Rodzicu, nie bój się! Psycholog o nowych Standardach Ochrony Małoletnich

Katarzyna Widera-Podsiadło:

|

GN 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Nowe standardy ochrony małoletnich, które w szkołach będą wdrażane od 15 lutego, dają narzędzia do interwencji w rodzinach. Czy nie będzie w tej kwestii nadużyć? Jak skorzystają na tym dzieci? Na te pytania odpowiada Aleksandra Kruszyńska, psycholog.

Aleksandra Kruszyńska jest nauczycielem konsultantem. Prowadzi szkolenia z zakresu wprowadzania Standardów Ochrony Małoletnich. Aleksandra Kruszyńska jest nauczycielem konsultantem. Prowadzi szkolenia z zakresu wprowadzania Standardów Ochrony Małoletnich.
Roman Koszowski /Foto Gość

Katarzyna Widera-Podsiadło: Czy rodzice powinni się bać? Szkoła łatwo może wystąpić o tzw. niebieską kartę dla rodziców, zaświadczającą o podejrzeniu przemocy domowej.

Aleksandra Kruszyńska:
Nie chodzi o to, żeby straszyć rodziców. Bardziej o to, żeby wszystkich ludzi w otoczeniu młodego człowieka uwrażliwić na to, aby reagowali, jeśli pewne symptomy, czy to w wyglądzie dziecka, czy w jego zachowaniu, mogą świadczyć o tym, że coś złego dzieje się temu dziecku. Przypomnę, że standardy wprowadza ustawa zwana „Kamilkową”, od imienia dziecka, które w zeszłym roku, maltretowane przez rodzinę, straciło życie. Standardy regulują i określają, jakie powinny być kontakty pomiędzy rówieśnikami, pomiędzy dorosłymi pracującymi z dziećmi i jakie sytuacje w domu rodzinnym tego dziecka lub w domu, gdzie są jego opiekunowie prawni, mogą zagrażać jego zdrowiu fizycznemu, psychicznemu lub noszą znamiona krzywdzenia.

Rozumiem, że można się zaniepokoić, jeśli dziecko wygląda na pobite. Ale jeśli dziecko nie ma w szkole drugiego śniadania przez, powiedzmy, trzy dni, to już jest powód do interwencji?

Z punktu widzenia nauczyciela: tak. Bo jeśli dziecko jest uczniem klasy np. 1 i skarży się, że jest głodne, a sytuacja się powtarza, to nauczyciel powinien porozmawiać z rodzicem.

A jeśli otrzyma informację, że mama robi śniadanie, ale uczeń notorycznie zapomina je wziąć? Są rodzice, którzy mówią, że jeśli dziecko będzie głodne, to zapamięta, by w przyszłości zabrać śniadanie. Więc jest to element wychowawczy.

Tutaj możemy rozmawiać o tym, czy może sensowniejsze będzie włożenie dziecku tego śniadania do tornistra. Oczywiście, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że dziecko może powiedzieć, że nie ma śniadania, a tak naprawdę je ma, ale stwierdziło, że z pomidorem i jakimś liściem sałaty nie zamierza jeść. Tutaj chodzi raczej o naszą wrażliwość na to, co z dzieckiem się dzieje, z jakiego powodu w jakiejś sytuacji się znalazło, żeby nic złego nie przeoczyć.

Oczywiście podany przykład jest najmniejszego kalibru. Domyślam się, że są sytuacje dużo poważniejsze.

Tak, np. dziecko z szóstej, czy siódmej klasy, a czasami młodsze, musi podejmować działania takie, w których zastępuje rodzica. Nie będzie miało czasu, by się przygotować do lekcji, zadbać o siebie, ponieważ w domu np. jest dwójka młodszego rodzeństwa, a rodzic z jakiegoś powodu nie jest w stanie, a może nie chce, zająć się tymi dziećmi, bo coś złego w rodzinie się dzieje. I nagle dziecko, chcąc nie chcąc, zastępuje rodzica. Ono się nie poskarży, nie powie, że ma trudną sytuację w domu. Jeśli nauczyciel to wychwyci, zastanowi się, co takiego się dzieje, że to dziecko się zmieniło, np. przychodzi później, albo nagle nie odrabia zadań, a dotychczas odrabiało, to ma prawo podjąć działania wspomagające tego dzieciaka.

Tu się zgadzam, tylko obawiam się, czy nauczyciel zawsze zastosuje odpowiednią gradację. Słyszałam o sytuacji, w której po słowach dziecka o klapsie nauczyciel nie zawiadomił wychowawcy, a ten dyrektora, ale od razu interweniował poza szkołą. Rodzice mieli olbrzymie kłopoty, nieadekwatne do sytuacji. Czy to nie stanie się standardem?

Byłabym daleka od tego, żeby podejrzewać, że teraz wszyscy nauczyciele od razu rzucą się na to, żeby „donosić na rodziców”. Szkoły i inne instytucje przygotowują schemat procedur i każda osoba zgłaszająca musi postępować według nich. Bądźmy rozsądni. Jeśli dziecko jest w pierwszej klasie szkoły podstawowej, a dziś mamy już luty, to po tych kilku miesiącach nauczyciel trochę zna i dziecko, i jego rodzinę. Jeśli są w normalnym kontakcie, rodzic nie uchyla się od rozmów z wychowawcą, to na pewno najpierw będzie podjęta rozmowa z rodzicami.

Po co zmniejsza się możliwość kontaktu telefonicznego rodziców z nauczycielami? Nauczyciele dzielili się z rodzicami swoim prywatnym numerem telefonu, wchodzili na grupę WhatsApp. Dlaczego teraz będzie można korzystać tylko z telefonu służbowego szkoły i w ściśle określonym czasie?

