Powierzyć, nie oddać. Jak zapewnić opiekę schorowanym seniorom?

Agnieszka Huf

|

GN 03/2024

publikacja 18.01.2024 00:00

Bywa, że schorowany starszy człowiek wymaga opieki, której rodzina nie jest w stanie mu zapewnić. Czy decyzja o umieszczeniu go w placówce opiekuńczej oznacza naruszenie czwartego przykazania?

W wielu przypadkach starsi ludzie potrzebują fachowej opieki specjalistów. W wielu przypadkach starsi ludzie potrzebują fachowej opieki specjalistów.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Udar – jak to zwykle z udarami bywa – przyszedł nagle. Już wcześniej mama Marii wymagała wzmożonej uwagi, bo zdarzało jej się zapomnieć wyłączyć gaz czy zakręcić wodę, ale z dnia na dzień pani Ewa stała się osobą wymagającą pełnej opieki – mycia, karmienia, przewijania. To, czego nie zabrał udar, stopniowo odbierała padaczka, każdy kolejny atak pozbawiał ją kolejnych umiejętności. Na szczęście rodzina stanęła na wysokości zadania – dwie córki działały jak idealnie pracujący tandem, wymieniając się w opiece, pomagali pozostali członkowie rodziny. No i przede wszystkim kochający mąż, sam po dwóch udarach, który nie odchodził od łóżka ukochanej żony. Ale mijały miesiące i było tylko gorzej. Pogłębiały się uszkodzenia neurologiczne, pani Ewa dniami i nocami krzyczała, miała omamy wzrokowe. Jej ciało było powykręcane, widać było, że bardzo cierpi, ale lekarze byli bezradni. Do szpitala nie chcieli jej przyjąć, wzywane pogotowie pomagało tylko doraźnie, leki na receptę nie uśmierzały bólu. W końcu lekarz POZ na kolejnej wizycie powiedział bliskim: „Pomyślcie o zakładzie opiekuńczo-leczniczym, bo się wykończycie. To może trwać miesiącami, będzie coraz gorzej, nie dacie rady”. Mąż chorej początkowo nie chciał o tym słyszeć – choć rozum szeptał, że tak będzie dla wszystkich najlepiej, serce krzyczało: przecież ślubowałeś, że nie opuścisz do śmierci! Nie pomagała dalsza rodzina, która z niedowierzaniem pytała: naprawdę chcecie się jej pozbyć?

Wyzwania długiego życia

Dylematy podobne do tych, przed którymi stanęli bliscy pani Ewy, są udziałem coraz liczniejszej grupy Polaków. Według danych GUS w 2021 r. przeciętne trwanie życia mężczyzn w Polsce wyniosło 71,8 roku, natomiast kobiet 79,7 roku, a te wartości systematycznie rosną. Wydłużenie życia nie oznacza jednak, że dłużej trwa funkcjonowanie w pełni sił i zdrowia. Czasem choroba przychodzi nagle, czasem – jak alzheimer czy demencja – zakrada się małymi krokami, skutek jest jednak podobny: starszy człowiek wymaga całodobowej opieki. A rodzina staje przed koniecznością decyzji, w jaki sposób zmierzyć się z nowym wyzwaniem. Kiedy wśród rozważanych możliwości pojawia się myśl o poszukaniu placówki opiekuńczej, często towarzyszy jej jednocześnie obawa: czy wolno? Czy to nie będzie „pozbycie się problemu”, wyrzucenie rodzica z domu, złamanie czwartego przykazania?

Placówki opiekuńcze nie mają dobrego PR. Częściowo nie bez winy – w mediach zdarzało się oglądać dramatyczne obrazy wychudzonych, zaniedbanych staruszków, wobec których personel stosował przemoc psychiczną, a nawet fizyczną. I choć te sytuacje to skrajny margines, wzbudzają duży lęk, szczególnie wówczas, kiedy chory nie może już opowiedzieć o tym, jak jest traktowany. Do tego dochodzi przekonanie wielu rodzin, że muszą być samowystarczalne. Doktor Paweł Grabowski z podlaskiego Hospicjum św. Eliasza wspomina, że jeszcze parę lat temu zdarzało się, że przyjeżdżająca do pacjenta ekipa domowego hospicjum słyszała od bliskich prośbę o zaparkowanie oznakowanego samochodu w pewnej odległości od domu. „Bo sąsiedzi powiedzą, że się nie umiem ojcem zająć!” – mawiali. Powoli to się zmienia, ale nadal wiele osób ma silnie wpojone przekonanie, że miarą ich człowieczeństwa jest to, czy zapewnią rodzicom dobrą opiekę na starość. „Mama mnie karmiła i przewijała, jak byłem mały, więc to oczywiste, że ja teraz »oddam« jej to, opiekując się w tych ostatnich latach” – mówią. – A przecież to nie są symetryczne sytuacje! Bo mama miała dwadzieścia, trzydzieści lat i opiekowała się kilkukilogramowym bobasem. A teraz pod opieką jest dorosły człowiek, ciężki, często bezwładny, a zajmować się nim musi „dziecko”, które też już często nie jest w sile wieku. Nie raz widziałem, jak 70-letni, schorowany syn czy córka troszczą się o 90-letniego rodzica… – opowiada dr Grabowski.

