O. Dariusz Wiśniewski SJ: Pan Bóg nie bawi się naszym proszeniem

Franciszek Kucharczak

|

GN 08/2024

publikacja 22.02.2024 00:00

Po co Bogu nasza wytrwałość w modlitwie? Czy odpowie? I kiedy? Na te i inne pytania odpowiada jezuita o. Dariusz Wiśniewski.

O. Dariusz Wiśniewski jezuita, dyrektor Centrum Kształcenia i Dialogu „Theotokos” w Gliwicach. O. Dariusz Wiśniewski jezuita, dyrektor Centrum Kształcenia i Dialogu „Theotokos” w Gliwicach.
Henryk Przondziono /Foto Gość

Franciszek Kucharczak: Jezus, żeby nas zachęcić do modlitwy, posługuje się przypowieścią o wdowie nachodzącej sędziego. Ale ten sędzia to nieciekawa postać.

O. Dariusz Wiśniewski SJ:
Łatwiej dostrzegamy kontrast, gdy dowiadujemy się, że NAWET niesprawiedliwy sędzia, taki podły człowiek, będzie bronił tej osoby z powodu jej natarczywości. Więc tym bardziej Bóg. Myślę, że ta historia jest skierowana przede wszystkim do ludzi, którzy mają wielkie wątpliwości co do tego, czy dla Boga są kimś ważnym. Pan Jezus daje ten przykład chyba osobom pełnym wątpliwości, kim jest Bóg, czy w ogóle o mnie pomyśli, czy mnie już nie skreślił. Komuś, kto kocha Pana Jezusa i chce być blisko Niego, taki przykład nie jest potrzebny. Ta osoba nie ma wątpliwości, że warto prosić.

Uporczywość próśb wdowy irytowała sędziego, ale Panu Bogu taka postawa musi się podobać, skoro nas do niej namawia?

Pan Jezus zdaje sobie sprawę z tego, że ma przed sobą różnych odbiorców, bardziej lub mniej otwartych, zaawansowanych w modlitwie i niezaawansowanych, zaangażowanych w Kościele i niezaangażowanych. Kiedy Jezus stawał przed tłumami, wiedział, że to nie jest jednolita masa, tylko że to są ludzie różniący się historią życia. Dlatego wiele przypowieści dostosowuje do pewnej grupy odbiorców, którzy tam stoją. Tu chyba jest podobnie: osób, które żyją w głębszej relacji z Bogiem, nie trzeba przekonywać do wytrwałości w proszeniu.

Po co Bogu ta wytrwałość?

Sędzia potrzebował wytrwałości wdowy, żeby zareagować, ale Bóg naszej wytrwałości nie potrzebuje. Gdyby chodziło tylko o wysłuchanie, wystarczyłoby Go raz poprosić. Wiele osób pyta: „Przecież Pan Bóg wie, co ja myślę, co czuję i czego pragnę, więc po co mam Mu to w ogóle mówić?”. Ale to jest jak z dzieckiem, które co chwilę zmienia obiekt pożądania: chciałoby tego cukierka, tę zabawkę, a za chwilę inną. Mądry wychowawca patrzy na wytrwałość pragnienia. Kiedy dziecko stale o jedną rzecz prosi, wraca, powtarza, wtedy rodzic wie: aha – to jest dla niego coś ważnego. I wysłuchuje tej prośby. Rozwijanie wytrwałości to element procesu dojrzewania także w wierze. Czasem ktoś mówi: „Ja to kocham wszystkich ludzi i życzę dobrze Chińczykom i dzieciom w Afryce, i Rosjanom, którzy żyją na Syberii, i Amerykanom, i Eskimosom”. Tylko że to „życzenie dobrze” nic mnie nie kosztuje. Jeśli ja w modlitwie tylko powzdycham do Pana Boga za cały świat, to jest bardzo mało. Z mojej strony nie niesie to żadnego wysiłku. Ale jeśli będę się modlił codziennie, wytrwale, za Chińczyków czy dzieci w Afryce – to już jest coś innego. Bo ta moja ofiara i zaangażowanie mówią, że to jest dla mnie naprawdę ważne, a nie tylko dobre intencje, które wrzucam Panu Bogu jak listonosz przesyłkę przez drzwi.

Bóg wie, że to są rzeczy ważne, ale ja niekoniecznie to wiem.

Ja może też to wiem, ale jeśli nie wkładam wysiłku w tę sprawę, to tylko „wrzucam tematy Panu Bogu”. Co innego, jeśli sprawa leży głęboko w sercu. Wtedy może być tak jak ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus, która jest wielką misjonarką, choć nie opuściła klasztoru. Pragnienie, żeby Pan Jezus został poznany, było w każdej jej modlitwie. Ciężar tego tematu w sercu mierzy się powtarzalnością modlitwy, stałością prośby. W ostatnich latach modlimy się o pokój bardziej intensywnie, bo dotyka nas to bardzo i bardziej to przeżywamy. Powtarzalność i uporczywość modlitwy mówi o doniosłości sprawy dla zainteresowanego.

Wdowa ma konkretny problem. Mówi: „Obroń mnie”.

Chodzi jej o coś, co jest dla niej żywotne. Dlatego do tej sprawy wraca. Jeśli coś jest dla ciebie ważne, to Jezus mówi: „Wracaj do tego, przychodź z tym”. Jeżeli nie zostałeś po pięciu minutach wysłuchany, to nie znaczy, że nie będziesz wysłuchany w ogóle. Tymczasem wiele osób przedstawia Bogu jakiś problem, a jeśli „Pan Bóg nie dał”, to rezygnują. A trzeba wracać.

Bo wytrwałość mnie bardziej kształtuje niż spełnienie mojej konkretnej prośby?

