Pozbawieni ojczyzny. Wprowadzenie stanu wojennego spowodowało exodus Polaków poza granice Polski

Piotr Legutko

|

GN 49/2023

publikacja 07.12.2023 05:45

W stanie wojennym setki ludzi straciło zdrowie i życie, ale też milion straciło wiarę w sens pozostania w kraju.

Najwięcej emigrantów stanu wojennego miało od 25 do 44 lat. Blisko 40 proc. posiadało wykształcenie co najmniej średnie. Najwięcej emigrantów stanu wojennego miało od 25 do 44 lat. Blisko 40 proc. posiadało wykształcenie co najmniej średnie.
unsplash

Traiskirchen w Austrii, Friedland w RFN, Latina we Włoszech. Te nazwy niewiele dziś mówią, ale na początku lat 80. ub. wieku były one przedsionkiem ziemi obiecanej dla emigrantów stanu wojennego. Tam znajdowały się bowiem obozy przejściowe, skąd Polacy trafiali do Kanady, Australii czy USA. Przebywało w nich około 160 tys. osób. Głównie tych, które 13 grudnia 1981 roku znajdowały się poza krajem i postanowiły nie wracać. Dla większości była to decyzja na całe życie. W sumie do roku 1989 Polskę opuściło ponad milion obywateli, głównie młodych, przedsiębiorczych, niekoniecznie związanych z opozycją. Jak wówczas żartowano (lubimy humor wisielczy), generał Jaruzelski zmusił porządnych ludzi, by wybierali między emigracją wewnętrzną a zewnętrzną. Mówiąc już całkiem serio, ta fala emigracji, wręcz wyrwa w tkance narodowej, to prawdopodobnie najpoważniejszy, bo długofalowy skutek wprowadzenia stanu wojennego. W jego wyniku setki ludzi straciło zdrowie i życie, ale też milion straciło wiarę w sens pozostania w kraju. Nie sposób ocenić, jak bardzo nam ich brak. Trudno zrozumieć, dlaczego nikt winny tego exodusu nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

Niemoralna propozycja

W 1922 roku władze ZSRR podjęły decyzję o deportacji kilkuset intelektualistów różnych dyscyplin, oskarżonych o wrogość do państwa sowieckiego i nieakceptowanie jego zbrodniczej ideologii. Co prawda wsadzono ich na kilka okrętów, ale cała operacja przeszła do historii pod hasłem „statek filozofów”. Podobne statki wysyłał z Kuby (do Stanów Zjednoczonych) w latach 50. Fidel Castro. Co prawda Stalin zmienił taktykę wobec dysydentów i wolał wsadzać ich do gułagów, niż ekspediować do wolnego świata, ale metodę Lenina podchwycił generał Kiszczak. W 1982 roku uznał, że „element antysocjalistyczny” nie jest nam w kraju potrzebny, i w ramach specjalnej akcji „umożliwiania emigracji” MSW proponowało internowanym oraz innym działaczom opozycyjnym bilet na Zachód. Oczywiście tylko w jedną stronę. Zainteresowanych ofertą było blisko 10 tys. osób. Nie wszyscy ostatecznie ów wymarzony bilet dostali, bo też cel akcji nie sprowadzał się jedynie do prostej ekstradycji. Owa niemoralna propozycja miała złamać ducha podziemnej Solidarności, przetrzebić jej szeregi, skłonić, by skażeni genem wolności nie szukali jej w Polsce, ale za granicą.

Tamta operacja specjalna nie była jedynym elementem cichego, a z upływem czasu otwartego już zachęcania do emigracji przez władze PRL. Drzwi na Zachód nie były oczywiście otwarte, a jedynie uchylone. W ten sposób, by mogli się przez nie przecisnąć ci najbardziej zdeterminowani, potrafiący „kombinować” – a więc stanowiący potencjalne zagrożenie dla kraju rządzonego przez wojskową juntę. W tym sensie Jaruzelski z Kiszczakiem są odpowiedzialni za utratę ogromnego kapitału ludzkiego, potencjału, który był nam tak potrzebny po 1989 roku, gdy otworzyły się możliwości zagospodarowania Polski po swojemu.

Drenaż mózgów

Minęły już cztery dekady, powstało wiele opracowań i książek, wiemy bardzo dużo o tym, jaki kapitał utraciliśmy. Najwięcej emigrantów stanu wojennego miało od 25 do 44 lat. Blisko 40 proc. posiadało wykształcenie co najmniej średnie. Kraj opuściło ok. 20 tys. inżynierów oraz blisko 9 tys. nauczycieli i wykładowców akademickich. A trzeba pamiętać, iż wskaźniki statusu edukacyjnego w PRL znacznie różniły się w tamtym czasie od tych, jakie mamy w dzisiejszej Polsce. Wyższe wykształcenie posiadało zaledwie 10 proc. społeczeństwa, za to jego faktyczna wartość była znacznie wyższa niż obecnie. W latach 1987–1988 więcej osób z wyższym wykształceniem emigrowało z Polski, niż opuszczało mury polskich uczelni. Niestety, większość uchodźców podjęła na Zachodzie pracę poniżej swoich kwalifikacji.

Emigranci – w odróżnieniu od tych z XIX wieku – pochodzili głównie z dużych miast. I nie ze wschodniej, lecz zachodniej Polski, ze Śląska i Pomorza. Był to ubytek bardzo znaczący. Na przykład Opolszczyzna straciła 20 proc. mieszkańców. Mówimy więc nie tylko o stracie jakościowej, lecz także ilościowej. Nigdzie w tym czasie w Europie nie miał miejsca tak ogromny exodus. Nie mógł on pozostać bez wpływu na stan polskiej gospodarki, na siły witalne i energię społeczną. Emigracja miała bezdyskusyjny wpływ na marazm lat 80., na spadek poparcia dla podziemnej Solidarności, ale przyczyniła się także do faktycznego bankructwa PRL. Sprawił to drenaż mózgów połączony z niewydolnością komunistycznego państwa.