Potrzeby i możliwości

– Pierwszym krokiem, który powinna zrobić rodzina, to usiąść i przeanalizować, jakie są potrzeby chorego. Idealnie byłoby, gdyby starszy człowiek mógł zostać hospitalizowany na oddziale geriatrycznym, gdzie wykonana zostanie pełna diagnostyka, dobrane leki i żywienie – podpowiada ks. dr Wojciech Bartoszek, krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorych. Trzeba także zastanowić się, jakie są możliwości rodziny: czy chory może zamieszkać z którymś z dzieci, kto i w jakim zakresie może zaangażować się w opiekę. Każda sytuacja jest inna, są rodziny liczne ale i takie, gdzie rodzicem musi zaopiekować się jedynak. Bywa, że potencjalni opiekunowie mają małe dzieci, nie zawsze też mieszkanie da się dostosować do potrzeb chorego. – My mieliśmy komfortową sytuację, bo mieszkamy w domu. Mama miała do dyspozycji duży pokój z balkonem, do którego wstawiliśmy łóżko rehabilitacyjne, łazienka też była dostosowana do jej potrzeb. Ja już wcześniej, po udarach taty, przeprowadziłam się do rodziców, więc miałam ich pod ręką, siostra mieszka w tym samym mieście, obie mamy dorosłe, chętne do pomocy dzieci – to pozwoliło nam przed wiele miesięcy opiekować się mamą – wspomina Maria.

Warto też zapoznać się z możliwościami wsparcia, jakie oferuje państwo: pielęgniarka podstawowej opieki zdrowotnej, specjalistyczne usługi opiekuńcze, które zapewniają MOPS-y czy rehabilitacja domowa dostępna na NFZ mogą ułatwić rodzinie sprawowanie opieki w domu. – Bywa, że rodzina może tak się zorganizować, że zapewni choremu opiekę w domu. Ale jeśli nie ma takiej możliwości, to powierzenie bliskiego pod opiekę ośrodka nie jest porażką! – podkreśla ks. Bartoszek.

Właśnie – powierzenie. Nie oddanie, pozbycie się problemu, ale powierzenie, zaufanie specjalistom. – Nie miejsce opieki jest problemem, ale relacje bądź ich brak. Złamaniem czwartego przykazania nie jest przekazanie opieki, ale jest nim niewątpliwie zerwanie więzi, unikanie kontaktów. Wielkie zło dzieje się wtedy, gdy rodzina zostawi seniora w placówce i uważa, że sprawa jest załatwiona, problem z głowy – nie odwiedzają, nie zabierają na święta, o ile stan chorego na to pozwala. Ale jeśli bliscy traktują ośrodek jako miejsce, które wspiera ich w opiece a nie ją zastępuje, to nie ma mowy o winie moralnej. Każde działanie instytucjonalne służące pomocą choremu winno dokonywać na zasadzie pomocniczości – tłumaczy kapłan.