Myślę, że nauczycieli już pomału denerwowało to skracanie dystansu. Zdarzało się, że nauczyciel udostępniał swój numer telefonu, ale z zastrzeżeniem, że ma on być wykorzystywany tylko w skrajnie awaryjnych sytuacjach. Tymczasem wielu rodziców telefonowało w błahych sprawach coraz częściej, a konwersacje na grupach trwały niemal od rana do wieczora. Dajmy nauczycielom prawo do oddzielenia życia domowego od służbowego. Po to są dzienniki elektroniczne, by za ich pośrednictwem odbywała się korespondencja, i po to są godziny pracy, by ich przestrzegać.

Wróćmy do sprawy przemocy wobec dziecka. Jak ją Państwo definiujecie?

To każda sytuacja, kiedy osoba silniejsza, czy to fizycznie, czy to psychicznie, wykorzystuje swoją przewagę do tego, żeby zmusić ofiarę do całkowitego podporządkowania sobie.

Kiedy proszę dziecko o wyniesienie śmieci natychmiast, jestem przemocowa? Dziecko może się poskarżyć w szkole? Jeśli odbieram dziecku kieszonkowe, bo notorycznie nie chce wykonać polecenia, stosuję przemoc?

Żeby nie było wątpliwości, mówimy tutaj o narażaniu ofiary na cierpienia fizyczne lub psychiczne, z wykorzystaniem władzy w sposób absolutny. Ofiara zawsze boi się sprawcy przemocy, nie wie, jak sobie z tym radzić, ma duże poczucie bezradności i bardzo często jest tak, że szuka winy w sobie. Wspomniany przykład należy odczytać inaczej. Prosimy dziecko o pomoc. Jeśli odmawia, bo coś robi, pytamy, ile jeszcze czasu mu to zajmie i kiedy wykona nasze polecenie. Jeśli tego nie zrobi w ogóle, a my ostrzegamy, że wyciągniemy konsekwencje, np. w postaci odebrania kieszonkowego, to mamy do tego prawo. Wszystko jednak z poszanowaniem drugiego człowieka. Bo dziecko powinno czuć respekt przed rodzicem, a nie żyć w lęku.

Jawna dyskryminacja finansowa też jest określona elementem przemocy. O co konkretnie chodzi?

Na pewno nie o kieszonkowe. Swoją drogą, kieszonkowe to przywilej, a nie obowiązek rodzica. Przemoc finansowa jest wtedy, kiedy rodzina posiada określone zasoby i jakieś dziecko z powodów dyskryminacyjnych, a nie, że tak powiem, wychowawczych, ma do nich ograniczony dostęp. Np. cała rodzina jedzie na wakacje z dwójką dzieci, a kolejne dziecko z niezrozumiałych powodów zostaje w domu, np. pod opieką babci. Inna sytuacja: w szkole jest rodzeństwo, starsze zawsze przychodzi ładnie ubrane, w nowych rzeczach, a młodsze, jak to się mówi, „donasza” po bracie czy siostrze. Nie chodzi o samo noszenie tych ubrań, tylko o to, w jakim są one stanie, czy nie są dziurawe, sprane, nieestetyczne. Tak dziecko nie może być dyskryminowane.

A czy mogę dziecku odpowiadać na pytania: skąd biorą się dzieci?

Tak, ale adekwatnie do wieku. Nie mogą to być treści, które wykraczają poza rozumienie młodego człowieka, może to już być krzywdzenie o podłożu seksualnym. Zmuszanie dziecka czy angażowanie go do rozmów o treści seksualnej, które są absolutnie nieadekwatne do jego grupy wiekowej, jest niedopuszczalne. Pamiętam taką sytuację, która była opowiadana mi przez jedną z wychowawczyń w przedszkolu. Pewien pięciolatek przyniósł coś do przedszkola i pokazywał kolegom. Pani poprosiła go, żeby to pokazał. To była rozkładówka z jakiejś gazety dla dorosłych. Chłopak wyjaśnił, że kiedy mamusia idzie do pracy, to tatuś mu pokazuje gazetki i mówi, że tylko z taką dziewczyną ma się ożenić. To zrozumiałe, że takie postępowanie jest całkowicie niewłaściwe.

No tak, ale może być przecież tak, że opowie w szkole rzeczy nieco wydumane, podpatrzone w internecie.

Oczywiście. Kiedyś pewien ojciec opowiadał mi, że syn, kiedy miał 8 lat, został poinformowany o tym, że mama urodzi mu rodzeństwo. Ponieważ był bardzo zainteresowany tym faktem, rodzice opowiedzieli tyle, ile uważali za stosowne o samym porodzie. Gdy przyszedł czas rozwiązania, pojechali do szpitala. Kiedy ojciec wrócił do domu, przyłapał dziecko, jak z wypiekami na twarzy oglądało w internecie poród. Tak też może się zdarzyć i nie jest to powód do tego, żeby sprawę zgłaszać, ale rzeczowo porozmawiać z rodzicami.

Słowem, zdrowy rozsądek powinien brać górę. Nauczyciele i rodzice powinni tak współpracować, by dziecku nie działa się krzywda, a ustawa powinna być pomocą?

Dlatego powinni się z nią wszyscy bardzo dokładnie zapoznać, przeczytać. Chodzi o to, by sytuacja, z jaką mieliśmy do czynienia w zeszłym roku, kiedy odchodził Kamilek, już nigdy się nie powtórzyła…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.