o. Augustyn SJ: Kiedy wiara słabnie, spojrzenie na Kościół ulega deformacji

GN 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

O naturze i źródłach obecnego kryzysu Kościoła oraz miejscu świeckich we wspólnocie wierzących mówi jezuita o. Józef Augustyn.

O. Józef Augustyn SJ jest duszpasterzem, rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym.  Animator rekolekcji ignacjańskich, doktor habilitowany nauk teologicznych,  profesor Akademii Ignatianum w Krakowie, autor licznych artykułów i książek z zakresu życia duchowego i pedagogiki chrześcijańskiej. O. Józef Augustyn SJ jest duszpasterzem, rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym. Animator rekolekcji ignacjańskich, doktor habilitowany nauk teologicznych, profesor Akademii Ignatianum w Krakowie, autor licznych artykułów i książek z zakresu życia duchowego i pedagogiki chrześcijańskiej.
Henryk Przondziono /foto gość

Bogumił Łoziński: Kościół w Polsce przeżywa kryzys, przejściowe problemy – a może to, co się obecnie dzieje, to stan normalny?

O. Józef Augustyn:
Wiele wskazuje na to, że to jednak nowa sytuacja, z jaką nie mieliśmy do czynienia w ciągu ostatniego stulecia. W latach pięćdziesiątych XX wieku, tuż przed Soborem Watykańskim II, Kościół katolicki wydawał się w Europie potęgą. Jednak krótko. Tuż po soborze szybko przyszła zmiana. Odnowił on wizję Kościoła, ale jednocześnie – idąc za aggiornamento Jana XXIII – skonfrontował go ze światem współczesnym. Tuż po soborze we wszystkich krajach Europy Zachodniej działo się to, co dzisiaj dzieje się w Polsce: rezygnacja z praktyk religijnych, z kapłaństwa, zamykanie seminariów.

Mamy – zdaniem Księdza – obecnie do czynienia z kryzysem wiary czy z kryzysem Kościoła?

Mamy dzisiaj potężny „wizerunkowy” kryzys Kościoła. W trosce o „dobrą opinię” instytucji rozwiązywał on przez stulecia skandaliczne problemy sub secreto. Dopiero papież Franciszek zniósł ostatecznie obowiązek dyskrecji w zeznaniach procesowych przeciwko duchownym. Zastanawiam się dzisiaj, czy byłbym tak pewny mojego powołania w latach młodości, gdybym wtedy wiedział o Kościele to, co wiedzą o nim dzisiaj młodzi ludzie... Mogę jedynie ufać, że Pan Bóg by mnie nie opuścił. Kryzys Kościoła jest wielką próbą wiary. A kiedy wiara słabnie, spojrzenie na Kościół ulega deformacji. W katolicyzmie nie da się przecież odłączyć wiary od Kościoła, chociaż są to różne rzeczywistości.

Porzucający praktyki religijne mówią nieraz: „Bóg tak, Kościół nie”.

To delikatny temat. Byłbym ostrożny z oskarżaniem wiernych, którzy odwracają się od instytucji Kościoła, zgorszeni skandalami wywołanymi przez księży, zwłaszcza wtedy, gdy te dotykają ich osobiście. Pamiętam rozmowę z ojcem, którego syn został wykorzystany seksualnie przez księdza. Pamiętam jego smutek, gniew, czarną rozpacz. Podziwiałem jednak jego wiarę – przyjechał na rekolekcje, spowiadał się, prosił Boga o pomoc. Nie wszystkich stać na taką postawę. Jeżeli jesteśmy szczerzy wobec Chrystusa, On sam przyprowadzi nas do swojego Kościoła. Nie potępiajmy osób, które, zranione przez ludzi Kościoła, nie umieją przyjąć jego posługi.

Co – zdaniem Księdza – najbardziej szkodzi obecnie Kościołowi?

Jezus mówił o tym w niezwykle stanowczy sposób, wyliczając zakłamanie, podwójne życie, cyniczne traktowanie religii. Ksiądz, który podda się duchowi nieprawości, w swojej pysze i arogancji uważa, że jest „wybrany”, duchowo bogaty i niczego więcej mu nie potrzeba. Nie dopuszcza do świadomości, że jest „nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi” (Ap 3,17) oraz że zachowuje się destrukcyjnie wobec wiernych – krzywdzi ich, upokarza, gorszy.

Jaki powinien być współczesny kapłan?

