Spokojnie, to tylko awaria. O odpowiedzialności internetowych gigantów

Piotr Legutko

|

GN 02/2024

publikacja 11.01.2024 00:00

Rok 2024 zapowiadany jest jako przełomowy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo korzystania z sieci.

Spokojnie, to tylko awaria. O odpowiedzialności internetowych gigantów istockphoto

Nowy rok dla obserwatorów notowań walutowych zaczął się niczym dreszczowiec Alfreda Hitchcocka. Najpierw nastąpiło trzęsienie ziemi – kurs euro skoczył z 4,3 do 5 zł. A potem napięcie zaczęło stopniowo rosnąć. Wieczorem euro kosztowało już 5,59, a dolar 4,87. Wszystkie te dane oglądali użytkownicy wyszukiwarki Google, ale pojawiły się one także na kilku popularnych portalach. Wtedy do akcji wkroczył minister finansów Andrzej Domański, który napisał na portalu X: „Spokojnie. Ten kurs złotego, który sieje panikę, to »fejk« (błąd źródła danych). Za chwilę otworzą się rynki w Azji i sytuacja wróci do normy”. Po czym udostępnił właściwy kurs podawany przez portal Bloomberg. Napięcie opadło… ale tylko na jakiś czas. Bo dopiero refleksja, co by było, gdyby taki „fejk” trafił się najpopularniejszej wyszukiwarce w dzień powszedni, jakie mogłyby być jego konsekwencje, podniosła ciśnienie inwestorom, komentatorom, a nawet członkom rządu.

Bezradni wobec giganta

Znamienne, że firma Google dopiero 3 stycznia wydała krótki komunikat, w którym czytamy: „Funkcje wyszukiwania, takie jak wyświetlanie kursu wymiany walut, opierają się na danych z zewnętrznych źródeł. W przypadku zgłoszenia nieścisłości, kontaktujemy się z dostawcami danych, aby jak najszybciej skorygować błędy”. Tak lakoniczne wyjaśnienie nikogo nie uspokoiło, przeciwnie, otworzyło polityczną debatę nad noworocznym incydentem. Krzysztof Gawkowski, wicepremier i minister cyfryzacji, na antenie RMF stwierdził: „Nie jestem usatysfakcjonowany. Odpowiedź wskazująca na to, że nie sprawdzamy treści, tylko je podajemy, pokazuje, że nikt nie bierze za to odpowiedzialności”.

Mało tego, wicepremier przyznał, że jesteśmy bezradni nie tylko wobec Google’a, ale i pozostałych, globalnych platform internetowych, które obracają dziesiątkami miliardów dolarów, ale pozostają poza kontrolą państw narodowych. Nie jest w stanie się im postawić nawet Unia Europejska. Co prawda, Parlament Europejski z biciem w dzwony przyjął w 2022 roku Digital Services Act, czyli Prawo o usługach cyfrowych, które nakłada na gigantów internetowych konkretne obowiązki, przede wszystkim większą odpowiedzialność za udostępniane treści, ale… dziwnym trafem do dziś nie weszły one w życie. Ponoć mają być wdrażane od 1 stycznia 2024 roku. Nomen omen, bo to był właśnie dzień poważnej wpadki w cyfrowym świecie.

To nie my, to oni

Określenie „błąd danych źródłowych” brzmi niewinnie. Coś jak „to nie my, to oni”. Dociskany lider wyszukiwarek przyznał, skąd czerpał nie do końca rzetelne dane. „Ceny na koniec dnia są dostarczane przez Morningstar. Dane dotyczące czynności korporacyjnych i metadane firm są dostarczane przez Refinitiv” – można było przeczytać w kolejnym komunikacie firmy. To twardy dowód, że choć nowe prawo już ma obowiązywać, firma zarządzająca najpopularniejszą wyszukiwarką internetową nie ma zamiaru podjąć się moderacji treści, które udostępnia w formie usługi (Google Finance), nawet treści tak wrażliwych jak dane walutowe.

Co prawda, błędny kurs złotego rozpowszechniony niczym wirus via Google nie miał większego wpływu na rynki finansowe, ale prawdopodobnie został wykorzystany przez spekulantów dokonujących transakcji w sieci. Posłużyli się oni fałszywymi notowaniami do arbitrażu, kupując euro lub dolary po realnym kursie, a sprzedając po zawyżonym. Portal Forsal.pl, który podał taką informację, zwrócił też uwagę na fakt, że błąd w usłudze Google Finance stał się pretekstem do kampanii wymierzonej w prezesa Narodowego Banku Polskiego. Dziennikarze portalu zaobserwowali falę wpisów na X obwiniających Adama Glapińskiego o gwałtowny spadek kursu złotówki. Wiele profili zawierających te oskarżenia założono dopiero w ubiegłym roku, a przed 1 stycznia 2024 roku nie wykazywały specjalnej aktywności. I to już poważna sprawa.

Atak terrorystyczny?

