Szaleństwo Amora

Błażej Kmieciak

|

Gość Niedzielny

publikacja 14.02.2024 09:07

Św. Walenty jest nie tylko patronem zakochanych, ale także tych, którzy doświadczają psychicznych zaburzeń. Może ma to głębszy sens?

Szaleństwo Amora "Zakochanie nie może być nudne, jest nieprzewidywane i wytrąca nas z marazmu codzienności, motywując do przenoszenia gór". Pixabay

Kojarzycie takie zwroty, jak: „Szaleję za tobą”, „Ale z ciebie wariat!”, „Straciłem dla ciebie rozum”? Bardzo często słychać je w ustach tych, którzy mają się ku sobie. Nie są umniejszaniem drugiej osoby, wskazującym na jakieś deficyty. Przeciwnie, to zwrócenie uwagi na zaskakujące dla nas, a jednocześnie ważne działanie lub zachowanie. Temat miłości bardzo mocno powiązany jest z szaleństwem. Chcąc być precyzyjnym, mówiąc o tytułowym „Amorze”, trzeba odróżnić zakochanie od kochania drugiej osoby. Pierwsze jest czasowym zauroczeniem. Miłość natomiast – jak mawiała dr Wanda Półtawska, będąca z zawodu psychiatrą –  jest decyzją,  jest „postanowieniem woli”. Szaleństwo rozumiane potocznie, a nie klinicznie, jest w zakochaniu czymś nie tylko naturalnym, ale wręcz oczekiwanym. Zakochanie nie może być nudne, jest nieprzewidywane i wytrąca nas z marazmu codzienności, motywując do przenoszenia gór,  co już samo w sobie przecież trąci irracjonalnością. Miłość jest spokojniejsza, ale jednoczenie jest czymś, co kojarzyć się może z siłą, wytrwałością i oddaniem. Ale i w tym stanie można być uznanym za szaleńca, co spotkało nawet Jezusa. Jego miłość do potrzebujących pomocy odebrana została jako „wariactwo”. W Ewangelii wg św. Marka bliscy Chrystusa, widząc, jak bez jakiegokolwiek wypoczynku pomaga chorym i cierpiącym, uznali, że „postradał zmysły”. A co jeśli ten stan nie jest tylko metaforą,  ale rzeczywistością, którą widzimy u kochanej przez nas osoby?

Gdy pracowałem na terenie pewnej kliniki psychiatrycznej, któregoś dnia podszedł do mnie młody mężczyzna. Poprosił o konsultacje ws. podstaw prawnych leczenia jego żony. Trafiła do szpitala, w jakimś niespotykanym, „emocjonalnym zastygnięciu”. Była bez kontaktu z otoczeniem, większość czasu leżała na łóżku w embrionalnej pozycji. Porozmawialiśmy dłuższą chwilę. Gdy wychodziłem potem z gabinetu, zobaczyłem tego mężczyznę, jak nadal siedzi przy swojej żonie, która wciąż leżała bez ruchu. Jak się okazało, będąc w ciąży straciła dziecko. Dramat ten skończył się dla niej podobną, silną reakcją posttraumatyczną. Jest taka piosenka zespołu „Blue Café”, w której Tatiana Okupnik śpiewa: Do nieba, do piekła / Za tobą będę szła.

Trudno mi słów tej, co ciekawe wesołej, piosenki nie odnosić do opisanej powyżej smutnej sytuacji ze szpitala psychiatrycznego. Tam niebiańska radość oczekiwania na dziecko szybko zmieniła się w piekło całkowitego załamania. Myśląc o tym wracam też pamięcią do niezwykłego filmu pt. „Między piekłem a niebem”. Główny jego bohater, grany przez  Robina Williamsa, zdecydował się udać do piekielnych czeluści. Po własnej śmierci chce z nich wydobyć swoją żonę,  która odebrała sobie życie. Widzimy, jakby Williams korzystał ze świetnej rady, jaką kiedyś miał wypowiedzieć Winston Churchill: „Jeżeli idziesz przez piekło, nie zatrzymuj się, idź dalej. Wszystko się kiedyś kończy.” W tej filmowej produkcji możemy zobaczyć, że piekło nie jest obrazem palących się kotłów, których pilnują słudzy Lucyfera. Piekielnym natomiast bywa stan, w którym zamykamy się w naszym smutku, ogarniającym każdy fragment naszego ciała. Dominuje on w myślach i wygrywa z wszystkimi innymi emocjami. Ten bardzo ciekawie nagrany film w taki właśnie sposób pokazuje, czym jest depresja, w której człowiek sam dla siebie jest zarówno prokuratorem, sędzią,  jak i katem.  Dla mnie film ten pokazuje jednak coś, co często nam umyka.  Zwraca bowiem uwagę na ten rodzaj wierności, w którym człowiek jest w stanie zapukać do bram piekieł, by zawalczyć o tę osobę, którą kocha. Daleki jestem tutaj od teologicznych uproszczeń. Mam jednak świadomość,  że sytuacja, w której siadasz obok najbliższej ci osoby na świecie i nie poznajesz jej pełnego szaleństwa zachowania, pokazuje, jak wielkim wyzwaniem, a zarazem mocą może być właśnie miłość. Wtedy słowo „wierność” nabiera zupełnie innego znaczenia.  To wówczas uświadamiasz sobie, że postanowiłeś, że kochasz i żyjesz nadzieją, że ten ktoś wróci z krainy pełnej smutku, nieistniejących obrazów lub coraz większych luk w pamięci. Ano właśnie…

To była starsza Pani i w zasadzie nikogo już nie rozpoznawała. Przychodził do niej pewien Pan. Kłaniali mu się doktorzy. Jak się okazało, był lekarzem, kiedyś ich wykładowcą. Na emeryturze jego żona zachorowała i trafiła do szpitala, w którym On przez lata pracował. Przychodził codziennie. Pewnie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona go nie rozpoznaje, ale mimo to codziennie można było ich zauważyć, jak siedzą obok siebie na korytarzowych fotelach. Ktoś powie, że to bez sensu, że ona nie wie, kim on jest. Ktoś powie, że ten pan oszalał, a ja dodam, że chcę tak jak on.


Błażej Kmieciak – pedagog specjalny, socjolog, bioetyk, doktor habilitowany nauk społecznych w dyscyplinie nauki prawne, profesor Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, przez 8 lat był Rzecznikiem Praw Pacjenta Szpitala Psychiatrycznego, w latach 2020-2023 przewodniczący Państwowej Komisji ds. Pedofilii, obecnie jej członek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.