Kiedy jeden z moich przyjaciół został przełożonym, zapytał współbrata: „Jaką ksiądz dałby mi radę w tej mojej nowej misji?”. Odpowiedź była bardzo krótka: „Bądź ludzki”. Bądź dobrym człowiekiem, współczującym, życzliwym, bezinteresownym, ofiarnym, szczerym. Blaise Pascal mówi: „Ostry język, lichy charakter”. Wielu ludzi czuje się dzisiaj urażonych, dotkniętych, zranionych naszymi słowami – w konfesjonale, na ambonie, w rozmowie. Z czego to wynika? Z braku ludzkiej postawy, to znaczy „z lichego charakteru” duchowego i moralnego. Stąd konieczność najwyższej uważności i delikatności w relacjach z wiernymi oraz we wzajemnych relacjach kapłańskich. Być ludzkim – oznacza być na wzór Serca Jezusowego. Jest tylko jedno ludzkie serce, z którego czerpie każdy człowiek: Serce Boga-człowieka. Winniśmy się modlić: „Serce Jezusa, uczyń serca nasze według Serca Twego”.

A jakie są współczesne wyzwania dla biskupów?

To, co powiedzieliśmy wyżej, odnosi się najpierw do nich. Przełożony kapłanów powinien być ludzki, najpierw dla swoich księży. Nie ma dla nich nic ważniejszego niż dobre, serdeczne relacje z księżmi. Bywa to nieraz trudne zadanie. Styl rządzenia w Kościele bardzo się dzisiaj zmienił. Także księża pragną zostać wysłuchiwani, rozumiani, przyjęci, umacniani. Zachęcamy małżonków, by modlili się o miłość do siebie nawzajem, o miłość do dzieci. Biskup powinien modlić się o szczerą, ofiarną i ojcowską miłość do swoich braci kapłanów, a kapłani o miłość i posłuszeństwo swojemu biskupowi. A wszystko w imię miłości do Jezusa Chrystusa.

Objawem kryzysu w Kościele jest poważne zmniejszenie się liczby kandydatów do seminariów duchownych. Co jest tego powodem?

Można wskazywać na dziesiątki przyczyn tego stanu rzeczy. Na wiele z nich nie mamy żadnego wpływu: laicyzacja społeczna, niska demografia, brak wychowania religijnego w rodzinie, zgorszenia i skandale z udziałem księży. Tego nikt nie zatrzyma siłą woli. Nie znaczy to jednak, że nie możemy nic zrobić. Aby w sercu młodego człowieka zrodziło się pragnienie bycia kapłanem, musi spotkać choćby jednego dobrego księdza. Powołania kapłańskie i zakonne nie spadają z nieba. One rodzą się w naszych wspólnotach: rodzinnej, parafialnej, ministranckiej i każdej innej wspólnocie kościelnej. Bóg daje powołania we wspólnocie Kościoła, jak „daje” nowe życie we wspólnocie małżeńskiej. Każda diecezja, prowincja zakonna potrzebuje dzisiaj dobrze prowadzonego duszpasterstwa powołaniowego. Kontakt duszpasterski z setkami licealistów, studentów i innych młodych mężczyzn, którzy pielęgnują życie duchowe, to fundament duszpasterstwa powołaniowego. Jako duszpasterze nie sterujemy młodymi, nie manipulujemy ich wolnością, nie namawiamy do niczego. Jesteśmy z nimi jako świadkowie, pomagamy im w walce o wierność Jezusowi Chrystusowi. Jeżeli odkryją, że Bóg ich woła, sami nam o tym powiedzą.

Można czasem usłyszeć opinie, że świeccy powinni wziąć większą odpowiedzialność za Kościół. Czy to jest dobry kierunek zmian?

To konieczny kierunek zmian. Kościół w Polsce jest jeszcze głęboko sklerykalizowany. Tak bardzo boimy się zrezygnować z osobistej kontroli w pewnych bardzo prostych sprawach. Przykłady mamy na każdym kroku: to księża chodzą po składce w czasie Mszy Świętej, organizują sprzątanie kościoła, naprawy, remonty. Wiele spraw organizacyjnych i materialnych moglibyśmy powierzyć świeckim.

Nie podoba mi się mówienie, że świeccy mają „prawo” do brania udziału w życiu Kościoła. Nie chodzi o prawo, ale o miłość do Kościoła. Zajmowanie się codziennymi sprawami życia parafialnego winno wypływać z miłości do Chrystusa, Głowy Kościoła. Większość wiernych w naszych parafiach zachowuje się pasywnie, biernie, nieraz także pretensjonalnie, ponieważ tak zostali wychowani. Oni przychodzą i płacą, a księża wszystko podają na tacy. Ogłoszenia parafialne to instrukcja, co się odbywa w parafii, gdzie i o której godzinie. Brak kandydatów do seminarium wymusi większe zaangażowanie wiernych świeckich. Znam takie parafie, gdzie nabożeństwo majowe czy różańcowe prowadzą akolici świeccy.

Badania socjologiczne pokazują, że rośnie liczba osób deklarujących się jako ateiści, wzrasta również liczba apostazji. Czy te zjawiska można uznać za efekt utraty wiary?

