Cześć

Marcin Jakimowicz

„Jak to Bóg nie potrzebuje naszej czci? To bluźnierstwo!" – usłyszeli. Nie potrzebuje. Nie jest Bogiem, „który robi się na bóstwo”.

Cześć

Krzysiek Sowiński opowiadał mi, że gdy z Mają śpiewali kiedyś pieśń „Jesteś, który jesteś” z tekstem: „Nie potrzebujesz naszej czci”, podeszła do nich oburzona kobiecina: „Co wy tu opowiadacie? Jak to Bóg nie potrzebuje naszej czci? To bluźnierstwo!”.

Nie potrzebuje. „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia” – słyszymy w 4. prefacji zwykłej. Uwielbienie potrzebne jest nam, nie Bogu. Nie dodaje Mu ani grama chwały. Jeśli przestaniemy Go wychwalać, zaczną to robić kamienie. Albo „zwierzęta i trzody”. Całe stworzenie.

On nie szuka uwielbienia. Szuka „czcicieli w Duchu i prawdzie”, czyli przyjaciół. A to nie to samo! Jezus nie „robi się na bóstwo”. Pragnie relacji, nie „akademii ku czci”.

Pamiętam, jak swego czasu pomogły mi słowa franciszkanina Rafała Koguta:

„Nie szukaj życia duchowego. Szukaj Boga”. To dokładnie to, o czym pisali Abraham Joshua Heschel czy benedyktyn John Chapman: „W modlitwie nie chodzi o modlitwę. W modlitwie chodzi o Boga”. „W liturgii nie chodzi o liturgię. W liturgii chodzi o Boga”.

To dobrze, że nad Wisłą wyrastają jak grzyby po deszczu wieczory uwielbienia: przestrzenie, w których oddajemy Bogu chwałę. Papierkiem lakmusowym jest Boże Ciało. Rano uroczyste „Zróbcie Mu miejsce, Pan idzie z nieba”, a wieczorem powtarzanie sączącego się z głośników refrenu: „Wszechmocny, Ty czynisz cuda, jesteś drogą, światłem w ciemności, taki jesteś Ty!”. To dwa odcienie tego samego Kościoła.

I jeszcze jedno: jeśli tytuł felietonu skojarzył ci się z popularnym zwrotem powitania, to dobrze. Bo pokazuje źródło tego zwrotu: oddajemy cześć temu, kogo spotykamy. A może Temu, który mieszka w tym, którego spotykamy?