Emigranci w Niemczech. Russlanddeutsche, Arabowie i Ukraińcy uczą się żyć w symbiozie

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 05/2024

publikacja 01.02.2024 00:00

Kiedy Vlada Safraider chodziła do szkoły w Kazachstanie, policzyła, że koledzy z jej klasy są piętnastu narodowości. Po latach w Niemczech odnosi sukcesy w pracy z uchodźcami różnych nacji.

Vlada Safraider pomaga imigrantom zadomowić się w Niemczech. Vlada Safraider pomaga imigrantom zadomowić się w Niemczech.
Grzegorz Lityński

Jako specjalistka do spraw edukacji w Akademie am Tönsberg w Oerlinghausen (Nadrenia Północna-Westfalia) zajmuje się wprowadzaniem w nowe życie i adaptowaniem do środowiska osób przybyłych do Niemiec w poszukiwaniu lepszego miejsca na ziemi. Urodziła się w 1968 r. w Swierdłowsku, od 1992 r. noszącym nazwę Jekaterynburg, położonym na Syberii. Jej ojciec był geologiem, więc kiedy miała 5 lat, z powodu jego pracy cała rodzina przeprowadziła się do Kazachstanu. Gdy zaczęła się uczyć, odkryła, że w klasie ma kolegów piętnastu narodowości. Oprócz rdzennych Kazachów byli wśród nich między innymi Białorusini, Chińczycy, Czeczeni, Mongołowie, Niemcy nadwołżańscy, Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi. To wtedy przekonała się, że „inny” nie znaczy „obcy”.

Może po takim życiowym starcie łatwiej jej dziś zajmować się integracją przybywającej do Niemiec międzynarodowej społeczności. Dobrze wie, że aby wejść z drugim w relacje, wystarczy być człowiekiem – darzyć go szacunkiem, wykazywać empatię, towarzyszyć mu. Dlatego przez ostatni rok z potrzeby serca wspierała i organizowała pomoc medyczną dla chorej na raka Ukrainki, która znalazła schronienie w gościnnych murach Akademie. Od lat towarzyszy kolejnym przybyszom z różnych stron świata w załatwianiu niezbędnych do osiedlenia się w Niemczech dokumentów, podejmowaniu nauki czy poszukiwaniu pracy. Dzięki temu zyskała ich ogromne zaufanie, niezbędne, by coś wspólnie robić.

Poznawanie

Prowadząc zajęcia integracyjne i kursy edukacyjne, poznaje ciągle nowych Niemców nadwołżańskich, tzw. Russlanddeutsche, Ukraińców, ale też uciekinierów z Azji – Iraku, Iranu i Syrii. Wielu z nich to chrześcijanie prześladowani za wiarę w krajach muzułmańskich. Według danych Muzeum Historii Kultury Niemców Nadwołżańskich w Detmold, jedynej takiej placówki w Niemczech, liczba Niemców nadwołżańskich, którzy wyjechali z byłego ZSRR do Niemiec w latach 1950–2010, wynosi prawie 2,5 miliona. Aż 566 tysięcy z nich osiedliło się w mocno uprzemysłowionej Nadrenii Północnej-Westfalii. Wielu wybrało sobie na nowe miejsce zamieszkania Detmold i najbliższe okolice. Według szacunków muzeum obecnie co piąty mieszkaniec tych terenów pochodzi od Niemców nadwołżańskich. Kiedy rozpoczęła się agresja Rosji na Ukrainę, zadomowieni tu Niemcy o tym rodowodzie ściągnęli wielu Ukraińców.

Vlada dobrze zna realia przesiedleńczego życia, bo z rodziną przeniosła się z Rosji do pobliskiego Lemgo, gdzie wcześniej osiadł brat jej męża. – Mój mąż, z którym poznałam się w Kazachstanie, jest z pochodzenia Niemcem nadwołżańskim i odkąd się pobraliśmy, pragnął tu przyjechać – opowiada. – Jeszcze w Rosji przyszli na świat nasi synowie Gerhard i Oswald. Dziś starszy ma 30, a młodszy 29 lat. Kiedy w 2002 r. zdecydowaliśmy się emigrować, mieli 8 i 7 lat. Nie chciałam opuszczać swojego kraju, ale trwała wojna w Czeczenii, a ja urodziłam dwóch chłopaków i stwierdziłam, że nie mogę dopuścić, by pewnego dnia zostali wysłani na wojnę. To był mój osobisty powód, żeby opuścić Rosję. 

Najpierw całą rodziną trafili do obozów przejściowych dla przesiedleńców. Dopiero potem przyjechali do punktu docelowego w Lemgo. Właśnie wtedy w Akademie am Tönsberg rozpoczął się projekt Beheimatung, czyli „zadomowienie”, skierowany do przybyłych z terenów byłego ZSRR Niemców. – Uczestniczyłam w jego pierwszym kursie i od tego momentu zaangażowałam się w pracę Akademie – wspomina. – Najpierw byłam zwykłą uczestniczką, a potem liderką grupy.

Ukończyła historię na uniwersytecie w Swierdłowsku, ale z powodów ideologicznych nie pozwolono jej w Niemczech pracować w wyuczonym zawodzie, więc zdecydowała się podjąć nowe studia. – Nie uznano mojego rosyjskiego dyplomu, jedynie zaakceptowano mój tytuł akademicki magistra – mówi. Po skończeniu katolickiej szkoły wyższej w Paderborn na kierunku pedagogika socjalna zdobyła uprawnienia do wykonywania zawodu pracownika socjalnego.

