Tę lekcję już przerobiliśmy. Czy wyciągniemy wnioski z doświadczeń naszych przodków?

Artur Kolęda

|

GN 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Historia się powtarza. Czy wyciągniemy wnioski z doświadczeń naszych przodków?

	„Rejtan”,  obraz Jana Matejki. „Rejtan”, obraz Jana Matejki.
wikimedia

Jakiś czas temu wpadł mi w ręce podręcznik do historii dla klasy 2 liceum i technikum. Otworzyłem strony opisujące wiek XVIII. Obok miałem telewizor nastawiony na kanał informacyjny. Oczy podziwiały słowo pisane, a uszy odbierały wiadomości.

Co czytam? Oto na przełomie XVII i XVIII wieku wkracza do Europy Środkowej nowe, agresywne mocarstwo – Rosja. Drzwiami, przez które wchodzi, jest należąca do I Rzeczpospolitej Ukraina. Po zagarnięciu Kijowa Rosja przystąpiła do wojny z Turcją. Dziesięć lat później zdobyła osmańską twierdzę Azow u ujścia Donu do Morza Azowskiego. Pokój w Karłowicach w 1699 r. oznaczał odepchnięcie Turcji na południe i stopniowy spadek jej znaczenia. III wojna północna w latach 1700–1721 złamała z kolei potęgę Szwecji, a losy wojny rozstrzygnęły w 1709 r. również na Ukrainie pod Połtawą, gdzie car Piotr I pokonał króla Szwecji Karola XII. Po odsunięciu Turcji na południe, a Szwecji na północ I Rzeczpospolita znalazła się sam na sam z rosyjskim niedźwiedziem.

Tymczasem w telewizji wojna… na Ukrainie. Rosja pod wodzą Władimira I Putina (dla którego Piotr I Wielki jest wzorem) próbuje wrócić do Europy Środkowej znów poprzez Kijów. W odpowiedzi Szwecja z Finlandią chcą wstąpić do NATO, ale liczy się też stanowisko Turcji. Hmm… Ci sami aktorzy.

Wojna północna 1700–1721 nie była naszą wojną, ale daliśmy się w nią wciągnąć. Jednym z jej skutków był podział polskiego świata politycznego na dwa nienawidzące się i zaciekle zwalczające obozy – zwolenników Augusta II oraz Stanisława Leszczyńskiego (stąd słynne „Od Sasa do Lasa”). Szlachta zawiązywała przeciwko sobie konfederacje i wciągała zagranicę w swoje potępieńcze boje. Z perspektywy czasu widać, że najbardziej skorzystał na tym Berlin, prowadzący własną, chytrą grę. Prusy aspirowały dopiero do roli mocarstwa, a ich marsz w górę prowadził właśnie po ciele Rzeczpospolitej. To był wtedy nasz wróg śmiertelny, czego nasi dziadowie w XVIII wieku nie widzieli, zaczadzeni wojną domową przeciwnych stronnictw politycznych. Prusy po przekształceniu się w królestwo zyskały kolejno uznanie większości liczących się państw. Oznaczało to ostateczne zerwanie jakiejkolwiek zwierzchności lub praw Rzeczypospolitej do tego terytorium – jej niegdysiejszego lenna.

Sąsiedzi nas skłócają

Intensyfikujące się wpływy pruskie i rosyjskie w Rzeczpospolitej przekładały się wprost na jakość jej życia politycznego. Spolaryzowane na dwa wzajemnie blokujące się stronnictwa – Potockich i Czartoryskich – nie dawało szansy na pojawienie się jakiejkolwiek innej siły politycznej z konkretnym programem reform. Na porządku dziennym były za to nieufność, zapiekłość, szydzenie z adwersarza, zrywanie sejmów i sejmików, kompromitowanie kolejnych instytucji państwowych, wciąganie wojska z hetmanami na czele do bieżących rozgrywek. Napotykam w podręczniku tekst źródłowy – fragment traktatu Stanisława Konarskiego pt. „O Skutecznym Rad Sposobie Albo O Utrzymywaniu Ordynaryinych Seymow” z lat 1761–1763: „U nas prawdę rzekłszy, majestatu i powagi, jaka w tak celnej radzie [czyli sejmie – przyp. A.K.] być powinna, żadnej nie masz (…) wrzawa, zgiełki, krzyki, zamieszanie panuje. Same uśmierzanie szelestu, zgiełku i konfuzji sejmowania czasu ledwie nie co dzień zabierają trzecią część. (…) Izba ta, mówię, przestaje być oficyną praw, świątnicą rad, ale obraca się z obelgą Rzeczpospolitej w jakąś gadalnicę i swarnicę”. Dla pewności zaznaczam: to nie opis dzisiejszego sejmu. Nie, nie – chodzi o ten sprzed dwustu kilkudziesięciu lat.

Płatni zdrajcy

Nepotyzm, kupczenie urzędami i korupcja stały się wtedy tak powszechne, że właściwie zostały zaakceptowane jako normalny element życia politycznego. Tzw. jurgielt, czyli łapówka przyjmowana przez osoby na najwyższych urzędach Rzeczpospolitej, stanowił drobny procent ich dochodów, za to traktowany był jako dowód prestiżu i politycznego uznania. Magnaci z kolei kupowali głosy braci szlacheckiej, chcąc mieć podczas sejmu jak najwięcej szabel po swojej stronie. Wszyscy o tym wiedzieli, panowało powszechne przyzwolenie. Dwie źrenice szlacheckiej wolności – wolna elekcja i liberum veto – stały się w XVIII w. zabawką w ręku ościennych mocarstw, rozgrywających polską wewnętrzną politykę za pomocą swoich ambasadorów w Warszawie, dysponujących specjalnymi funduszami korupcyjnymi. O skali zjawiska świadczy inicjatywa Sejmu Wielkiego (1788–1792) dotycząca składania przysięgi przez kandydatów na najwyższe urzędy – że nie przyjmowali, nie przyjmują i nie będą przyjmować jurgieltu. Biskup płocki Krzysztof Szembek szybko zgłosił poprawkę o wykreśleniu czasu przeszłego z roty przysięgi. Inaczej trudno byłoby znaleźć „nieumoczonego” kandydata.