Wydziedziczeni

Na pozór motywacja wyjazdu wydawała się oczywista, taka jak zawsze: za chlebem, dobrze płatną (co nie znaczy dobrą) pracą. Faktycznie wyglądało to inaczej, powody były głębsze i poważniejsze. Prof. Dariusz Stola, najbardziej wnikliwy badacz exodusu po stanie wojennym, widzi to tak: „Gdybym miał najzwięźlej określić motywy emigrantów, wskazałbym na powszechne poczucie pozbawienia czegoś ważnego, wydziedziczenia z czegoś. W latach osiemdziesiątych nie tylko żyło się biedniej i gorzej niż na Zachodzie czy w Polsce lat siedemdziesiątych, ale nieporównanie silniejsze i powszechniejsze niż kiedykolwiek w PRL było przekonanie o takim stanie rzeczy i braku lepszych perspektyw. Jest to swoisty paradoks, ale poczucie utraty ojczyzny, właściwe wielu emigrantom, poprzedzało w tym przypadku fakt udania się na obczyznę. Ojczyzna to nie tylko krajobraz i język, to jest też poczucie, że jest się u siebie, a tego właśnie coraz bardziej brakowało. Stan wojenny niewątpliwie się do tego przyczynił” – pisał historyk w referacie wygłoszonym z okazji jednej z rocznic 13 grudnia.

Każdy, kto pamięta lata osiemdziesiąte w Polsce, zapewne zgodzi się z tą diagnozą. Jest ona znacznie mocniejszym oskarżeniem ekipy Jaruzelskiego niż cała lista zarzutów stawianych jej (nieskutecznie) przez prokuratorów III RP. Poczucie utraty ojczyzny dotykało wówczas nas wszystkich, a brak nadziei na jej odzyskanie skłaniał do podejmowania desperackich kroków, czasem wręcz do opcji zerowej, porzucania domu, rodziny i zaczynania wszystkiego od początku. Winne temu są władze partii komunistycznej, które wraz z brutalnym stłumieniem Solidarności zgasiły rozbudzoną w sierpniu 1980 roku nadzieję.

Polskę „wzięli ze sobą”

Jan Nowak-Jeziorański, słynny kurier z Warszawy i dyrektor Radia Wolna Europa, zapytany o to, kiedy wróci do Polski, miał odpowiedzieć: „Ja nigdy Polski nie opuszczałem”. Także w tej fali emigracyjnej z lat 80. było wielu ludzi, którzy Polskę „wzięli ze sobą”. Niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego wyjechała z kraju, praktycznie w komplecie, grupa założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności. Po 13 grudnia podjęli decyzję, by zostać na Zachodzie, ale nie odcięli się od kraju. Działali w mediach, komitetach, wydawnictwach emigracyjnych. – Myślałem wtedy, że już do Polski nie wrócę, że mam drogę zamkniętą – wspomina Andrzej Mietkowski, wówczas współpracownik RWE i Sekcji Polskiej BBC. Ocenia, że ta nowa fala uchodźców odmieniła media nadające od lat 40. do Polski. Dodała im wigoru, zmieniła sposób komunikacji z krajem. I w drugą stronę: powstałe wówczas na emigracji pisma, przemycane książki wpływały nie tylko na intelektualny kształt opozycji, ale były czytane w Polsce masowo, animowały drugi obieg kultury. Paradoksalnie odległe dotąd światy znacznie zbliżyły się do siebie. Andrzej Mietkowski czyni jednak zastrzeżenie, że mowa tu o szczególnej grupie „wychodźców”, przypominającej swoich poprzedników z XIX wieku, żyjących sprawami kraju, którzy tak naprawdę nigdy nie wrośli w tkankę innego narodu. Dlatego też prawie cały SKS wrócił po 1989 roku do kraju, w czasie gdy… w drugą stronę ruszyła kolejna fala emigracji.

Powrotów nie było

Ale to już trochę inna opowieść. Otwarcie granic uruchomiło falę wyjazdów krótkoterminowych, motywowanych chęcią szybkiego wzbogacenia się, wykorzystania ogromnej wówczas różnicy w zarobkach po obu stronach (dawnej) żelaznej kurtyny. Natomiast w przypadku emigracji z wcześniejszych lat, tej „na zawsze”, masowych powrotów nie było, mimo zmiany sytuacji politycznej w Polsce. Po pierwsze, nie dla wszystkich było jasne, czy rząd, w którym szefem MSW jest wciąż Kiszczak, a prezydentem Jaruzelski, gwarantuje trwałą niepodległość. Po drugie, nikt specjalnie o powrót emigrantów nie zabiegał, nie było żadnej kampanii adresowanej do nich, zachęt, ofert, zaproszeń. Inną drogą poszli Czesi. Zmarły niedawno Karel Schwarzenberg, który wrócił do kraju po aksamitnej rewolucji i został szefem kancelarii prezydenta Václava Havla (a potem ministrem spraw zagranicznych), to postać symboliczna dla stosunku, jaki nasi sąsiedzi mieli do swojej diaspory. Niestety, my mieliśmy tylko… Stana Tymińskiego. Do Polski nie wracał ani kapitał finansowy, ani kapitał ludzki, choć obu bardzo nam brakowało u progu III RP. Na pewno inaczej wyglądałaby ona z tym milionem na pokładzie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: