jest chrześcijańskie. Jezus szanował każdego: kobieta, która sprząta Dworzec Centralny, ma taką samą godność jak profesor uniwersytetu”.

Bracia założyciele

Benedykt (ur. ok. 480 r.), którego wskazówki zawarte w „Regule” są do dziś cennymi duchowymi drogowskazami, nigdy nie przyjął święceń kapłańskich. Założyciel zakonu benedyktyńskiego – o którym św. Grzegorz Wielki (540–604) powiadał: „Od dziecka miał dojrzałość starca (…). Był to mąż z łaski Bożej i z imienia Błogosławiony (Benedictus), którego życie przepełniała świętość” – pozostał zakonnym bratem. Podobnie święty Franciszek, choć okrzyknięty „ojcem serafickim”, nigdy nie przyjął święceń. Był bratem. Miał doświadczenie wszechmocy Najwyższego Kapłana – Jezusa Chrystusa, a prostota i radość ewangeliczna, jakie w sobie odkrywał, nie pozwalały mu stanąć z Nim na równi. Bardzo wiele wody upłynęło od chwili, gdy „chciał coś znaczyć”, do odkrycia: „Nie znaczę nic”.

Milczący kaznodzieja

Na kapitule, na której dominikanie postanowili o przygotowaniu procesu beatyfikacyjnego Joachima Badeniego, podjęto również decyzję o przystąpieniu do procesu cichego, stojącego w tle bibliotekarza i zakrystiana. Brat Gwala Torbiński pracował w Krakowie przy Stolarskiej przez 40 lat. Mimo postępującego osłabienia organizmu i poważnych dolegliwości (cierpiał na anemię, bo miał uszkodzony szpik kostny) bez słowa skargi gorliwie wykonywał polecenia. „Chodził pochylony, szurając jedną nogą, miał zniekształconą przez chorobę twarz. Nie nosił habitu, bo potykał się o niego” – opowiada Elżbieta Wiater, autorka książki o bracie Gwali. „Mimo bólu służył nadal, aby, jak zapisał w jednym ze swoich listów do rodziny, »nie jeść darmo chleba«. Gdy był w wojsku, przylepiono mu łatkę »ofermy«, bo pokornie wykonywał prace, których inni nie chcieli wykonać (na przykład sprzątanie latryn). Robił to, by inni nie zostali ukarani. Był zdolny do wielkich poświęceń. Miał niezwykłą relację z Bogiem. Bracia wiedzieli, że jeśli nie było go w bibliotece, z pewnością znajdą go w kaplicy. Czuwał w niej także nocami”.

„Ciekawa była twarz br. Gwali. Nie był on ani wesoły, ani smutny, przypominał św. Antoniego Pustelnika, który schronił się w ruinach starego rzymskiego fortu przed światem. Gdy stęsknieni za nim przyjaciele sforsowali drzwi jego celi, ukazał im się właśnie tak: ani wesoły, ani smutny” – wspomina go o. Michał Zioło. „Gwala nie odrzucał ludzi, ale też nie chciał się im przypodobać. Przebijał się w jego bystrym spojrzeniu inteligentnego brata konwersa jakiś ogromny pokój, nie stąd. I przebaczenie. Mimo że pozbawiony forum, kazalnicy i mikrofonu, Gwala był jednak prawdziwym, choć milczącym kaznodzieją. Myślę, że należał do tego rzadkiego gatunku świętych, którym Bóg zaproponował trudną łaskę życia ukrytego, i to w miejscu, w którym prowadzenie takiego życia jest absolutnie niemożliwe. Wydaje się, że taki dar udzielany jest po bardzo trudnym egzaminie, przypominającym nieco przedwojenną maturę. I pada na nim tylko jedno pytanie: »Czy wierzysz, że naprawdę jesteś tylko tym, kim jesteś w oczach Bożych?«. Jak można się domyślać, Gwala odpowiedział pozytywnie, on żył tą prawdą po prostu”.