Kiedy brakuje sił…

Zdarza się, że pełna najlepszych chęci rodzina przeorganizowuje swoje życie i podejmuje się opieki nad swoim bliskim w domu. Dobre chęci jednak nie wystarczą. – Po pewnym czasie pojawia się zmęczenie, takie nieludzkie, niewyobrażalne. Nieprzespane noce – bo trzeba wstawać, bo mama krzyczy, bo trzeba przewrócić, napoić, przebrać. Rano nieprzytomna do pracy, potem szybko do domu, zastąpić ojca, który przez kilka godzin był z mamą sam. Nie ma kiedy odespać, odpocząć. Przeziębienie? Nie ma mowy, żeby spędzić kilka dni w łóżku. Nawet najbardziej wyrozumiały pracodawca może stracić cierpliwość, kiedy pracownik jest tak rozkojarzony ze zmęczenia, że nie potrafi wykonywać obowiązków. A tu jeszcze toczy się normalne życie – trzeba zrobić zakupy, załatwić sprawy urzędowe… Bywały chwile, kiedy udręczona siedząc przy łóżku mamy i patrząc na jej cierpienie, modliłam się: Panie Boże, zabierz ją już, bo ja już nie dam rady… – wspomina Maria. Nierzadko zaraz po śmierci seniora sypie się zdrowie opiekunów, którzy angażowali wszystkie swoje siły, zmuszając organizm do pracy ponad ludzką wytrzymałość i nie zwracając uwagi na sygnały płynące z ciała. – Tata bardzo podupadł na zdrowiu, ja też bałam się, że niedługo to mną rodzina będzie musiała się zajmować – opowiada kobieta. – Opieka stacjonarna nie jest ujmą na honorze! – podkreśla dr Grabowski. – W placówce chorym opiekuje się zespół: lekarz, pielęgniarka, fizjoterapeuta, psycholog, duchowny. Nawet najbardziej oddany członek rodziny nie zastąpi ich wszystkich, działając do tego w ciągłym stresie – dodaje.

W końcu bliscy pani Ewy podjęli decyzję o umieszczeniu jej w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. To, że nie czekali długo na miejsce, traktują w kategoriach cudu – zwykle czas oczekiwania na miejsce w placówce mierzy się w miesiącach. – Przez pierwsze tygodnie tata płakał jak dziecko, czuł, że zdradził swoją ukochaną żonę. Ale stopniowo zaczął dostrzegać, że podjęliśmy najlepszą dla mamy decyzję – wspomina Maria. Placówka, w której znalazła się jej mama, umożliwiała odwiedziny każdego dnia od 14.00 do 19.00. Najbliżsi korzystali z tej możliwości codziennie, za każdym razem widząc panią Ewę czystą, pachnącą, uczesaną, w świeżej pościeli. Stała obserwacja lekarska pozwoliła dobrać leki tak, że stan chorej znacznie się poprawił – poznawała swoich bliskich, rozmawiała, nie skarżyła się na ból. Napięte mięśnie rozluźniły się, więc pielęgniarki sadzały ją na wózek i zabierały na świetlicę, gdzie uczestniczyła w prostych zajęciach aktywizujących, a w ciepłe dni z innymi podopiecznymi wyjeżdżała nacieszyć się promieniami słońca. Kiedy tylko chciała, mogła udać się do kaplicy. – Mamą opiekowali się cudowni, empatyczni, oddani ludzie. Dzięki temu, że oni przejęli od nas ciężar codziennej opieki, my mogliśmy się skupić na tym, żeby mamę po prostu… kochać. Choć przez całe swoje życie była trudnym człowiekiem, wiele razy głęboko mnie zraniła, w tych ostatnich miesiącach to wszystko stało się nieważne. Byliśmy z nią codziennie, opowiadaliśmy jej o tym, co się dzieje, pokazywaliśmy zdjęcia, czytaliśmy książki. Jej wnuczka przyjechała do ośrodka prosto ze sklepu, pokazać babci sukienkę, którą wybrała na studniówkę. To był naprawdę dobry czas! – cieszy się Maria.

– Można mieszkać razem i nie mieć ze sobą relacji, czuć się samotnym we własnym mieszkaniu, z bliskimi. A można zamieszkać w ośrodku i czuć się częścią życia rodziny, doświadczać ich miłości i zaangażowania. Kluczem jest miłość: jeśli kocham, to powierzenie rodzica pod opiekę ośrodka tego nie zniszczy – podkreśla ks. Bartoszek.

Pani Ewa przebywała w ZOL przez 10 miesięcy. Bliscy widzieli, że powoli gaśnie, szykuje się do swojej najdalszej drogi, ale odbywało się to bardzo spokojnie, bez bólu i cierpienia. – Gdyby mama została w domu, miałaby przed sobą może miesiąc życia w potwornych męczarniach. W ośrodku dostała 10 miesięcy dobrego czasu – w jej stanie to było naprawdę dużo. A my mogliśmy pogodzić się z jej odchodzeniem, dać jej ogrom miłości i uporządkować wszystko, co było pomiędzy nami. Nasze dzieci dostały ogromną lekcję wybaczania – wiedziały przecież, jak wiele cierpienia zadała mnie i mojej siostrze mama, ale widziały, że na koniec nie ma to już żadnego znaczenia. Kiedy mama odeszła, wiedzieliśmy, że jako rodzina sprostaliśmy wyzwaniu i daliśmy jej wszystko, co najważniejsze: najlepszą opiekę i miłość – kończy Maria.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.