„Czekam, aż kiedyś nic ciekawego nie będzie się działo na świecie i Google wywoła sobie jakąś wojnę atomową… przypadkiem oczywiście”. Wpis jednego z internautów dobrze oddaje nastroje panujące w sieci, choć pojawiały się i bardziej radykalne głosy. Na przykład Artur Bartoszewicz, wykładowca SGH, uważa, że fałszywe dane o kursie złotego to nie był błąd, lecz „atak terrorystyczny na Polskę”. „Każda waluta to fundament bezpieczeństwa gospodarki państwa. A fundamentem waluty jest zaufanie. Jakaś »fejkowa« informacja o załamaniu złotego została powielona na wielu portalach. Uważam, że wszyscy dziennikarze i redaktorzy naczelni, którzy rozpowszechniali te informacje powinni ponieść surowe konsekwencje” – ocenił ekonomista w rozmowie z „Salonem24”.

Sęk w tym, że w ostatnich dwóch dekadach nastąpił transfer wiarygodności. Od dziennikarstwa – także ekonomicznego – jako profesji zaufania publicznego do przeglądarek i portali internetowych jedynie agregujących treści, bez weryfikowania źródeł. „Ufamy bramom, nawet jeśli nie ma w nich strażników”. Obwieściła to już w 2016 roku w Davos firma marketingowa Edelman, prezentując Trust Barometer (badanie 28 krajów, próba 33 tys. osób). Ludzie bardziej ufają dziś wyszukiwarkom niż tradycyjnym mediom. A paradoks polega na tym, że firmy medialne budowane latami, z nawyku, niczym rolnik, który do swojej produkcji dokłada, produkują nadal treści, ale ludzie identyfikują je już z inną marką – agregatora, gdzie po te treści się udają. Tacy potentaci jak Google, który kontroluje dziś 1/3 wszystkich wpływów reklamowych w globalnej sieci, nie mogą uciekać od odpowiedzialności za bezpieczeństwo świadczonych usług, jeśli nie chcą stać się narzędziem w rękach potencjalnych terrorystów.

Duży może więcej

Uchwalony w październiku 2022 roku Digital Services Act (DSA) określa obowiązki dostawców usług cyfrowych. Dotyczą one przeciwdziałania przenikaniu do użytkowników nielegalnych treści i szerzeniu dezinformacji w internecie – a więc głównych zagrożeń, na jakie jesteśmy narażeni. Osobny pakiet przepisów (i obowiązków) dotyczy dużych platform internetowych, praktycznie bezalternatywnych, których dominująca pozycja utrudnia czy wręcz uniemożliwia konsumentom niekorzystanie z nich. To właśnie przypadek wyszukiwarki Google. Sęk w tym, że duży może więcej, na przykład opóźnić wejście w życie prawa, które pierwotnie miało obowiązywać już rok temu.

Najbardziej odczuwalną zmianą dla użytkowników wielkich platform cyfrowych ma być właśnie obowiązkowa moderacja treści, ale według jasnych i czytelnych kryteriów. Specjalnie w tym celu opracowano nowe procedury odwoławcze dotyczące zarówno pojawiania się niepożądanych treści, jak i usuwania tego, czego usuwać się nie powinno. Będziemy mieli możliwość odwołania się od decyzji podjętej przez platformę. Dziś są one arbitralne, podejmowane nie wiadomo przez kogo i na jakiej podstawie. Użytkownik otrzymuje bardzo lakoniczne informacje, na przykład, że „naruszył standardy społeczności”. Ma się zmienić to, że „Wielki Brat” nie chroni nas przed incydentami takimi, jak 1 stycznia 2024 roku, a z drugiej strony zaskakująco uważnie moderuje treści, które nie są zgodne z poprawnością polityczną – według niejasnych kryteriów.

Przełomowy rok

Jeśli nowe prawo wreszcie wejdzie w życie, cyfrowi giganci będą zobowiązani do samodzielnej oceny, monitorowania i usuwania ryzyka oraz działań z zakresu moderacji treści przy użyciu własnych narzędzi. Zgodność z przepisami DSA będzie weryfikowana przez niezależne audyty dokonywane przez Komisję Europejską, we współpracy z nowymi organami, które zostaną powołane w każdym kraju członkowskim do 17 lutego 2024 roku.

Ciekawe, jak w praktyce owe „organy” będą w stanie kontrolować najbardziej tajemnicze z narzędzi stosowanych przez cyfrowych gigantów, czyli algorytmy. To one zarządzają treściami, decydują, co oglądamy, a czego nie. Nie kierują się kwestiami etycznymi, obce jest im pojęcie prawdy. Nowe przepisy wprowadzają obowiązkową ocenę ryzyka i większą przejrzystość algorytmów, co ma pomóc w walce z dezinformacją.

Rok 2024 zapowiadany jest jako przełomowy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo korzystania z sieci, gdzie stopniowo przenosi się handel, gdzie prowadzi się biznes i politykę. 1 stycznia był niczym ostatnie ostrzeżenie dla poszczególnych państw i organizacji ponadnarodowych, które muszą wreszcie wyegzekwować od cyfrowych gigantów odpowiedzialność, za ogromną władzę, jaką dziś posiadają.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.