Tak! Bo co wytrwałość robi? Ona wiąże tę kobietę z sędzią przez jej problem. I między nimi buduje się relacja. Zmienia to jej sytuację życiową, ale zmienia też sędziego. Bóg się oczywiście nie zmienia, ale tworząc z Nim więź, my się zmieniamy. Prawdziwa więź ma jakąś historię, jakąś treść, która dzieje się w tle. Jeżeli ja od Boga niczego nie chcę, to jaką mamy relację? To jak z przyjaciółmi, z którymi nie utrzymujemy kontaktu.

Ciekawe, że przy wezwaniu do wytrwałości Jezus mówi jednocześnie, że proszących Bóg „prędko” weźmie w obronę.

Są rzeczy, które mogą czekać, i takie, które czekać nie mogą. Jeśli ktoś chce się zmienić, to te procesy czasem trwają długo, ale Pan Bóg nie bawi się naszym proszeniem. Jemu chodzi o użycie tej sytuacji do naszego wzrostu. Bóg wybiera czas, kiedy odpowie. Miara Bożego czekania jest tajemnicą.

I nie zawsze ta odpowiedź jest zgodna z oczekiwaniami.

A czasem Bóg nie wysłuchuje naszej prośby. Nie można tej przypowieści absolutyzować i odnosić jej do wszystkiego w życiu. Często przypowieści mają w sobie kontrasty i sprzeczności i dopiero z całości przepowiadania Jezusa wyłania się pełny obraz.

Mówi się, że nie ma modlitwy niewysłuchanej.

Dobrze, każda jest wysłuchana, ale niekoniecznie spełniona. Niewysłuchanie nie równa się nieusłyszeniu. Kiedy dwoje ludzi rozmawia, to przecież ważne, żebyśmy się usłyszeli, ale mamy prawo pozostać przy swoich stanowiskach. Nie każdą naszą modlitwę Bóg powinien wysłuchać.

Ale Bóg zawsze daje dobro, więc nie dając tego, o co prosimy, też daje coś dobrego?

To nieotrzymanie zmusza nas do refleksji: O co chodzi? Co się stało? Każdy z nas chciałby mieć dobre życie, zdrowe, bezpieczne, ale kształtujemy się przez trud i cierpienie, których nie chcemy. To jest dla nas trudne, więc będziemy prosić, żeby nas to nie spotkało – ale być może zamknęłoby nas to na rozwój. To trochę jak dziecko, które nie chce odrabiać lekcji. Bo milej przecież pograć w gry niż ślęczeć nad zadaniem, ale rodzic wie, że zadanie da mu pożytek, a gra niekoniecznie. Ale dziecko tego nie wie. Przyjdzie czas – będzie wiedziało. Widzimy to po świętych – doszli do takiego poziomu rozumienia Bożych spraw, że nie boją się cierpienia.

Ale też Boga proszą.

Tak, ale niekoniecznie o ulgę we własnym cierpieniu. Wiadomo, że nieraz do Boga stękają, ale nie na tym jest skupiona ich uwaga.

U św. Ignacego też to widać?

Oczywiście! To jest fundament jego „Ćwiczeń duchownych”: nie pragnąć bardziej zdrowia niż choroby, bogactwa bardziej niż ubóstwa, życia długiego bardziej niż krótkiego… Ignacy stawia to jako podstawę życia chrześcijańskiego, bazę i punkt wyjścia. Przecież nie trzeba wielkiego doświadczenia duchowego, żeby zauważyć, że człowiek zdrowy często lekceważy Boga, bo wydaje mu się, że sam sobie wystarczy. A kiedy przyjdzie choroba, nagle sobie przypomina, że nie jest panem swojego życia, i wtedy woła do Boga. Ignacy mówi, że te wszystkie dobra są o tyle dobre i pożyteczne, o ile pomagają mi na drodze do zbawienia. A jeśli w tym przeszkadzają, trzeba je odrzucać.

Ale człowiek często nie wie, co jest dla niego dobre.

Dlatego mogę prosić o wszystko, tylko nie wszystko będzie spełnione. Warto się jednak zastanowić, o co proszę. Bo są rzeczy nieistotne, które poza jakimś życiowym powodzeniem niewiele w nas zmienią, a są i takie, które kształtują nas fundamentalnie. Ignacy przy każdej medytacji, kontemplacji każe na początku modlić się, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny prowadziły mnie do Boga. Najpierw proszę o taką świadomość, żebym wszystko, co wybieram, do czego dążę i co zależy ode mnie, było ukierunkowane na Pana Boga.

I tak w kółko mamy się „modlić i nie ustawać”?

W modlitwie chodzi o bycie z Bogiem. Bo trudno mówić do kogoś cały czas. Ja jako człowiek nie jestem w stanie słuchać kogoś cały czas. Potrzebuję ciszy, milczenia. Przebywanie z Bogiem to nie jest tylko mówienie. To widać w modlitwie ignacjańskiej, w medytacji, kontemplacji, gdzie chodzi raczej o słuchanie Boga niż mówienie do Niego. Starożytne Szema Izrael to „Słuchaj, Izraelu” – słuchaj, a nie mów. W modlitwie chrześcijańskiej słuchanie ma pierwszeństwo przed mówieniem. Ważne jest spotkanie. To ono zmienia. Dlatego w każdej ewangelizacji nie chodzi o to, żeby człowiek słuchał o Bogu, ale o to, aby zechciał się z Nim spotkać. Kiedy się to stanie, to On już z człowiekiem sobie poradzi. Wtedy zaczyna się dialog człowieka z Bogiem. franciszek.kucharczak@gosc.pl

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.