Ja nie jestem od gadania

Z bazyliki Świętej Trójcy przebiegnijmy do klasztoru oddalonego o 170 metrów. „Umierać jeszcze nie chcę… Czy boję się śmierci? Trochę tak, bo to zawsze doświadczenie, którego nie znamy. Ale nie ma paniki. Liczę na Boże miłosierdzie. Najlepszy kontakt to mam z Matką Boską” – opowiadał nam brat Józef Bałaban, który w krakowskim klasztorze franciszkanów sadził rośliny zwane łzami Matki Boskiej, a później własnoręcznie wyrabiał z nich różańce. „Ja nie jestem od gadania, ja jestem od roboty. Trzeba w życiu robić to, co mu dają do robienia. Nie narzekać i mieć dobrą intencję” – podsumował. Zmarł w 2020 roku we wspomnienie św. Franciszka. Nie mógł sobie wybrać lepszej daty na przejście.

Gdy odwiedziliśmy go w jego skromniutkiej, przypominającej warsztat złotej rączki celi, na stole piętrzyła się sterta łańcuszków, paciorków, krzyżyków i dłutek. Sędziwy, przygarbiony brat Józef z zegarmistrzowską precyzją nawlekał na drucik paciorki różańca. Spokojnie, bez pośpiechu. „Gdzie ja mam w moim wieku się spieszyć?” – uśmiechał się. „Sama praca jest dla mnie modlitwą. Ile różańców wyszło już spod mojej ręki? A kto by to zliczył? Pewnie kilka tysięcy. To nie jest żadna filozofia. Jeden różaniec robię z 2,5 godziny. Dziennie udaje mi się wykonać dwa albo trzy”.

– To brat sadził w ogrodzie rośliny łzawicy hiobowej? – zapytałem. „A to ja nawet nie wiedziałem, że ta roślina tak się nazywa” – odpowiedział. „Ja mówię na nią »łzy Matki Boskiej«. Tak, sam pielęgnuję te rośliny. Pierwszą dostałem wiele lat temu od tutejszych szarytek. Zasadziłem, przyjęła się. To z tych ziarenek robię paciorki”.

Jak wyzdrowieje, jest Twój

Ruszamy do Lublina. „Tak pewnie wyglądał święty Józef” – pokazywali go sobie parafianie. Brat Kalikst Kłoczko (1930–2013) był stolarzem. Zmarł w opinii świętości w wieku 83 lat. – Był człowiekiem o gołębim sercu i duszy ewangelicznego prostaczka – wspominali go współbracia z kapucyńskiego klasztoru. – Liczne świadectwa o otrzymanych łaskach, w tym o uzdrowieniach, przypisywanych jego wstawiennictwu, stały się okazją do wszczęcia procesu zmierzającego do jego beatyfikacji.

Pochodził z Podlasia. Gdy jako dwunastolatek śmiertelnie zachorował, matka zaniosła go do kościoła w Różanymstoku i zawierzyła opiece patronki sanktuarium. „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój” – rzuciła. Wyzdrowiał.

Był świetnym stolarzem. Innowacyjny, pomysłowy, solidny, pracowity, milczący, uczynny – bracia z lubelskiej Poczekajki mogą godzinami wymieniać cechy tego skromnego brata. Jego kaplicą była stolarnia, nieprzypadkowo nazywana Kalikstówką. „Łatwiej jest mi zrobić drzwi do kościoła, niż w kościele powiedzieć kilka słów” – mawiał.

W listopadzie 2022 roku Stolica Apostolska przyznała mu tytuł sługi Bożego. Jak wiele o życiu tego skromnego człowieka mówi jego dewiza: „Gdy służymy ludziom w potrzebie, nasze problemy są małe, bo Bóg nam dopomaga. Ja za każdym razem, jak mi się jakaś praca uda, nawet minuty nie czekam, tylko dziękuję Panu Bogu. I to dużo daje. Trzeba dziękować, również za trudy, również za krzyż”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.