Polak – prawnik

Szlachta w XVIII w. zdawała już sobie sprawę z anachroniczności naszego systemu politycznego. Widziała to w codziennej praktyce sejmików, których zrywanie uniemożliwiało wybór sędziów do sądów grodzkich i ziemskich oraz trybunałów: koronnego i litewskiego. A szlachta Rzeczpospolitej sądzić się uwielbiała i miała w tym znaczną wprawę. W dobrym tonie było zjeżdżać się na posiedzenia sądów, wnosić swoje sprawy, komentować wyroki. Zatem brak – choćby czasowy – możliwości sądzenia się bardzo jej doskwierał.

A podręcznikowi znów wtóruje telewizor newsami: a to Trybunał Konstytucyjny, a to Sąd Najwyższy, a to Krajowy Rejestr Sądowy, wybór sędziów, wyłanianie kandydatów, procedury, kadencje itp. W takiej TVP na przykład mamy w tej chwili dwóch lub trzech (!) prezesów i jednego likwidatora, z tym że żaden z nich nie jest wpisany do KRS. Jak to rozwikłać? Zaglądam do telefonu. W mediach społecznościowych lawina postów na tematy sądownicze i proceduralne. Podziwiam znajomość kodeksów wśród autorów komentarzy.

Polityka negatywna

Prusy i Rosja, dwa bardzo różne kraje o różnych dążeniach, akurat w sprawie polskiej szybko odnajdywały wspólny język. W kolejnych traktatach, zawieranych w 1726, 1729, 1730, 1732, 1740 i 1764 roku, potwierdzały regularnie wspólną wolę niedopuszczania do żadnych istotnych zmian w ustroju Rzeczpospolitej ani do żadnych jej samodzielnych przedsięwzięć. Nasz kraj miał być bezwolnym przedmiotem realizacji ich interesów oraz – w przypadku wojny – place d'armes dla walczących stron. Król pruski Fryderyk Wilhelm w swoim testamencie określił to jako negative Polenpolitik. Petersburg i Berlin dbały o to, żeby żadne ze stronnictw sejmowych w Warszawie nie osiągnęło przewagi dającej możliwość sprawnego rządzenia i wprowadzenia reform. Potoccy i Czartoryscy czy też konfederaci toruńscy i radomscy mieli się nawzajem blokować i klinczować, a Rzeczpospolita – trwać w bezruchu i zastoju.

Czarna legenda Rzeczpospolitej

Współdziałanie naszych sąsiadów obejmowało też budowanie wrogiej Polakom propagandy w Europie – dzisiaj powiedzielibyśmy: czarnego PR. Sztandarowym przykładem jest tutaj oczywiście Wolter, wybitny skądinąd francuski filozof i publicysta, wypisujący jednak o nas obrzydliwe rzeczy tylko dlatego, że Katarzyna II (zwana Semiramidą Północy) mu za to sowicie płaciła. Kiedy w lipcu 1724 r. doszło w Toruniu do zamieszek między protestantami a katolikami i splądrowano tamtejsze kolegium jezuickie, sąd w Warszawie skazał kilkunastu protestanckich uczestników na karę śmierci. Służby Berlina i Petersburga zgodnie zadbały o to, aby oburzenie ogarnęło całą Europę, a Rzeczpospolitej przyprawiono gębę nietolerancji, fanatyzmu i zacofania. Brzmi znajomo, prawda? Trzej zaborcy kontynuowali swoją propagandę również po rozszarpaniu naszego kraju – dla usprawiedliwienia tego czynu. Mimo upływu dwóch wieków jej echa są niestety obecne do dzisiaj w historiografii europejskiej. Przykład? W wydanej u nas w minionym roku historii Europy Środkowej jej angielski autor określił rozbiory Polski jako – cytuję – „sekcję zwłok orangutana”. Serio.

Historia lubi się powtarzać

Zakończyłem przeglądanie podręcznika, wyłączyłem telewizor. Te dwie opowieści o Rzeczpospolitej – o tej z XVIII wieku i o tej współczesnej – zadziwiająco nakładają się na siebie, pasują niczym kalka. Sprytna polityka Berlina, nadciągająca przez Ukrainę Rosja, niekończące się spory prawne i kompetencyjne w Warszawie, polskie państwo dewastowane korupcją i obcymi wpływami. W XVIII wieku zaprowadziło nas to do rozbiorów i niewoli. Jak będzie teraz? Drogą idziemy tą samą…

Geografia się nie zmienia. Nie zmienia się zatem położenie Rzeczpospolitej ani jej wrogów. Niezmienna jest również polska racja stanu. Duża część z naszych rodaków od tej świadomości ucieka, inna część woli się z nią zmierzyć i wyciągać wnioski na przyszłość. I to jest chyba najważniejsza różnica dzieląca Polaków na początku 2024 roku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.