Eksperymentowanie

– Niemcy nie potrafią znaleźć złotego środka w polityce wobec uchodźców – uważa. – Najpierw doskonalili się w Willkommenskultur – kulturze witania przybyszów, radośnie krzycząc: „Hurra, jaka to radość, że do nas przyjeżdżacie”, a teraz się od nich odcinają. Rząd stale zapowiada gwałtowne cięcia wydatków na azylantów. Za tygodniowy kurs kształcących się ogólnie i obywatelsko w Akademie am Tönsberg uczestnik płaci zaledwie 80 euro. Wielu biorących w nich udział pochodzi z dawnego Związku Sowieckiego albo krajów Trzeciego Świata i nie są przyzwyczajeni do tego, że za wykształcenie należy uiścić opłatę, bo w ich krajach edukacja była darmowa. Te minimalne kwoty mają podkreślić rangę naszych zajęć, żeby uczestnicy cenili je sobie, choćby dlatego, że kosztują – podkreśla. Szefostwo Akademie stara się o dofinansowanie cyklicznych przedsięwzięć, a ona – o zmniejszenie kosztów poszczególnych zajęć przez współpracę z dającą im wsparcie kurią diecezjalną Paderborn. Ostatnio diecezja zapłaciła za wynajem sali, w której odbyło się kolejne spotkanie chrześcijanek z krajów arabskich. – Do stworzonej przez nas grupy należy 20 kobiet – opowiada. – Większość ma wyższe wykształcenie, pochodzą z inteligenckich rodzin.

Przez lata obserwowała, jak te emigrantki, najpierw zagubione, stopniowo odzyskiwały spokój i poczucie własnej wartości. – Pamiętam, jak w 2017 r. na spotkanie organizowane przez Akademie przyszła pogrążona w depresji Mirna, pochodząca z Syrii – wspomina. – Była sama w Niemczech, nie znała języka i musiałam jej pomagać w kompletowaniu potrzebnych dokumentów. Pozostała część jej rodziny została w kraju, a ona zdecydowała się z niego uciec, żeby po kilku latach móc ich sprowadzić. Na drugim seminarium udało jej się złożyć podanie o zgodę na ściągnięcie rodziny do Niemiec. W czasie kolejnego dostała wiadomość, że rozpatrzono je pozytywnie. A na następne przyszła już ze swoją córką.

Vlada zorganizowała też kilka spotkań uchodźców z krajów arabskich z Niemcami nadwołżańskimi, według obiegowych opinii nastawionymi wrogo wobec nowych emigrantów. Wielu jej niemieckich kolegów przypuszczało, że ten, według nich ryzykowny, eksperyment się nie powiedzie. – Zgodnie z moją nadzieją ta niezwykła integracja przebiegła bardzo dobrze – opowiada. – Koledzy pytali mnie, czy podczas spotkania doszło do kłótni albo bijatyk, ale, jak przewidywałam, zwyciężyły ludzkie podejście i życzliwość. Między uczestnikami zawiązały się przyjaźnie, większość z nich pozakładała grupy do wzajemnego komunikowania się na WhatsApp.

Ciekawość

– Żeby spotkanie się udało, najpierw trzeba rozbudzić wzajemne zainteresowanie uczestników, a potem sprawić, żeby zaciekawieni sobą zechcieli rozmawiać – Vlada podaje własną receptę. Podczas pierwszej eksperymentalnej dyskusji razem z zebranymi zastanawiała się, czy nadal istnieje podział na role kobiece i męskie, a potem rozmawiali o demokracji w Niemczech. Przysłuchując się im, zorientowała się, że obie grupy mają bardzo konserwatywne podejście do rzeczywistości. Innym razem Niemcom z Kazachstanu, Kirgizji i Rosji oraz uchodźcom z Iraku, Iranu i Syrii dała zadanie domowe, żeby każda z grup przygotowała prezentację o swoich krajach. Przynieśli stroje narodowe, zdjęcia, przygotowali regionalne potrawy. – Okazało się, że ci, którzy przyjechali z terenów dawnego ZSRR, nie wiedzieli, że wśród uciekinierów z Syrii, Iranu i Iraku jest tak wielu chrześcijan – dzieli się spostrzeżeniami. – Nie orientowali się, że w Babilonie na terenie obecnych krajów muzułmańskich powstało najstarsze pismo świata, ale też podwaliny prawa – Kodeks Hammurabiego. Uchodźcy z Kazachstanu przynieśli strój narodowy i zaproponowali, żeby włożyła go emigrantka z Syrii, która wyglądała w nim bardzo orientalnie. Degustując przygotowane potrawy, dokonali odkrycia, że zarówno w Rosji, jak i w krajach arabskich jedzą dużo chleba. Tak małe rzeczy, które łączą, stają się początkiem porozumienia. Podobnie atmosfera spotkania Niemców nadwołżańskich z prowadzącym afrykańską grupę ks. Victorem Anoka z Nigerii nabrała dobrego klimatu z powodu drobnego szczegółu. Po tym, jak ksiądz się przedstawił, kilka uczestniczek ucieszyło się, że takie samo imię nosi ich mąż lub syn. Doświadczenie nauczyło Vladę, że różnice nie stanowią przeszkody, jeśli tylko ludzie chcą się zrozumieć. Ona sama przerabia to we własnej rodzinie, bo jej mąż i dzieci to katolicy, a ona należy do Kościoła prawosławnego. To tylko sprawia, że potrafi lepiej niż inni dogadywać się z odmiennie myślącymi, co pomaga jej w pracy w Akademie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.