To, co pisze się w mediach o ludziach wierzących, laicyzacji, ateizmie, apostazji, nie budzi mojego zaufania. Często są to materiały czysto propagandowe. Dotyczy to niekiedy także tego, co prezentuje „prasa katolicka”. Badania socjologiczne nie dają pełnego obrazu wiary i niewiary w społeczeństwie. Ileż razy głosiłem rekolekcje osobom, które przez dziesiątki lat nie praktykowały wiary. Z jaką skruchą, pokorą te osoby trwały na modlitwie. Ileż u nich było głębokiego bólu z powodu lat przeżytych z dala od Boga. Na usta cisnęły się im słowa św. Augustyna: „Jakże późno Ciebie poznałem”. Wiara nie jest obrazkiem, który można sobie postawić na stole, wiara to rzeczywistość dynamiczna, żywa, wymagająca naszej codziennej troski, walki, samozaparcia. Gdy ktoś mówi, że stracił wiarę, pojawia się pytanie, co tak naprawdę stracił. Przyzwyczajenie chodzenia do kościoła? Wyrzekł się świadomie i dobrowolnie Boga? Utracił sumienie, które każe nam czynić dobrze, a unikać zła? Ludzkie życie nie znosi pustki. Stąd kolejne pytanie: czym wypełnia się serce po wyrzeczeniu się wiary, religii, Kościoła? Wszyscy – i wierzący, i niewierzący, ludzie Kościoła oraz apostaci – musimy ciężko pracować, by odnaleźć rację, dla której warto stawić czoła życiu, szczególnie w chwilach upadku, poniżenia, krzywdy, cierpienia. Za nasze lekkomyślne, tanie wyrzekanie się moralności, duchowości oraz Boga płacimy bezsensem życia, smutkiem, wewnętrznym gniewem, życiem na granicy rozpaczy.

W komunizmie, ale również w następnych latach, za pontyfikatu św. Jana Pawła II, przeżywaliśmy doświadczenia religijne w wielkich wspólnotach wiary. Dlaczego od tego odstąpiliśmy?

Bardzo dobrze ujęty problem. Sam zadawałem sobie nieraz pytanie, gdzie podział się nasz entuzjazm, gdzie zachwyt religijny, uniesienie, fascynacja, które spontanicznie rodziły się w czasie pielgrzymek Jana Pawła II do ojczyzny. Każda pielgrzymka była wielkim, uroczystym świętem. Niewielu sprzeciwiało się temu nastrojowi, niemal wszyscy się temu poddawali. Była to „łaska chwili”, łaska tamtych lat. Umocniła ona jedynie tych, którzy nie tylko poddawali się wrażeniom, ale rzeczywiście słuchali Jana Pawła II i naśladowali jego wiarę. Jakże często wzywał nas do świętości. Przy nim – takie mam wrażenie – staraliśmy się być nieco lepsi. Od niczego nie odstąpiliśmy. Czasy Jana Pawła II nie były naszą zdobyczą, osiągnięciem. Dla bardzo wielu z nas był to bardziej nastrój społeczny, kościelny niż wspólnota wiary. Papież umarł, a my odnieśliśmy wrażenie, że światło zgasło. Tuż po jego śmierci zaczęło się piekło wzajemnego oskarżania, które trwa nieprzerwanie do dzisiaj. Ale to już inny temat.

Czy grozi nam dechrystianizacja, podobna do tej, jaka wystąpiła w Irlandii?

Mam wrażenie, że w Polsce nie będzie tak gwałtownej dechrystianizacji, jaka ma miejsce w Irlandii, Holandii czy we Francji. Dalsze losy Kościoła nie są zapisane w gwiazdach, ale będą zależeć od głębi naszej wiary, zaangażowania duchowego i moralnego, od walki wewnętrznej, zaparcia się siebie, radykalnej miłości do Jezusa. Od każdego z nas osobiście. My, duchowni, musimy zejść z piedestału. Poniżenie i upokorzenie, jakiego doświadczamy z powodu nadużyć seksualnych wobec małoletnich, staje się wyzwaniem do pokuty, pokory i większej miłości do Jezusa. Chciałbym przytoczyć kilka prorockich zdań Josepha Ratzingera wypowiedzianych w 1969 roku: „Musimy modlić się i pielęgnować bezinteresowność, wyrzeczenie, wierność, (…) życie skoncentrowane na Chrystusie. Przyszłość Kościoła (…) wyrośnie z tych, którzy żyją z czystej pełni swojej wiary. Nie wyrośnie z tych, (…) którzy tylko krytykują innych. (…) Przyszłość Kościoła, po raz kolejny, jak zawsze, zostanie ukształtowana przez świętych, to znaczy przez ludzi, (…) którzy widzą więcej niż widzą inni, ponieważ ich życie obejmuje szerszą rzeczywistość”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.